Krzysztof Piesiewicz: "Skandalu nie będzie" [FRAGMENT ROZMOWY]

Właśnie ukazała się książka, w której Krzysztof Piesiewicz, adwokat i scenarzysta, rozmawia z Michałem Komarem. Mówi o swojej rodzinie, dzieciństwie, studiach, pracy adwokata i przyjaźni z Krzysztofem Kieślowskim. W ostatnim rozdziale, którego fragmenty publikujemy, rozlicza się z historii skandalu sprzed kilku lat. Oprócz niego zamieszani w aferę byli szantażyści, "prostytutka", damska sukienka i biały proszek...

Michał Komar: Redaktor naczelny gazety mówi: "Opublikowałem zdjęcia Krzysztofa Piesiewicza w sukience. I kiedy wciągał proszek", by po chwili objaśnić racje, które mu przyświecały: "A racje są proste - senator, który ulega szantażystom, nie może być politykiem, bo jest łatwym obiektem dla Mosadu, FSB, dla wszystkich tego typu instytucji w świecie". Innymi słowy: gazeta wyprzedziła i wyręczyła prokuraturę, policję oraz kontrwywiad. Z kolei z uzasadnienia wyroku skazującego szantażystów wynika, że redakcja kupiła zdjęcia i dokonała ich publikacji w momencie, gdy już od dłuższego czasu toczyło się postępowanie nadzorowane przez prokuraturę.

- To prawda. Postępowanie już się toczyło. Szantażyści zostali zatrzymani na gorącym uczynku. Więc powinienem śmiać się z wypowiedzi redaktora, ale mnie nie do śmiechu. Idzie o moje życie. Redakcja wiedziała o toczącym się postępowaniu. Opublikowała zdjęcia w pierwszych dniach grudnia 2009 roku. Szantaż, ewidentny szantaż dopiero się rozpoczął na przełomie października i listopada tegoż roku, a więc miesiąc wcześniej.

Powiadomiłeś o tym prokuraturę?

- Natychmiast zatelefonowałem do prokuratora w momencie, gdy widać było czytelne działania o charakterze kryminalnym. Ostatecznie 19 listopada 2009 roku przestępcy wpadli w zasadzkę sprawnie przygotowaną przez policję. Odbyło się to w centrum Warszawy.

A ty?

- Wyprowadziłem się z domu. Dzieci wyjechały za granicę. Ściśle współpracowałem z policją, prawie codziennie.

I wtedy gazeta kupiła te filmy?

- Tak. Przedtem szantażyści proponowali sprzedaż filmów w paru innych redakcjach, m.in. w tygodniku "Nie", ale spotkali się z odmową.

Czegoś tu nie rozumiem. Sprawcy zostali zatrzymani i nadal działali?

- Zostali zwolnieni. Prokuratura nie wnioskowała o areszt.

Czy wcześniej byli karani?

- Tak. Wszyscy.

Czyli zostali zatrzymani, wypuszczeni i kontynuowali akcję.

- Nachodzili mój dom, wrzucali do skrzynki pocztowej listy z pomówieniami. Jedna ze sprawczyń, która zresztą przy pierwszym spotkaniu ze mną przedstawiła się fałszywym

nazwiskiem, krzyczała przy wrzucaniu listu: "Tu będą wszystkie telewizje świata!".

Po zatrzymaniu?

- Po zatrzymaniu i wypuszczeniu. Grali na wielu fortepianach. Media miały ich dowartościować.

Na jednym ze zdjęć widać, że wciągasz biały proszek.

- Michał, na zdjęciach jest nieprzytomny człowiek, który po kilkudziesięciu minutach od rozpoczęcia spotkania - spotkania w dobrej wierze - traci świadomość, traci kontrolę, jest bezwolny i następnego dnia niczego nie pamięta!

Jak do tego doszło?

- Chcesz, żebym mówił o koszmarze, jaki przeszedłem? O podjętych przez tych ludzi wielotygodniowych przygotowaniach do prowokacji? O szkoleniu wykonawców? O przywiezionej torbie, w której były przedmioty do dokonania przestępstwa, o sukience i innych rekwizytach, o sprzęcie nagraniowym?

Tego w mediach nie było.

- Nie, nie wejdę do świata wykreowanego przez kryminalistów, tych skazanych i tych do dziś nieustalonych.

Czy publikacja zdjęć w gazecie ośmieliła przestępców?

- Myślę, że tak. To było wyraźne w wystąpieniach głównej oskarżonej w czasie rozprawy w Sądzie Okręgowym. Przyszła z napisanym na kartce wykładem potępiającym sąd i prokuraturę. Powoływała się na wyższe wartości, na swoją misję. Osiągnęła skutek odwrotny do zamierzonego. Tak, uważam, że publikacje medialne ośmieliły przestępców. Były skutecznym zwieńczeniem ich zamiarów.

Powiesz coś więcej?

- Nie teraz. Ale warto. Nie tylko o sprawcach. Także o ludziach, którzy nie ulegli tyranii chwili, tyranii zdjęcia. Oraz o karierowiczach, którzy wykorzystali sytuację, w której się znalazłem. To oczywiście wymagałoby szczegółowego opisu, chwila po chwili, opisu miejsca, kontekstu... Nie idzie o mnie, nie idzie o jednostkowy przypadek - ale o mechanizmy.

Od roku toczy się sprawa, która jest następstwem działań przestępców. Postawiono ci zarzuty. Zarzut nakłaniania i udzielenia posiadanego środka odurzającego w ilości 0,2 g osobom przebywającym w moim domu - według sprawców. A te osoby przybyły do mojego domu ze z góry podjętym zamiarem dokonania przestępstwa i zostały za to skazane prawomocnym wyrokiem. Nieoczekiwana zamiana miejsc?

- Tak, z krzesła ofiary i pokrzywdzonego przesiadłem się na krzesło podejrzanego.

Czy w związku z procesem, w którym występujesz jako oskarżony, byłeś badany na użycie narkotyków?

- Bardzo przykre doświadczenie. Byłem badany trzykrotnie na wniosek prokuratury i sądu.

Z jakim rezultatem?

- Postępowanie toczy się przy drzwiach zamkniętych. To mądra decyzja, jeżeli pamiętać o tym wrzasku: "Tu będą wszystkie telewizje świata!". Niedługo będzie wyrok.

A możesz powiedzieć, jakim rezultatem skończyły się badania?

- Nie stwierdzono i wykluczono jakiekolwiek moje uzależnienie od środków odurzających.

(...)

Parę tygodni po publikacji zdjęć pojawił się artykuł "Czy artystom wolno więcej"?

- Tak, było coś takiego.

Czy artystom wolno więcej?

- Nie, nie wolno więcej. Ale należy im się taka sama jak innym ochrona prawna przed podłością i działaniami kryminalnymi. Po publikacji zdjęć zacząłem dostawać masę e-maili, w niektórych pisano: "Jest pan wspaniałym człowiekiem, może pan robić w domu, co chce, ubierać się w sukienki, to pana prywatne życie". A ja wtedy krzyczałem do siebie: "Ratunku! Ratunku!", bo to przecież nie było moje życie, ale rezultat najścia na mój dom i przestępczej inscenizacji.

Jesteś samotny?

- Od ponad dziesięciu lat moja żona mieszka za granicą. Jesteśmy w faktycznej separacji, ale utrzymujemy serdeczne relacje rodzinne. Myślę, że to, iż żyjemy osobno, w dużej mierze jest moją winą. Dzieci są dorosłe.

Nie rozwiodłeś się?

- Ślub zawiera się raz - oboje tak uważamy.

Chcesz coś dodać?

- Nie. To, czego teraz dotknąłem, to na razie wszystko. Dokładne opisanie tej sprawy wymaga osobnej książki. Na razie tyle wystarczy.

(...)

Nie poczuwasz się do żadnej winy?

- Ależ tak! Codziennie o tym myślę. W sensie wiktymologicznym, egzystencjalnym to wyłącznie moja wina. Mam niekiedy wrażenie, że przez całe życie konstruowałem pułapki na samego siebie. Przepraszałem za to osoby mi najbliższe.

Coś więcej?

- Nie, koniec rozmowy.

 

Krzysztof PiesiewiczKrzysztof Piesiewicz Fot. Materiały prasowe

Książka "sandalu nie będzie" Krzysztofa Piesiewicza i Michała Komara została wydana przez Wydawnictwo Czerwone i czarne. Fot. Mat prasowe

Więcej o: