Żeby namalować kredą klasy na asfalcie potrzeba zgody... administracji [ROZMOWA]

Trzy koleżanki połączył sentyment za dzieciństwem i chęć wskrzeszenia pamięci o grach i zabawach, które zajmowały nam (naszym rodzicom i dziadkom) czas w latach młodości. Część zabaw doskonale pamiętamy, inne (serso, pikuty, ciupy) niektórym nic nie mówią...

Ola Długołęcka, Kobieta.gazeta.pl: Kto tworzy Gram nie sam?

- Gram nie sam to trzy dziewczyny: Oliwia Rogalska, Urszula Jankowska i Sonia Jaszczyńska, aktualnie przebywająca w Oslo na Erasmusie. Projekt jednak przygotowałyśmy wspólnie, w trakcie małej burzy mózgów. Sonia powiedziała nam o konkursie dla młodych animatorów organizowanym co roku przez Towarzystwo Inicjatyw Twórczych.

Poszukując pomysłu wyszłyśmy z założenia, że chciałybyśmy skierować nasz projekt nie tylko do ludzi w naszym wieku czy do dzieci, ale chcemy trafić również do seniorów, którzy często są wykluczani z życia. Stosunkowo mało inicjatyw adresowanych jest właśnie do osób starszych. Na sam pomysł dawnych gier podwórkowych wpadłyśmy w zasadzie niezależnie.

Gry okazały się idealnym pomysłem. Wydawało nam się, i w zasadzie wyszło to w trakcie spotkań z seniorami, że czasy dzieciństwa czy młodości, mimo tego, że przeżytego w czasach okupacji czy w okresie powojennym, są okresem na który każdy człowiek patrzy z pewnym rozrzewnieniem. Wspomnienia ulubionej lalki są wciąż w stanie wywołać uśmiech na ustach i, co więcej, wzbudzić zazdrość koleżanek-seniorek. Mimo, że obecnie wiele gier zanika, w momencie opowieści na kilka chwil te zabawy ożywają, a my wciąż mamy nadzieję, że kiedyś uda nam się wskrzesić również same gry.

Co widzicie teraz na podwórkach? W co grają dzieciaki?

- Chociaż na moim podwórku wciąż widzę biegające dzieci, wydaje mi się, że wszechobecne zakazy gry w piłkę czy zmiana organizacji wolnego czasu, zaplanowanie całego tygodnia według zajęć dodatkowych, spowodowały, że dzieci coraz rzadziej wychodzą na dwór. Kiedy chciałyśmy ostatnio namalować klasy kredą na asfalcie na jednym z podwórek, okazało się, że potrzebujemy pozwolenia nie tylko dozorcy i zarządcy budynku, ale również administracji. Nawet nasze zapewnienia, że po zabawie wszystko zmyjemy nie wystarczyły. Można powiedzieć, że to wprowadzanie dzieci w system współczesnej biurokratyzacji, ale według nas tkwi w tym początek rozpadu więzi sąsiedzkich.

Praga dla mieszkańców Pragi [warszawska dzielnica ciesząca się gorszą sławą - przyp. redakcji] nigdy nie była niebezpieczna, ponieważ jej mieszkańcy znali się od małego, bawili się razem na podwórkach. Wspólna zabawa łączy - co widzimy także po sobie. Same spędzałyśmy czas na podwórkach, dzięki temu znamy wszystkich sąsiadów w naszym wieku i chociaż może już nie utrzymujemy kontaktów, to oprócz wspomnień godzin wiszenia na trzepaku, zostało jeszcze coś - może zabrzmi to górnolotnie, ale wtedy powstała pewna więź, cały czas coś będzie nas łączyć.

Z waszego doświadczenia wynika, że niektóre gry w ogóle zanikły, czy są żywe, ale ze względu na podziały regionalne - żywe poza np. Warszawą?

- Dobrym przykładem jest palant, w Warszawie mało kto słyszał o tej grze, ale w Poznaniu czy Bieszczadach dzieci grają w palanta w szkole w trakcie zajęć z wychowania fizycznego, a także po nich. Na razie udało nam się dotrzeć głównie do gier warszawskich, nie mamy porównania z innymi częściami kraju. Trudno nam powiedzieć, które gry są specyficzne dla naszego miasta, zwłaszcza, że często te same funkcjonują pod różnymi nazwami, co utrudnia ich identyfikację.

Jaka gra was zaskoczyła i dlaczego?

- Bez dwóch zdań gra w bibera. Jest to gra, która udowadnia, że gry mogą służyć również do opisu klimatu danego okresu, są wyrazem panujących przekonań, wierzeń czy też stereotypów. O grze dowiedziałyśmy się od pewnego pana, który bardzo niechętnie przyznał się, że w młodości grał w nią. Od razu zaczął się tłumaczyć, że to dlatego, że zachęcali go do tego dorośli, których sam określił mianem "narodowcy".

Zasady były bardzo proste, chodziło o krzyknięcie "biber" w momencie, w którym zobaczyło się Żyda, kto krzyknął jako pierwszy, ten wygrywał. W zależności od koloru brody Żyda, przegrany musiał wypłacić pewną sumę cukierków. Jeśli broda była siwa, dostawało się najwięcej cukierków, bo aż trzy. Najmniej można było zgarnąć za czarną brodę, wtedy otrzymywało się tylko jednego cukierka. Istniała jednak możliwość odegrania się - należało podbiec do Żyda i pociągnąć go za brodę, wówczas zgarniało się dwukrotność cukierków.

Jaka była Wasza ulubiona gra podwórkowa?

Urszula Jankowska: - Ja uwielbiałam bawić się w "piwko przeciwko". Ta gra funkcjonuje pod różnymi nazwami, niektórzy mówią na nią "państwa-miasta", seniorzy za to zwykle mówią na tę grę "wojna". Każdy z zawodników na czas gry przemienia się w państwo, którego broni przed atakiem wroga, ale też sam napada na inne kraje. Instrukcje mogą wydawać się długie i złożone, ale sama gra nie jest skomplikowana. Wystarczy do niej w zasadzie patyk lub kreda, zależnie od podłoża na którym się gra.

Jeśli chodzi o zasady: uczestnicy malują koło i dzielą je na części, każdemu przydziela się równe terytorium. Spośród graczy wybiera się jedną osobę, która trzymając w ręku kamyk (chociaż równie dobrze może to być kreda lub patyk) biega dookoła kółka i woła: "Piwko przeciwko, piwko przeciwko, wywołuję wojnę, wywołuję wojnę przeciwko ", wymienia nazwę państwa, któremu wypowiada się wojnę i rzuca kamyk na to pole. W tym momencie wszystkie dzieci się rozbiegają, a osoba, której wytoczono właśnie wojnę musi jak najszybciej podnieść kamyk i krzyknąć "stop". Wtedy wszyscy zawodnicy muszą stanąć.

Teraz osoba trzymająca kamyk w trzech krokach ma podejść do wybranej osoby i trafić ją kamykiem. Jeśli jej się uda, może odkroić kawałek terytorium tej osoby i powiększyć o nie swój teren, jeśli nie, sytuacja ulega odwróceniu - to jej zabierana jest część powierzchni. Wygrywa oczywiście mocarstwo o największym terytorium.

Oliwia Rogalska: - Ja grałam w znane wszystkim gry, takie jak klasy, guma, bawiłam się oczywiście w berka i chowanego. Skakałam na skakance, grałam jojo. Raczej nie miałam swojej ulubionej gry, ale teraz już mam. Klipę po prostu ubóstwiam. To gra zręcznościowa, ale z elementami losowymi, żeby wygrać trzeba mieć też trochę szczęścia.

Klipa to drewienko w kształcie czworo- lub ośmiościanu z zaostrzonymi końcami i wypisanymi na bokach cyframi od 1 do 4. Gra polega na uderzeniu i wybiciu szybującej klipy jak najdalej od wyznaczonego pola. Zawodnik kładzie klipę w polu w kształcie kwadratu o boku ok. 50cm i wybijakiem stara się uderzyć w zaostrzony koniec klipy w taki sposób, aby poleciała ona do góry, ale aby nie wyleciała poza pole. Kiedy klipa spadnie w obrębie pola, zawodnik musi z niej odczytać cyfrę, która oznacza ilość ruchów, które może wykonać w kolejce. Wyrzucenie w pierwszym ruchu klipy poza pole oznacza "skuchę", co skutkuje przejściem kolejki na kolejnego zawodnika. Po ustaleniu ilości ruchów zawodnik podbija klipę do góry i podczas jej lotu uderza wybijakiem tak, aby poleciała ona jak najdalej.

Jak się zakończył zorganizowany przez was dzień otwarty gier podwórkowych? Czego się dowiedziałyście, jakie gry były najbardziej popularne?

Największą popularnością cieszyło się serso i cymbergaj grzebieniowy. Stół z cymbergajem grzebieniowym przeżywał ciągłe oblężenie, co poskutkowało wymyśleniem nowocześniejszej wersji gry, dzięki czemu więcej osób mogło bawić się jednocześnie - grzebienie zostały zastąpione przez karty kredytowe. Sprawdzian zdało również serso, okazało się, że przez dwa tysiące lat gra nie straciła nic ze swojej świeżości i lekkości, chociaż zmieniła się jedna rzecz - serso, gra raczej "dziewczyńska", wzbudziła zainteresowanie również wśród chłopców, którzy na warsztatach z tworzenia gadżetów sami wykonali obręcze, żeby móc się nimi bawić później w domu.