Codzienność wkurza najbardziej - głos zza krat więzienia dla kobiet

Skazane, zamknięte i czasami nawet niepiśmienne, ale pełne zapału i chęci do pracy. Chcą opowiadać o sobie, swoim świecie ludziom z zewnątrz, na wolności. Dlatego raz na miesiąc wydają kwartalnik ?W Kratkę?. Pierwszą gazetę zza krat więzienia w Grochowie.

- No, to kto przyniósł gotowy tekst? - zaczyna spotkanie Leszek. Jesteśmy w salce wielkości dużego pokoju. Po środku stół pingpongowy, wokół taborety. Dziewczyny przychodziły grupkami, po trzy, cztery. Wciąż jeszcze gadają rozentuzjazmowane: o starej i nowej miłości, o tym jak jedna została niesprawiedliwie potraktowana, a druga się wkurza, bo kawa się skończyła. Trzecia ma jakiś kłopot z dzieciakiem, ale tego się nie da załatwić stąd, trzeba by było wyjść. Dobra, cicho, teraz już czas porozmawiać o gazecie. W końcu po to wszystkie się tu zebrały.

Teksty z głowy

- Nic nie napisałam, wszystko przez to moje serce - usprawiedliwia się jedna. Druga coś ma, ale jeszcze się nie chce wychylać, może potem, poczeka na odpowiedni moment. Sporo nowych dziewczyn też przyszło. Wieść o czasopiśmie się rozchodzi, praca nad nim to fajna robota, czasem jedyna jaką można mieć.

Pierwszy numer Kwartalnika "W Kratkę"

- Śmieję się, że to chyba jedyna redakcja, w której nie musisz umieć pisać, żeby publikować - mówi Leszek. Jest redaktorem naczelnym, ale bardziej chyba pasuje do niego słowo opiekun. Jest też jedynym facetem w redakcji. Prowadzi te zajęcia w ramach Fundacji "Dom Kultury.

A kiedy mówi, że nie trzeba umieć pisać, trzeba go rozumieć nie tylko metaforycznie. Bo taka Łucja na przykład wcale nie zna liter. Znaczy teraz już zna, poznaje. Jest przy "P". Ale pisać jeszcze nie umie, podobno inne dziewczyny ją uczą.

- Bo ja mam te wszystkie teksty napisane. Piszę je w głowie - śmieje się Łucja. Jest wesołą, pyzatą i pełną życia kobietą, cyganką osadzoną w areszcie śledczym. Jest jedną z autorek publikujących w czasopiśmie "W Kratkę" - kwartalnika przygotowywango przez więźniarki z Grochowa i artystów plastyków.

Po swojemu

Pierwsze numery czasopisma wzbudzają spore zainteresowanie. Swoje prace zamieścili tam tacy znani twórcy, jak Paweł Althamer. Ale nie dlatego "W Kratkę" przyciąga uwagę. To chyba pierwsza okazja, żeby kobiety zamknięte w więzieniu mogły opowiedzieć ludziom z zewnątrz o swoim świecie. Własnym głosem.

W oczekiwaniu na zajęcia z dziennikarstwa / Fot. Dominika Węcławek

Zebrania redakcyjne, a w zasadzie warsztaty odbywają się raz w tygodniu. Jeśli któraś napisze tekst, czyta go na głos przy wszystkich. Mirella nie mogła przyjść, żeby odczytać swój felieton. Jej tekst - o resocjalizacji, a w zasadzie demoralizacji - czyta inna dziewczyna. O tym, że większość działań resocjalizacyjnych ogranicza się do odwalania formalności, że mało komu zależy na tym, żeby naprawdę dziewczyny zresocjalizować.

- Poza tym co to za słowo? Oni nas tu czarują terminami. Przywrócić na łono społeczeństwa? Ładne mi przywracanie! - bulwersuje się Monika. Moniki są w zasadzie dwie, ta, która mówi, to Monika Waleczna. Na nazwisko ma inaczej, ale przyjęła postawę "fajterki", zna ten system, nie zamierza się przed nikim płaszczyć, nie chce też odbierać młodszym stażem koleżankom nadziei. Wie, kiedy warto trwać przy swoim.

Tekst się podoba. Widać, że każda miałaby coś do dodania. Każda ma swoją historię. Bo nikt tu nie siedzi za niewinność. Tak mówią i nie kłamią.

Za murami, niedaleko

Żeby tu trafić, trzeba zostawić za plecami pięknie odnowiony Plac Szembeka, trzeba minąć dwa przejazdy kolejowe i myjnie dla wagonów i jechać wzdłuż torów i bujnego lasu porastającego obrzeża Olszynki Grochowskiej. Pawilony przypominają raczej dobrze strzeżony magazyn niż więzienie. Na portierni trzeba zostawić telefony, ostre narzędzia, urządzenia elektroniczne, nawet pendrive. Dowód osobisty też należy zostawić. Potem są okratowane drzwi i wysokie ogrodzenia. Studzienki zaspawane, trawniki starannie przystrzyżone, cisza.

Żeby tu trafić, trzeba sobie spieprzyć życie. Trzeba zaćpać, zabić, nakraść, dać się złapać, albo samemu się oddać w ręce władzy. Wchodzisz wtedy główną bramą, a nie bokiem, przez portiernię. Zabierają ci telefon, biżuterię, ubrania, zabierają możliwość kontaktowania się z rodziną dłużej, niż przez kilka minut, raz na jakiś czas. Zabierają swobodę wychodzenia na świeże powietrze. Zostaje na to 60 minut dziennie, 60 minut spędzone w pomieszczeniu, które przypomina pokój, w którym siedzisz pozostałe 23 godziny, tylko, że zamiast dachu masz tu kraty.

Więzienie dla kobiet, Olszynka Grochowska / Fot. Dominika Węcławek

Motywacja do poprawy

Monika, ta waleczna, po dłuższej rozmowie w końcu wyrzuca z siebie: - No dobra, powiem ci. Dostałam dożywocie. - Chciałaby coś robić, pracować, ale społeczne prace jej nie bawią. Społecznie to najgorzej, bo pomiatają i robią z tobą, co chcą i to za darmo. Koniec końców dziewczyny chciałyby po prostu zarabiać. Żeby odciążyć rodzinę, żeby mieć jakąś satysfakcję i motywację do poprawiania się, do zmieniania swojego życia.

Takich chcących jest tu dużo. Jedna opowiada, jak już miała wszystko, jak sobie tę pracę z więzienia załatwiła, jak pracowała i jak "odhaczała" wyłącznie dzięki własnemu wysiłkowi kolejne punkty w regulaminie, zdobywała przywileje. Aż powinęła się jej noga. Przyszła po wsparcie do opiekunów i wsparcia nie dostała. Zrobiła głupotę, złamała zasady i straciła wszystko: pracę i przywileje. Motywację do poprawiania swojego życia też: - Bo ja nie wiem, kiedy znów dostanę po głowie. - Dlatego chcemy jasnych zasad! - mówią osadzone.

"Inna" gazeta

- To napiszcie mi to wszystko - prosi Leszek. Dziewczyny trochę się ociągają. Nie są doświadczonymi dziennikarkami. - Ale po co pisać? - pyta się jedna z więźniarek.

Łatwiej powiedzieć niż napisać / Fot. Dominika Węcławek

Leszek cierpliwie wyjaśnia, że warto, że jak mówią o problemach między sobą, to te problemy między nimi pozostają. Jak opowiedzą o tym światu, to może uda się coś zmienić. Dziewczyny mają złe doświadczenia. Choć nie mają wygórowanych żądań, nie raz słyszały, że nie zasługują na wolność. A one by chciały, żeby salceson na stołówce nie śmierdział. Żeby można było zająć czymś chociaż ręce. Bo tak to nic, tylko się siedzi.

O tym, czym w zasadzie jest to siedzenie pisały już do pierwszego numeru "W Kratkę". W następnych wydaniach można będzie przeczytać, co je wkurza. Że przychodzą tu ludzie z różnych fundacji, przychodzą dwa razy a potem już nie wracają. Były więc dwie lekcje salsy, dwie - tańca hip hop. I koniec.

Co jeszcze? Na przykład SW (Służba Więzienna) albo, że nigdy nie wiesz kiedy i za co dostaniesz blachę. Blacha to zakaz, zamknięte drzwi, koniec z przywilejami. Dziewczyny mają wrażenie, że taką blachę łatwiej można dostać z powodu czyjegoś widzimisię, gorszego dnia, personalnych uprzedzeń. Wolałyby, żeby wszystko miało logiczne uzasadnienie.

Nadal jesteśmy kobietami

Co one mają do roboty? Rano pobudka i apel. Przed dziewiątą trzeba zdążyć z zaparzeniem sobie herbaty, bo potem nie ma prądu. Włączają dopiero po 12:00. Wtedy, jak któraś ma telewizor, to oglądają seriale. Na przykład "Czas honoru", bardzo go lubią. Lubią się też do tego oglądania serialu ubrać jakoś lepiej. Umalować, jak któraś ma przywilej. Albo założyć biżuterię, o ile jest dobra zmiana SW i nie zauważa tych wszystkich ozdób. - A to dla nas ważne. Cholera, jesteśmy kobietami - mówią dziewczyny.

Biżuterię więzienną nauczyły się robić same. Kolczyki z kolców szczotki, bransoletki z plastikowych żyłek i koralików. Wszystko bardzo kolorowe. - Nawet nie wiesz, jak nam tu kolorów brakuje. W pokojach wszystko zielone, przez pierwsze kilka lat człowiekowi chce się od tej zieleni rzygać - mówią. Nie ma szyb, jest mlecznobiałe pleksi. Wpuszcza światło, nie wpuszcza widoku. Dlatego jak raz na kilka tygodni są warsztaty z malowania, to nawet te osadzone, które otwarcie mówią, że nienawidzą malować, zapisują się. Bo można chociaż sobie ręce ubrudzić farbą. Każdym kolorem! Obrazy, które przygotowują więźniarki, też są wielobarwne. A jedna tubka farby kosztuje aż 17 zł, tak mówi Kinga.

Nasz Mandala / Fot. Dominika Węcławek

Obrazów jednak nikt nie kupuje, a bransoletki dobrze schodzą. Tak samo torby, które dziewczyny wyplatają z foliowych siatek. Torby są podobno piękne i wszystkie, które dotąd zrobiły już się sprzedały, można je było nabyć w modnych kawiarniach stolicy. Dziewczyny zrobiłyby więcej toreb, ale potrzebują siatek foliowych, proszą więc, żeby im zbierać.

Monotonia zabija powoli

Zarobione pieniądze mogą wysłać rodzinie. Mogą też wydać w kantynie. Na przykład na żel pod prysznic. Prysznic można teraz brać nawet dwa razy w tygodniu, po 10 minut! Sukces, bo wcześniej było tych minut ledwie siedem. Tylko jest kłopot. Jak przez kilka lat pod rząd myjesz się tym samym żelem, to ta monotonia cię zabija. Zauważasz, że on już nie pachnie, że on śmierdzi, że zbiera ci się od niego na wymioty.

Może gdyby umysł nie miał czasu zajmować się takimi pierdołami, to by nie było tych mdłości. Dlatego dziewczyny, nawet jak nic nie piszą, to przychodzą na te redakcyjne kolegia. Chcą robić te gazetę, robić ją nawet w kratkę, ale być, spotykać się. Jednym "W Kratkę" daje dużo zabawy, innym możliwość opowiedzenia o tym, co im leży na sercu.

Tacy sami

Dziewczyny są otwarte. Każda w inny sposób. Jedne zaczynają opowiadać o sobie od razu, inne najpierw gadają o wszystkim, dopiero potem powiedzą coś bardziej osobistego. Kiedy siedzimy wszyscy razem w pokoju nie sposób odróżnić, kto zabił, kto dał się złapać na kradzieży, a kto przyszedł tutaj z zewnątrz jako gość. Dopiero jak dziewczyny wstaną, bo już koniec warsztatów, to widać, że wszystkie mają jednakowe, drelichowe spódnice, że ubierają takie same, grube żakiety. Przez moment więc nie różni nas prawie nic.

Kiedy posłuchać ich historii, też okazuje się, że niewiele nas dzieli, czasem jeden błąd, jeden wypadek. Wybuch na lotnisku, utrata pracy, szok pourazowy, brak pomocy i wsparcia medycznego. Kończy się na twardych narkotykach. Jedna działka kosztuje dziesięć razy tyle, co paczka szlugów. A jak działek musisz przyjąć dziennie sześć, to skąd brać dodatkowe dochody? Na pewno nie z nadgodzin w pracy, z której cię wyrzucili po wypadku. Spirala się nakręca. Albo wchodzisz, jak gówniara, i dla sześciu dych na jakieś głupoty, dla fajnego telefonu, uderzasz kogoś mocno. Za mocno.

Dziewczyny mogą opowiedzieć różne historie. Mogą mówić o wielkich miłościach i wielkich problemach. O tym, dlaczego wolą zimę od lata i o tym jak wielkim skarbem staje się metalowa łyżka. O czym opowiadać nie chcą? Same nie wiedzą, to trzeba zadać takie pytanie, wtedy powiedzą "NIE". A tak, to śmiało. Same są ciekawe tego, czemu ktokolwiek z zewnątrz miałby interesować się życiem wewnątrz. Za kratami.

Zobacz, o czym dziewczyny piszą w najnowszym, drugim już numerze "W Kratkę" >>>