- To prawda. Postępowanie już się toczyło. Szantażyści zostali zatrzymani na gorącym uczynku. Więc powinienem śmiać się z wypowiedzi redaktora, ale mnie nie do śmiechu. Idzie o moje życie. Redakcja wiedziała o toczącym się postępowaniu. Opublikowała zdjęcia w pierwszych dniach grudnia 2009 roku. Szantaż, ewidentny szantaż dopiero się rozpoczął na przełomie października i listopada tegoż roku, a więc miesiąc wcześniej.
- Natychmiast zatelefonowałem do prokuratora w momencie, gdy widać było czytelne działania o charakterze kryminalnym. Ostatecznie 19 listopada 2009 roku przestępcy wpadli w zasadzkę sprawnie przygotowaną przez policję. Odbyło się to w centrum Warszawy.
- Wyprowadziłem się z domu. Dzieci wyjechały za granicę. Ściśle współpracowałem z policją, prawie codziennie.
- Tak. Przedtem szantażyści proponowali sprzedaż filmów w paru innych redakcjach, m.in. w tygodniku "Nie", ale spotkali się z odmową.
- Zostali zwolnieni. Prokuratura nie wnioskowała o areszt.
- Tak. Wszyscy.
- Nachodzili mój dom, wrzucali do skrzynki pocztowej listy z pomówieniami. Jedna ze sprawczyń, która zresztą przy pierwszym spotkaniu ze mną przedstawiła się fałszywym
nazwiskiem, krzyczała przy wrzucaniu listu: "Tu będą wszystkie telewizje świata!".
- Po zatrzymaniu i wypuszczeniu. Grali na wielu fortepianach. Media miały ich dowartościować.
- Michał, na zdjęciach jest nieprzytomny człowiek, który po kilkudziesięciu minutach od rozpoczęcia spotkania - spotkania w dobrej wierze - traci świadomość, traci kontrolę, jest bezwolny i następnego dnia niczego nie pamięta!
- Chcesz, żebym mówił o koszmarze, jaki przeszedłem? O podjętych przez tych ludzi wielotygodniowych przygotowaniach do prowokacji? O szkoleniu wykonawców? O przywiezionej torbie, w której były przedmioty do dokonania przestępstwa, o sukience i innych rekwizytach, o sprzęcie nagraniowym?
- Nie, nie wejdę do świata wykreowanego przez kryminalistów, tych skazanych i tych do dziś nieustalonych.
- Myślę, że tak. To było wyraźne w wystąpieniach głównej oskarżonej w czasie rozprawy w Sądzie Okręgowym. Przyszła z napisanym na kartce wykładem potępiającym sąd i prokuraturę. Powoływała się na wyższe wartości, na swoją misję. Osiągnęła skutek odwrotny do zamierzonego. Tak, uważam, że publikacje medialne ośmieliły przestępców. Były skutecznym zwieńczeniem ich zamiarów.
- Nie teraz. Ale warto. Nie tylko o sprawcach. Także o ludziach, którzy nie ulegli tyranii chwili, tyranii zdjęcia. Oraz o karierowiczach, którzy wykorzystali sytuację, w której się znalazłem. To oczywiście wymagałoby szczegółowego opisu, chwila po chwili, opisu miejsca, kontekstu... Nie idzie o mnie, nie idzie o jednostkowy przypadek - ale o mechanizmy.
- Tak, z krzesła ofiary i pokrzywdzonego przesiadłem się na krzesło podejrzanego.
- Bardzo przykre doświadczenie. Byłem badany trzykrotnie na wniosek prokuratury i sądu.
- Postępowanie toczy się przy drzwiach zamkniętych. To mądra decyzja, jeżeli pamiętać o tym wrzasku: "Tu będą wszystkie telewizje świata!". Niedługo będzie wyrok.
- Nie stwierdzono i wykluczono jakiekolwiek moje uzależnienie od środków odurzających.
- Tak, było coś takiego.
- Nie, nie wolno więcej. Ale należy im się taka sama jak innym ochrona prawna przed podłością i działaniami kryminalnymi. Po publikacji zdjęć zacząłem dostawać masę e-maili, w niektórych pisano: "Jest pan wspaniałym człowiekiem, może pan robić w domu, co chce, ubierać się w sukienki, to pana prywatne życie". A ja wtedy krzyczałem do siebie: "Ratunku! Ratunku!", bo to przecież nie było moje życie, ale rezultat najścia na mój dom i przestępczej inscenizacji.
- Od ponad dziesięciu lat moja żona mieszka za granicą. Jesteśmy w faktycznej separacji, ale utrzymujemy serdeczne relacje rodzinne. Myślę, że to, iż żyjemy osobno, w dużej mierze jest moją winą. Dzieci są dorosłe.
- Ślub zawiera się raz - oboje tak uważamy.
- Nie. To, czego teraz dotknąłem, to na razie wszystko. Dokładne opisanie tej sprawy wymaga osobnej książki. Na razie tyle wystarczy.
(...)
- Ależ tak! Codziennie o tym myślę. W sensie wiktymologicznym, egzystencjalnym to wyłącznie moja wina. Mam niekiedy wrażenie, że przez całe życie konstruowałem pułapki na samego siebie. Przepraszałem za to osoby mi najbliższe.
- Nie, koniec rozmowy.
Krzysztof Piesiewicz Fot. Materiały prasowe
Książka "sandalu nie będzie" Krzysztofa Piesiewicza i Michała Komara została wydana przez Wydawnictwo Czerwone i czarne. Fot. Mat prasowe