Prywatny pokaz, press junket i rozmowy z gwiazdami - premiera kinowa od kulis

Nigdy wcześniej nie miałam styczności z machiną pr-ową towarzyszącą premierze kinowej. W związku z premierą filmu ?Oszukane? wpadłam w szpony wielkiej produkcji. I przyznam szczerze, że było całkiem przyjemnie.

Prywatny pokaz

Zaczęło się całkiem niewinnie - od maila z zaproszeniem na pokaz przedpremierowy i dwiema datami do wyboru. Czasami chodzimy na takie pokazy, a redaktorki z redakcji modowych obstawiają premiery - z czerwonym dywanem i gwiazdami, opisując gale pod kątem celebrytów i ich kreacji. Nasze - niemodowe wyjścia - kończą się zazwyczaj inspiracją do powstania materiału, na recenzje się nie porywamy - to zdecydowanie nie nasza działka. Zazwyczaj pokazy prasowe są zamknięte, dziennikarze przychodzą, wpisują się na listę, dostają wydrukowane informacje o produkcji, oglądają film i po projekcji wracają do swoich zajęć. W tym przypadku było inaczej.

Do wyboru miałam dwie daty seansów. Niestety w wybranym dniu powalił mnie wirus i zamiast przed ekran trafiłam do łóżka. Ponieważ nie ja jedna nawaliłam, więc dostałam drugą szansę. W wyznaczonym dniu stawiłam się w warszawskiej siedzibie TVN. Całkiem jak na lotnisku, prześwietlono moją torbę i spisano dane z dowodu osobistego. Malutka, profesjonalnie urządzona sala projekcyjna dała mi wgląd w życie bogaczy, którzy wyposażają swoje posiadłości w tego typu luksusy. Oprócz mnie na fotelach zasiadło jeszcze trzech innych gości.

"Oszukane" to film, którego powstanie zainspirowała prawdziwa historia rodziców i dzieci, które zostały przypadkowo zamienione w szpitalu. W filmie zagrała Katarzyna Herman, Ewa Skibińska oraz Artur Żmijewski w rolach rodziców, oraz Karolina i Paulina Chapko w roli odnalezionych po latach bliźniaczek. Do kin film trafi 10 maja i każdy sam oceni jego odbiór.

 

Spotkanie w Akademii

Kolejnym etapem działań promocyjnych było umówienie wywiadów z odtwórcami kluczowych postaci. Wybrałam filmowe matki - Katarzynę Herman i Ewę Skibińską - głównie ze względu na grupę wiekową adresatów kobieta.gazeta.pl. Spotkanie - nazwane "press junketem" odbyło się w niedawno otwartej restauracji Borysa Szyca - Akademii przy ulicy Różanej w Warszawie. Wywiady miałam umówione na konkretną godzinę, ale w wyniku przesunięć zaproszono mnie wcześniej. Na miejscu już byli fotografowie, kamerzyści i dziennikarze - część z nich nagrywała wypowiedzi aktorów, inni poznawali talenty kulinarne szefa kuchni posilając się jedzeniem wystawionym na bogato zastawionym stole (z tej atrakcji niestety nie skorzystałam - jestem w fazie realizowania projektu, który zmusza mnie do przestrzegania diety).

Katarzyna Herman w ogniu pytań

Pierwszą aktorką, z którą rozmawiałam była Katarzyna Herman. O wiele drobniejsza i niższa niż się wydaje na ekranie. Piękna, elegancka i bardzo miła. Oto czego się od niej dowiedziałam.

- Nie wyobrażam sobie nauczenia się na pamięć kilkuset stron tekstu. Jak się to robi?

Katarzyna Herman: To nie jest takie straszne. Najczęściej przygotowujemy się do tego przez kilka tygodni, uczymy się krok po kroku. Co więcej, jest to zapisane w naszej pamięci emocjonalnej. Jeśli miałabym powiedzieć teraz z pamięci tekst mojej sztuki, to nie powiem. Ja mogę wejść w tę sytuację, stworzyć jej namiastkę i wtedy coś mi się w środku otwiera i przypominają wyuczone kwestie.

- Czy jeśli bierze pani udział w jakimś projekcie, który w trakcie realizacji zaczyna dryfować w kierunku, który aktorowi nie odpowiada, można coś z nim zrobić? Jakoś interweniować?

Katarzyna Herman: Kiedy zaczynam projekt nigdy nie wiem, czy będzie sukcesem, czy klapą. Zawsze jest ryzyko, ale to ryzyko mi się akurat podoba. W trakcie realizacji daję z siebie wszystko. Aktorzy są trochę jak płatni mordercy - wynajęci do konkretnego zlecenia - skupieni i czujni. Nawet jeśli wokół wszystko się wali i nie wychodzi precyzyjnie trafić w swój ton, bez mrugnięcia powieką. Jeśli udaje mi się obronić moją rolą w czymś, co zmierzało do bycia katastrofą, to także uważam, że jest to sukces.

