Walczymy o swoje! Laik w świecie reklamacji

To nie jest tak, że jesteśmy pieniaczami, którzy awanturują się z byle powodu. Domaganie się swoich praw jest czasochłonne, stresujące i frustrujące. Trzeba także pokonać wewnętrznego lenia i nie odpuszczać, aż do końca.

Bikini, które wyblakło na słońcu

Pisanie oficjalnych pism mam już w małym palcu. Sama jestem zdziwiona, że aż tak bardzo chce mi się dochodzić własnych praw. Nie przestanę, póki nie stanę pod ścianą i już więcej nie będę w stanie zrobić. Jak mówi Mikołajek z książki René Goscinnego: - No bo, kurczę blade!

Moja walka to reklamacja kostiumu kąpielowego. Nakręcona hasłami, że jakość kosztuje, jak kogoś nie stać, to powinien kupować drogie rzeczy (droższe jest po prostu lepsze) kupiłam w styczniu dwuczęściowy kostium kąpielowy drogiej marki Lise Charmel w ogromnym salonie bieliźniarskim w centrum Warszawy. Miałam nadzieję, że w środku białej zimy dostanę zniżkę, może jakiś symboliczny rabat. Nie dostałam, ale panie zapewniały, że za jakość warto zapłacić aż tyle. Wydarłam im jednak 5% rabatu, bo okazało się, że moja karta kredytowa daje mi prawo do zniżki w tym salonie. Ekspedientki twierdziły, że ten kostium będę nosiła co najmniej kilka sezonów, a poza tym producent daje roczną gwarancję. Ich zapewnienia nie do końca mnie uspokoiły, bo zachowałam paragon, który schowałam w ciemnej szufladzie, żeby przypadkiem nie wyblakł.

I słusznie zrobiłam, bo już trzeciego dnia ferii zimowych w ciepłym kraju odpadły zdobiące kostium guziki, po tygodniu wyszedł fiszbin, którego w przeciwieństwie do guzików już nie odnalazłam. Kostium w ogóle rozciągnął się i tracił fason - zaledwie po tygodniu noszenia go po kilka godzin dziennie.

Prawdziwy dramat i koniec mojego drogiego ekskluzywnego kostiumu nastąpił w sierpniu - po dwóch tygodniach pod słońcem Hiszpanii. Lawendowy kolor zamienił się w biały, a biustonosz dodatkowo nabrał żółtych odbarwień. Trzy tygodnie zamiast kilku lat? Nie za taką jakość zapłaciłam.

Pierwsza napisana przeze mnie reklamacja została odrzucona. W argumentacji napisano, że kostium był wielokrotnie prany w pralce z użyciem nieodpowiednich detergentów. To akurat nonsens, bo kostium jedynie płukałam po każdym użyciu w letniej wodzie i suszyłam odwrócony na lewą stronę. W drugiej reklamacji dokładnie opisałam, że kostium nigdy nie widział wnętrza pralki, zwróciłam się także z prośbą o przekazanie mojej reklamacji rzeczoznawcy, a nie paniom z marketingu. Z drugiej odmowy uznania reklamacji dowiedziałam się, że kostium był niewłaściwie konserwowany - nie był prany w odpowiednich środkach, odpowiednio suszony, a w ogóle to jest brudny i używałam do jego prania silnych wybielaczy...

Albo mam rozdwojenie jaźni albo pisma sobie wzajemnie zaprzeczają. Nie odpuszczę, bo wiem, dlaczego kostium wygląda jak szmata - wyblakł na słońcu, odbarwił się od kremów z filtrami. Być może gdybym podała te argumenty, dowiedziałabym się, że kostium był "użytkowany niezgodnie z przeznaczeniem". Ciekawa jestem, jak się potoczy dalej moja sprawa - na połowę listopada jestem umówiona w Klubie Federacji Konsumentów na poradę prawną.

Najlepiej przez Face'a

- Generalnie sprawy reklamacji najlepiej załatwia się na Facebookowych fanpage'ach firm - tłumaczy zaprawiona w bojach koleżanka. Ona załatwia tak wszystkie reklamacje ze swoim operatorem telefonii komórkowej, a jej mężowi uznano reklamację butów z jednej z sieciówek.

Facebook działa, ale nie zawsze. - Kupiłem książkę, biografię pewnego muzyka, która kosztowała prawie 50 zł - mówi Grzegorz. Po kilku stronach lektury okazało się, że jest ona fatalnie przetłumaczona - jakby zlecono jej przekład mechanizmowi Tłumacz.Google. Napisałem na profilu wydawnictwa, że domagam się wyjaśnień i zwrotu pieniędzy, ale mój komentarz został przez administratora strony usunięty. Przede mną droga oficjalnej reklamacji. Nie będę jednak walczył do skutku, potraktuję moją interwencję jako symboliczne zaznaczenie niezadowolenia, tym bardziej, że sądząc po usunięciu komentarza, podobnie zostanie potraktowana pismo reklamacyjne.

Nie ze mną te numery

Michał jest weteranem w składaniu reklamacji u swojego operatora komórkowego. Właściwie co miesiąc musi interweniować. Ma własną firmę, a w niej pięć numerów. Gdyby nie sprawdzał szczegółowo rachunków nigdy nie dowiedziałby się, że do dwóch numerów co miesiąc doliczano mu prawie 60 zł za otrzymywane bez zamówienia SMS-y premium.

Ostatnia reklamacja ciągnie się już od czerwca, kiedy przedłużenie dwóch umów i zamówienie w ramach jednej prolongaty zamieniało się w dwa całkiem nowe abonamenty i aparat telefoniczny inny niż wybrał. Specjaliści odsłuchali rozmowę, przyznali rację reklamującemu, ale sprawa rozbija się o odesłanie telefonu. Michał ma zamówić kuriera na własny koszt, a nie ma zamiaru tego robić, bo uważa, że obciążanie go kolejnymi wydatkami to gruba przesada...

Czy warto walczyć o swoje racje? Jeśli jesteście przekonani o ich słuszności, czujecie się pokrzywdzeni i oszukani - na pewno. Nawet jeśli nie uda się wam osiągnąć celu, to macie satysfakcję, że próbowaliście. Poznawanie swoich praw i regulacji, które służą ich obronie, także się przydaje. Ja przynajmniej czuję się bardziej świadomym konsumentem.

Więcej o: