Ewa Chodakowska: Aktywność fizyczna zawsze poprawiała mi samopoczucie. Kończyłam różne kursy i warsztaty dla trenerów, ale ćwiczyłam raczej dla siebie. 3,5 roku temu poznałam mojego partnera, który pokazał mi, że trener personalny to nie tylko osoba odliczająca powtórzenia, ale psycholog, który dodaje skrzydeł drugiemu człowiekowi. Pomyślałam, że to cudownie, bo to połączenie moich dwóch pasji. Motywowanie ludzi i aktywności fizycznej.
W Grecji zdecydowałam się na rozwój swojego dotychczasowego hobby, skończyłam college sportowy i zaczęłam pracę na siłowni, a następnie otworzyłam swoje studio fitness. Po sześciu miesiącach nie miałam już wolnych miejsc w sali!
Równocześnie podjęłam pracę nad sobą. Według mnie wykonując daną profesję powinniśmy być jej wizytówką. Ciało jest narzędziem mojej pracy więc chciałam być najlepszą wersją samej siebie. Nie miałam wyznaczonego celu, że np. muszę mieć kratkę na brzuchu, uważam to za próżne i zupełnie nie w moim stylu. Chciałam być super sprawna kondycyjnie, wykonać trening 45 minutowy bez zadyszki. Być taką niezniszczalną maszyną. I tak się faktycznie stało. Zajęło mi to pół roku.
- Fanpage mam od roku. Nie zbieram lajków, nie zapraszam ludzi. Konsekwentnie robię tak od samego początku, od powrotu do Polski. Założyłam profile na facebooku jeszcze będąc w Grecji. Motywowałam i wysłałam fanom materiały treningowe. Okazało się, że kobiety czekały na taki materiał dvd. Fala entuzjazmu przekonała mnie do powrotu do kraju.
Dwa miesiące po powrocie stawiłam się u redaktor naczelnej pisma "Shape" i zaproponowałam współpracę. Postanowiłam udowodnić jej, że potrafię zmotywować kobiety do ćwiczeń i obiecałam, że w tydzień założę stronę na Fejsie i polubi ją kilka tysięcy kobiet. Tak się stało! Potem nagrałam z magazynem płytę z ćwiczeniami, która była dołączona do jednego z numerów pisma. Miałam już wtedy swoją społeczność. Numer się wyprzedał więc trzeba było zwiększyć nakład.
- Dorastałam w kochającej się rodzinie, od której dostałam dużo ciepła. Staram się, żeby ludzie czuli się przy mnie dobrze. Często dodawałam im wiary i mówiłam, że dadzą radę, że muszą zaryzykować, bo tylko wtedy zrealizują się. Przełożyłam prywatne życie na metodę pracy i to się sprawdza, gdyż jestem autentyczna.
Próbuję mobilizować wszystkich dookoła, żeby odnaleźli szczęście w życiu, a że aktywność którą proponuję jest najprostszą drogą do szczęścia, więc kobiety zaczynają się akceptować, stają się odważne, przez co ich partnerzy, rodzina, znajomi, pracodawcy zupełnie inaczej na nie patrzą.
- Dziewczyny, które zostawiają posty na mojej tablicy, mają do siebie świetne nastawienie i gratulują sobie zaliczenia kolejnego treningu. Jest między nimi interakcja. Staram się nie tylko wrzucić post i zdjęcia ale nie zostawiać dziewczyn samych sobie. Dziennie dostaję mniej więcej 700 wiadomości. Mam z nimi stały kontakt.
Ta społeczność jest zlepkiem ludzi z całego świata, gdyż piszą do mnie osoby z Chin, Kanady, USA, Brazylii. Czasami myślę, że dokąd bym nie pojechała, to mam z kim się spotkać i porozmawiać o naszej wspólnej pasji, o zamiłowaniu do aktywności, o tym, jaką kto przeszedł metamorfozę.
- Nikt mi nie pomaga. Chociaż bardzo często jestem posądzana o wsparcie grupy marketingowców i psychologów. Na początku myślałam o współpracy ze specjalistami, ale teraz się cieszę, że nic z tego nie wyszło. Kiedy mam coś zrobić dobrze, wolę to robić sama. Wiem wtedy, że dam z siebie wszystko, a kiedy coś sknocę, będę miała pretensje tylko do siebie. Sama podejmuję decyzję i sama się z nich rozliczam. Sama też odpisuję na maile i oddzwaniam.
-W Galerii Fitness na Mokotowie w Warszawie, wynajmuję tam salę. Zapisujesz się bezpośrednio u mnie przez Facebooka. Ja później odzywam się telefonicznie. Zajęcia prowadzę na zmianę z moim partnerem. Nasze treningi są krótkie, ale intensywne. Robimy wszystko, aby każda osoba osiągnęła granicę swojej wytrzymałości. Jak przychodzę na zajęcia, to widzę, jak się grupa czuje, czy muszę dać im odetchnąć, czy mogę ich zmaltretować (śmiech), żeby ledwo żyli. Na każdych zajęciach pojawia się inny program.
- Nie. Traktuję każda osobę, która przyjdzie do mnie na zajęcia, bardzo indywidualnie. Można się poczuć trochę jak na treningu personalnym. Obserwuję, kto jak wykonuję dane ćwiczenie. Muszę widzieć, czy jest postęp. Nie skupiam się na sobie. Biegam po sali i motywuję. Poprawiam, modyfikuję ćwiczenia tak, żeby nikomu nie stała się krzywda.
Bardzo często po miesiącu, dwóch następuje rotacja wśród uczestniczek. Dziewczyny odchodzą i przychodzą kolejne. Dzieje się tak dlatego, że te osoby nabierają świadomości swojego ciała. One już wiedzą, jak muszą pracować i ja wtedy bardzo często mówię: - Spadaj! Daj miejsce komuś innemu! (śmiech) Między mną, a tymi kobietami jest fajną relacja nauczyciel-uczeń. Nie jestem jak trener, który stoi na środku i jest zajęty bardziej sobą niż grupą.
- Największym błędem przede wszystkim jest nie podjęcie wyzwania! Kobiety często nie dają sobie szans, boją się zacząć ćwiczyć. Mamy tak małą wiarę w siebie, że strach przed porażką odbiera nam siłę do działania. Osoby, które ćwiczą ze mną bardzo szybko przejmują zdrowe nawyki. Rzeczy dla mnie oczywiste, są często dla nich wielkim zaskoczeniem, czymś nowym co zaczynają wprowadzać w życie. Na zajęciach poprawiam technikę, namawiam do zbilansowanego jadłospisu, przypominam o właściwym odpoczynku i dodaję skrzydeł. Po miesiącu nie popełniają już żadnych błędów. Pięknie się zmieniają!
- Kiedy osoba jest zdrowa, to nie ma odstępstw od reguły chyba, że ktoś nie trzyma się planu naszego działania. A nie trzymają się osoby, którym się wydaje, że jak będą mniej jadły i ćwiczyły to więcej schudną. I wtedy jestem stanowcza! Mówię, że albo będą jadły albo niech nie przychodzą wcale.
Miałam taką dziewczynę, która przychodziła do mnie na zajęcia przez kilka miesięcy, a ja wciąż nie byłam zadowolona z jej efektów. Pojechała ze mną na metamorfozę do Bukowiny i dopiero moja dietetyk jej przetłumaczyła, że musi jeść więcej niż dwa razy dziennie. Później miałyśmy przerwę świąteczną - nie widziałam jej prawie dwa tygodnie, a jak ją zobaczyłam na kolejnych zajęciach, wyglądała jak połowa siebie. Zapytałam: - Co zrobiłaś? A ona mi na to: - Nic, jem według zaleceń.
Nasz organizm, w momencie gdy nie dostarczamy posiłków, będzie próbował się zabezpieczyć i zwolni metabolizm. Regularne posiłki dają naszemu organizmowi energię do pracy i działania. Żeby mieć apetyczne ciało trzeba jeść!
- Co najmniej 1800 kcal. Ja jem od 2000 do 2500 kcal, bo prowadzę bardzo aktywny tryb życia, a nie chcę schudnąć ani grama.
- Na tym etapie już nie myślę, ile zjadłam kalorii. Jem tak, żeby zawsze utrzymywać energię na wysokim poziomie. Nie mogę doprowadzić do momentu, w którym czuję się osłabiona.
- Różnie, ale nie rzadziej niż trzy razy w tygodniu. Często słyszę pytanie, jak poza treningami znajduję jeszcze czas na ćwiczenia. A ja tak właśnie się resetuję. Gdy wracam do domu po całym dniu spotkań, pierwsze co robię to ćwiczę. Rodzaj ćwiczeń wybieram w zależności od mojego samopoczucia.
- Nie odmawiam sobie przyjemności. Jednak deser deserowi nie jest równy. Nie jem żelków, batonów, cukierków, ciasteczek etc. Pozwalam sobie na lody albo musy czekoladowe, praliny, gorzką czekoladę. Mam zasadę, aby mój deser nie zawierał chemii. Nie jem ciast, tortów, które po tygodniu wciąż smakują i wyglądają tak samo!
Był moment kiedy trenowałam intensywnie 5-6 razy w tygodniu, a moje ciało bardzo się wtedy zmieniało. Nie chciałam zniszczyć efektu przez jakiś deser, dlatego przez ten półroczny okres nie jadłam słodyczy. Nadrabiałam wtedy owocami. Tak było do momentu, kiedy osiągnęłam zamierzony efekt. Od tego czasu jem absolutnie wszystko.
W moim jadłospisie jest bardzo dużo steków, warzyw, owoców, makaronów, kaszy, musli, kiełków. Nie jem rzeczy niezdrowych takich jak: parówki, pasztety, kiełbasy, żółte sery, fast-foody. Często wybieram produkty eko czy bio. Słodycze to jest najmniejsze zło. Przynajmniej tak to sobie tłumaczę (śmiech).
- Nie, absolutnie nie. Nie ma karania siebie! Trening jest przyjemnością, jedzenie także. A życie ma być przyjemne. Jeżeli pozwalam sobie na coś dodatkowo, to z pełną świadomością i czystą przyjemnością. Bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia jem czekoladowy deser. Wszystko rodzi się w naszej głowie. Trzeba brać życie bardziej na luzie i z dystansem do wszystkiego.
-Nie ma to żadnego znaczenia. Ćwiczymy wtedy, gdy czujemy taką potrzebę, kiedy mamy dużo energii lub wtedy, kiedy potrzebujemy się odstresować. Dobrze jest jednak znaleźć swoją ulubiona porę, w której czujemy się dobrze zarówno fizycznie jak i psychicznie i nabrać systematyczności. Dzięki temu nastawimy swój wewnętrzny zegar tak, że sam zacznie upominać się o stałej porze o trening.
Panuje przekonanie, że lepiej jest ćwiczyć przed śniadaniem. Faktycznie przed nim możemy spalić więcej kalorii, ale nie może to być trening intensywny! Kiedy ćwiczymy po posiłku, naładowani energią dajemy z siebie więcej, jesteśmy bardziej efektywni i finalnie spalamy więcej niż przed śniadaniem, bo trenujemy intensywniej.
Jeżeli ćwiczymy według mojej metody treningu, to tylko po śniadaniu. Bo jeżeli będziesz ćwiczyła według mojego planu bez śniadania, to będziesz spalała bardziej mięśnie niż tkankę tłuszczową. Zawsze zalecam ćwiczenia albo dwie godziny po obfitym posiłku, lub godzinę po lekkim.
- Mój trening trwa 45 minut, maksymalnie godzinę. Ćwicząc kolejną godzinę intensywnie narażamy się na spalanie mięsni .
- To jest dla mnie wymówka! Niektóre treningi są zaprezentowane na większej przestrzeni ale to tylko po to, żeby urozmaicić obrazek. Każde ćwiczenie można zmodyfikować tak, żeby można je było wykonać na małym metrażu. Jeżeli trzeba zrobić kilka kroków, to równie dobrze możemy zrobić wypady nóg na przemian.
- Bardzo ganię drogę na skróty. To jest najbardziej bierna postawa, jaką mogę sobie wyobrazić. Odsysanie tłuszczu wynika z lenistwa i potrzeby zauważania efektów z dnia na dzień. Potępiam taką niecierpliwość. Musimy mieć świadomość, że jeżeli ćwiczymy regularnie to efekty w końcu pojawią się i jeżeli tylko będziemy tego chcieli, zostaną na zawsze. Ciało powinno być fajne, jędrne, silne, a mięśnie wymodelowane, a nie szczupłe, słabe i wiotkie.
- Chcę zostać w Polsce jeszcze cztery lata, a później przeprowadzam się z powrotem do Grecji. Założyłam sobie, że w Polsce będę pięć lat i chcę w tym czasie zaszczepić w kobietach moją pasję do aktywności fizycznej. Do tej pory udało mi się zebrać niemałą grupę kobiet i mam nadzieję, że będzie to owocowało świadomością, czym i po co jest trening. Poza tym będę chciała wyszkolić grupę moich trenerów, by w każdym mieście można było znaleźć specjalistę, który będzie wcielał w życie moje programy.
Myślę, że po czterech latach będę mogła wyjechać stąd z czystym sumieniem, gdyż zostawię masę ludzi, którzy będą się wzajemnie motywować. Przede wszystkim liczę na mamy, które wprowadzając aktywność fizyczną w plan dnia staną się inspiracją dla swoich dzieci. Te chętnie się przyłączą i tylko czekać, jak wyrośnie nam nowe pokolenie fit. Tak jak śpiewał kiedyś Soyka: Życie nie po to tylko jest żeby brać, trzeba coś dać - to się sprawdza.
Lubisz nasze artykuły? Zostań fanem i kliknij tutaj.