- A aktorstwo jest grą drużynową?

Katarzyna Herman: Tak! Ja zawsze czerpię z otoczenia. Odbijam się od partnera. Nie umiałabym jeszcze zagrać monodramu.

- A co jeśli musi pani grać z osobami, które nie mają talentu i im nie wychodzi?

Katarzyna Herman: Jeśli jest to ktoś bardzo młody to staram się być tolerancyjna. Wiem, ile godzin trzeba poświęcić na naukę - oswojenie się z kamerą chociażby. A jeśli trafiają się osoby, które nie mają niczego w oczach, to patrzę gdzieś za nie...

- Dla pani aktorstwo to misja czy rzemiosło?

Katarzyna Herman: Ani to, ani to. Lubię myśleć, że aktorstwo jest jak zabawa dziecięca. Dzieci bawią się w psa, wchodzą pod stół, szczekają. Lubię szukać projektów, które dadzą mi frajdę - przez towarzystwo, temat do zagrania.

- Kto jest najważniejszy z procesie powstawania filmu? W Hollywood wydaje się, że producent.

Katarzyna Herman: Nie znam chyba żadnego producenta. Oni nas angażują, ale styczności z nimi nie mam. Wydaje mi się, że najważniejszy jest reżyser. On ma wizję, buduje kształt filmu lub sztuki, dobiera pracowników. A my jesteśmy tylko nośnikami, a zawód aktora jest w gruncie rzeczy przyjemny i nie obciążony zbyt dużą odpowiedzialnością.

Ewa Skibińska rozwiewa wątpliwości

Po Katarzynie Herman, dosiadam się do stolika Ewy Skibińskiej - z burzą rudych włosów i talią osy. Aktorka przyleciała specjalnie na spotkanie z dziennikarzami i jeszcze dzisiaj wsiada w pociąg powrotny do Wrocławia.

- Czy z punktu widzenia osoby, która jest na stałe związana z Wrocławiem, bez Warszawy da się aktorce zawodowo prosperować?

Ewa Skibińska: Moje życie zawodowe jest związane z Wrocławiem teatralnie, z Warszawą filmowo i serialowo, ale także z Krakowem. Jestem tam, gdzie dzieje się coś ciekawego. Są dobre i złe strony mieszkania z dala od stolicy. Dobrą jest nieobecność paparazzi, którzy dostarczają zdjęcia tabloidom. Mieszkając z dala od Warszawy można być bardziej anonimowym, ukrytym. A zawodowo? Z pewnością byłoby wygodniej gdybym mieszkała w Warszawie. Ale to jest względne. Ubolewam, że jest daleko, że drogi są złe, a samoloty drogie. Ale bywa tak, że spędzam tu całe tygodnie.

- Czy uważa pani, że osoba startująca w zawodzie aktora jest w stanie pokierować swoją karierą tak, żeby żyć zgodnie ze swoimi oczekiwaniami artystycznymi i być w stanie finansowo normalnie funkcjonować?

Ewa Skibińska: Myślę, że jest w tym wiele przypadku i dużo zależy od konkretnej osoby. Nie nad wszystkim jesteśmy w stanie zapanować. Ja na przykład miałam plany przenieść się do teatru Studio za czasów dyrektorowania Grzegorzewskiego, ale dostałam inną bardzo dobrą propozycję. Jeśli ktoś ma rodzinę, to podejmuje decyzje wspólnie z bliskimi. Życie prywatne przeplata się z życiem zawodowym, a dla mnie rodzina jest bardzo ważna. Zwykle balansowałam na granicy godzenia tych dwóch światów, nigdy nie robiłam nic ze szkodą dla życia prywatnego i odwrotnie. W tym zawodzie często jesteśmy narażeni na możliwość zarabiania, jeśli skupimy się tylko na sztuce. Żeby być z panią szczera, to powiem, że tam gdzie jest komercja próbuję zarabiać, a tam gdzie sztuka - spełniać się.

- Jakie są pani refleksje po zagraniu roli w "Oszukanych"?

Ewa Skibińska: Myślę, że jestem wielką szczęściarą, że to mi się nie przytrafiło. Ale przytrafiło mi się dużo innych dramatycznych rzeczy i dzięki nim mogłam sobie wyobrazić ten dramat. Zwłaszcza, że mam córkę. Ta historia zrobiła na mnie ogromne wrażenie - po raz pierwszy gdy o niej przeczytałam i ponownie, gdy w filmie zagrałam. Wczoraj widziałam "Oszukane" - oglądałam je w wielkim napięciu.

Więcej o: