Curling to jak szachy na lodzie - tyle tylko, że bez królowej ani rusz!

Na treningi jeżdżą z Warszawy do Bełchatowa. Zapakowani do busa, bo w normalnym samochodzie nie da się upchnąć czterech (a czasem pięciu) "wózkowiczy" z "osprzętem". A bus kapryśny jest i lubi się psuć. Potem godzinami tkwią na torze curlingowym. Byli aktywni przez całe życie, nie ma więc powodu, żeby niepełnosprawność miała ich ograniczać. Trzech mężczyzn i kobieta - zwana Królową. Dlaczego tak? - Bo królowa jest tylko jedna! Proste.

Książę, Dziadek, Królowa, Jacuś

Wszyscy mieszkają w Warszawie, pracują, mają swoje własne sprawy. Curling, który trenują gładko się przez nie przeplata i absorbuje ich także poza weekendami. Ostatnio Maciej - przez kolegów z drużyny zwany "Księciem" - ze względu na wielkopańskie zachowania - razem z Jackiem mieli zadanie - rozdać ulotki informacyjne z prośbą o przekazanie jednego procenta na wspierające ich stowarzyszenie. - Siedzieliśmy pod delikatesami "Piotr i Paweł" i rozdawaliśmy ulotki. Jakaś pani koniecznie chciała wepchnąć Jackowi 2 zł - jakbyśmy o datki prosili. Potem jej się głupio zrobiło, no ale Jackowi to nawet na przystankach pieniądze wciskają - przyzwyczajony jest. - uśmiecha się Maciek (na wózku od siedmiu lat - po wypadku motocyklowym).

W skład jedynej polskiej drużyny curlingu niepełnosprawnych powinno na stałe wejść pięć osób - czterech graczy i jeden zawodnik rezerwowy. Drużyna nie mogłaby brać udziału w najważniejszych zawodach, gdyby nie Agnieszka, zwana "Królową" (w dzieciństwie podczas żniw kosiarka urwała jej nogi - ma amputowane na wysokości łydek).

Okazuje się, że właśnie z zachęceniem dziewczyn jest największy problem. W Polsce była jeszcze jedna drużyna, ale kluczowa dla niej zawodniczka urodziła dziecko i zrezygnowała z treningów. Agnieszka jest więc jak klejnot w koronie Culanich - optymalnie byłoby gdyby dołączyła do nich jeszcze jedna białogłowa. Ale to niezbyt wdzięczny sport - zwłaszcza dla kobiet. Nie jest za ciepło, ciuchy trzeba nosić sportowe, a mecze trwają i po trzy godziny. Nuda? Dla osób, które nie poczują curlingowej pasji na pewno...

 

A tej zdecydowanie nie brakuje Jackowi. Jacek urodził się niepełnosprawny, a przed curlingiem przez 15 lat uprawiał szermierkę na wózkach. Floret zamienił w końcu na kij do wyrzucania kamieni.

- Zamiast jak co piątek z piwem świętować rozpoczęcie weekendu, wolę pojechać nocą na Torwar, oderwać się od codzienności, spotkać z przyjaciółmi z drużyny - tłumaczy.

Zanim na wózek trafił Jarek - zwany przez kolegów "Dziadkiem" (ma dwoje wnucząt) - żeglował, jeździł na nartach i latał na paralotni. I to wypadek na tej ostatniej sprawił, że Jarek ma niedowład kończyn dolnych. - W curlingu to jednak nie przeszkadza. Tutaj liczy się doświadczenie i precyzja oraz umiejętność działania drużynowego - tłumaczy.

 

Od lewej: Maciej, Krzysztof, Jacek, Jarek i Agnieszka Fot. Archiwum prywatne

Instrukcja obsługi (przeciwnika)

Curling na wózkach różni się od "normalnego" brakiem szczotkarzy, czyli zawodników, którzy ogrzewając lód przed kamieniem mogą pomóc w dotarciu "czajnika" w odpowiednie miejsce. "Wózkowicze" muszą wykazać się precyzją od razu przy pchnięciu. Podczas jednego meczu wprawiają w ruch ważące 20 kg kamienie około 16 razy. - Po takim ciągu naprawdę czuć w łapach wysiłek - zapewniają.

W curlingu liczy się precyzja, umiejętności i doświadczenie. Chociaż nie zawsze. Kiedyś drużyna z Polski - bardziej "ograna" przegrała z drużyną z Turcji, która powstała dosłownie dwa tygodnie wcześniej. Zdarzało też się wygrać mecz z teamem, który później okazał się drużyną mistrzowską.

Trenowanie curlingu łatwo zacząć, a później można cieszyć się nie tylko z ćwiczeń ale i sukcesów. - Sporo podróżujemy po Europie uczestnicząc w międzynarodowych turniejach - taka kuriozalna korzyść z beznadziejnych braków w infrastrukturze sportowej - mówi Agnieszka. - Dzięki temu szybko nawiązaliśmy wiele znajomości z niepełnosprawnymi curlerami m.in. z Czech, Słowacji, Niemiec, Szwecji, Finlandii, Rosji. To ciekawe i dobre doświadczenia - nie tylko ze sportowego punktu widzenia - zapewnia "Królowa".

Kris, "chodziak" i dobry duch

Związki sportowe, fundacje, dofinansowania, sponsorzy*, dodatkowe wydatki, drobne konflikty i nieporozumienia - to wszystko jest ale gdzieś w tle - jak w każdym sporcie. Dla zawodników nie mają jednak większego znaczenia - gracze wolą skupiać się na jasnych stronach.

A pomaga w tym niewątpliwie Krzysztof, zwany "Krisem" - trener, opiekun, kierowca, pomocnik, koordynator. Jest "chodziakiem" czyli osobą w pełni sprawną. To on - wspólnie z Agnieszką "Królową" ogarnia wszystkie tematy organizacyjne. Nie dość, że ma otwarte serce i nieskończone pokłady cierpliwości to jeszcze pomaga w najbardziej banalnych sytuacjach, które dla "wózkowiczy" stanowią bariery nie do pokonania.

 

Fot. Archiwum prywatne

"Helena z Czechosłowacji"

Maciek "Książę" do Culanich trafił dzięki Fundacji Aktywnej Rehabilitacji. - Oni tam dobrą robotę odwalają jeżdżąc po szpitalach i pokazując osobom świeżo po wypadkach, że można inaczej, aktywniej, jak kiedyś . Maciej, zanim jego suzuki badit owinął się wokół latarni, był typem bardzo sportowym. - Od dzieciństwa trenowałem bieganie, jeździłem na nartach i snowboardzie, studiowałem na warszawskiej AWF. Namówiony przez koleżankę w FAR-u próbował sił w żeglarstwie, narciarstwie i koszykówce. Koszykówka, choć bardzo widowiskowa to sport, w którym od "rdzeniowców" (osoby z uszkodzonymi rdzeniami) lepiej sobie radzą "amputanci" - są zdaniem Maćka sprawniejsi i przez to więcej grają.

Narzeczona "Księcia", która od początku bardzo go namawiała do treningów, za każdym razem gdy on jedzie grać w lidze praskiej śmieje się, że pojechał do kochanki - Heleny z 'Czechosłowacji' . Rzeczywiście regularność z jaką drużyna wyjeżdża może świadczyć o tym, że poza Warszawą, gdzie indziej mają... drugi dom.

U legendarnej Heleny z 'Czechosłowacji' bywa naprawę intensywnie. Już w tym sezonie w Bełchatowie na treningach spędziliśmy dziewięć sobót, w Pradze na zawodach graliśmy przez sześć weekendów, eliminacje do Mistrzostw Świata w Finlandii trwały dziewięć dni, obóz w Giżycku - 10. A do tego w piątki wolne od wyjazdów trenują wieczorami na warszawskim Torwarze.

 

Fot. Archiwum prywatne

Kto by tam imprezował?

Czy takie wyjazdy bywają także rozrywkowe? - Kiedyś to może i były, ale teraz to nam się już nie chce - koszty są zbyt duże - następnego dnia trzeba wstać rano - a na kacu nie dość, że gorzej się trenuje, to jeszcze człowiek źle się czuje i trudniej emocje utrzymać na wodzy - zapewnia "Książę".

Na brak emocji drużyna nie narzeka. Dla Agnieszki: - Najtrudniejsze w curlingu okazały się efektywna i harmonijna współpraca z pozostałymi członkami drużyny. Wszystkie moje wcześniejsze aktywności oraz dyscypliny sportowe, którymi w jakiś sposób się zajmowałam były absolutnie indywidualne: szermierka na wózkach, pływanie, wędkarstwo sportowe. Zresztą, ja w ogóle z natury jestem taką "panią kierowniczką", więc gra oraz częste przebywanie, dłuższe wyjazdy, wspólne treningi i wspólna praca nad wytyczonymi celami okazały się dla mnie ogromnym wyzwaniem. Staram się z tego wyciągać wnioski, ale chłopaki nadal mają ze mną ciężko. Ciężko, czy lekko, jedno jest pewne - bez "Królowej" by nie istnieli...

*Drużyna chciałaby podziękować swoim sponsorom i zachęcić kolejnych do współpracy:

- Urząd Dzielnicy Ursynów m. st. Warszawy, który nam zaufał od początku i dzięki nim się rozkręciliśmy; Ministerstwo Sportu i Turystyki; PKN ORLEN (paliwo); Przedsiębiorstwo Budowlano Handlowe TOP BUD; Sarens Polska Sp. z o.o.

Więcej o: