Macieja Stuhra słownik wyrazów historycznych dla rodziców w potrzebie

Aktor w roli pisarza? Maciej Stuhr lubi swoje felietony, a pisze je raz w miesiącu od 2008 roku. Teraz, zebrane w książkę "W krzywym zwierciadle", pozwalają na połknięcie ich w jednym kawałku, jak całą serię ulubionego serialu. Publikujemy fragment - na zaostrzenie apetytu.

Choćby nie wiem jak starał się celebrować każdą cenną chwilę, będzie w końcu musiał powtórzyć za pewną moją znajomą: "maj, maj, a nagle listopad...". Również i ja, mimo iż na co dzień zajmuję się wmawianiem sobie, że wciąż zaliczam się do młodzieży, muszę czasem zderzyć się z faktem, że oto rozpoczyna się 36. zima mojego życia, z czego przez ostatnie 11 pląta mi się po domu nieletnia (choć i to się wkrótce skończy) kobieta. I coraz boleśniej uderza to, że ta kobieta ogarnia otaczającą ją rzeczywistość nieco inaczej niż ja, będąc w jej wieku. I sprawy nie da się, niestety, zamknąć w stwierdzeniu, że ja nie miałem wtedy jeszcze komputera. Problem jest o wiele szerszy.

Wystarczy wymienić kilka prostych słów, które były dla mnie w 1985 roku codziennością, a wyraz twarzy mojej córki będzie zwiastował co najmniej kilkuminutowe tłumaczenie prostych, wydawałoby się, rzeczy... Oto więc króciutki słowniczek wyrazów historycznych dla rodziców w potrzebie:

Rzucili (np. mięso, zeszyty szkolne, meblościanki, kalosze itd.) - bliżej nieokreśleni "oni" dostarczyli pewną (raczej i tak niewielką) ilość towaru do sklepu. Pojawienie się tego dobra było dla wszystkich (być może także dla dostarczających) kompletnym zaskoczeniem (np. kożuchy w czerwcu, sandały w styczniu itd.). Gdyby nie było zaskoczeniem, towar ten pewnie w ogóle nie dotarłby do placówki, tylko został rozdzielony w, nazwijmy to, dystrybucji pozasklepowej...

Międzymiastowa - oryginalny sposób ułatwiający uzyskanie ewentualnego połączenia telefonicznego z osobą przebywającą w innym mieście. Przeszkolony personel wykonywał za znękanych życiem abonentów żmudną czynność wykręcania długiego numeru. Abonent taki zdążył w tym czasie zrobić sobie herbatę, wytrzepać dywan, założyć komitet kolejkowy, a być może nawet odwiedzić osobę, do której dzwoni.

Cinkciarz - mężczyzna w skórzanej kurtce mówiący coś pod nosem. Porównywalny z dzisiejszym dilerem. Jednak bez środków odurzających potrafiący zmienić kolor pieniędzy z szaroburego na zielony.

Bon towarowy - banknot pieniądzopodobny, czyli polski dolar. Z góry przestrzegam wszystkich rodziców - przedmiot niewytłumaczalny.

Pewex - miejsce kultu, wzruszeń, wyrzeczeń, wycieczek, zwiedzania itp. przypominające dzisiejszy sklep.

Saturator - przenośne urządzenie uliczne do produkcji i dystrybucji wody sodowej. Z sokiem lub bez. Największą atrakcją saturatora była maleńka fontanna do obmywania szklanek po kolejnych klientach. Ajax, domestos, ludwik, WC picker i raid mogą się schować ze swoją skutecznością!

Cytroneta - unikalny w skali światowej sposób pakowania płynu w worek foliowy.

Konik (gatunek wymierający) - odpowiednik dzisiejszego kasjera w multipleksie. Pewny, najczęściej jedyny sposób na zdobycie jakiegokolwiek biletu kinowego.

Nagrzewa się (dot. odbiornika TV) - w zależności od wieku i modelu czas włączenia telewizora musiał odpowiednio poprzedzać rozpoczęcie audycji. Jeśli zatem zbyt późno włączyliśmy "Wieczorynkę", odbiornik mógł nam pokazać dopiero "Dziennik", a nawet "Monitor Rządowy".

Dla równowagi trzeba zaznaczyć, że dzisiejsi dziesięciolatkowie mają w zanadrzu słowa, które co prawda już istniały, ale sens miały raczej nie ten, takie jak: komórka, zasięg, wysłać sygnał, sprawdzić pocztę, zamówić w sieci dopalacz, "złapałam wirusa i mi myszka nie działa" i inne. Nam też przydałby się teraz nie lada słownik.

No, ale cóż... jeszcze niedawno, jak ktoś lub coś chciał(o) nas za przeproszeniem zaje*ać, to nie tworzyliśmy dla określenia tego kogoś lub czegoś przymiotnika, który byłby synonimem fajności.

styczeń 2011

 

Fot. Materiały wydawnictwa

Fragment felietonu pochodzi z książki wydanej przez Wydawnictwo Zwierciadło, Maciej Stuhr "W krzywym zwierciadle".

Więcej o: