Magda i Tomek Bogusz, podróżnicy od ponad trzech i pół roku w drodze, autorzy bloga Z drugiej strony: To był deszczowy piątek. Letni, ale szary, ponury. A my w drodze do pracy, w korku staliśmy. Wtedy mieliśmy 26 i 27 lat. Samochód w leasingu, mieszkanie na kredyt, studia już skończone, poważna praca. Chyba się trochę wystraszyliśmy tej codzienności. I to był dzień kiedy wystrzeliłam: Wyjedźmy! A Tomek, zawsze pragmatyczny: A kasa? No przecież zarobimy! Pomyślał chwilę: No tak, wyjedźmy!
To było w czerwcu 2009 roku. 14 lipca 2010 siedzieliśmy już w samolocie z biletem w jedną stronę do Nowego Jorku. Wychodzi więc na to, że od podjęcia decyzji do jej zrealizowania minął rok, ale ciężko powiedzieć, że był to rok przygotowań.
Bo widzi pani, my z tych co nie potrafią ani planować w podróży, ani się przygotowywać. Zresztą w czasie tego roku zdążyliśmy się jeszcze rozstać, ja wyprowadziłam się z naszego wspólnego mieszkania. Nasz związek zawsze był burzliwy, ale to oddzielna historia.
I tak na poważnie zaczęliśmy planować w maju, bo to był ostatni dzwonek na szczepionki. W czerwcu zrobiliśmy kurs na prawo jazdy na motor, który zdaliśmy na dwa tygodnie przed wyjazdem. Samochód sprzedaliśmy na tydzień przed wyjazdem, mieszkanie wynajęliśmy na tydzień przed wyjazdem, i paszport odebrałam na tydzień przed wyjazdem. Ostatni dzień pracy był na tydzień przed wyjazdem, a garnek, który zamówiliśmy przez internet w sklepie outdoorowym przyszedł dwa dni po naszym wylocie.
I wiem, że wiele osób będzie miało spore problemy z uwierzeniem w to, ale biorąc pod uwagę, że wyjeżdżaliśmy w kilkuletnią podróż, to można powiedzieć, że się spakowaliśmy i ruszyliśmy. Przecież my nawet planu trasy nie znaliśmy, ba, nawet gdzie spać w Nowym Jorku nie mieliśmy. Po wylądowaniu, darmową kolejką dojechaliśmy do centrum, namiotu nie było gdzie rozbić, a że akurat autobus stał do Bostonu i były dwa wolne miejsca, to pojechaliśmy do Bostonu!
- Z czego żyjemy? Podobnie jak większość ludzi z pracy. Przed wyjazdem spieniężyliśmy to czego dorobiliśmy się w trakcie studiów i po studiach. Pracowaliśmy już w poważnych firmach na poważnych stanowiskach. Źle nam nie było, biedy nie klepaliśmy, ale milionów na koncie nie mieliśmy.
Wiedzieliśmy, że po drodze będzie trzeba przystanąć i dorobić. W Ameryce Południowej trzy razy zatrzymaliśmy się na kilka tygodni, podczas których Tomasz - architekt i konstruktor - robił projekty konstruktorskie zlecane z Polski z biura, w którym wcześniej pracował.
A ja szukałam szczęścia w czasopismach i portalach podróżniczych wysyłając kolejne teksty. Pensja inżynierska wygrała, zarobione przeze mnie pieniądze, to najdalej zajechalibyśmy jakieś 500 km i to też chyba stopem.
A potem zdecydowaliśmy się zostać na osiem miesięcy w Australii. Dyplomy magisterskie i inżynierskie schowaliśmy głęboko w kieszeń, zakasaliśmy rękawy i poszliśmy pracować do restauracji. Ja byłam kelnerką, Tomasz barmanem. I te osiem miesięcy wystarczyło by teraz móc jeździć rowerami po Azji.
Nic niezwykłego! Nie kradniemy, nie wygraliśmy w totka, nie mamy cioci milionerki, ani wujka w mafii. Pracujemy jak każdy człowiek, tylko chodzimy w czterech, tych samych koszulkach od pół roku, nie inwestujemy w kolejne meble, lepsze samochody, a ja przestałam używać drogich kosmetyków. Kasa, to zazwyczaj jest wymówka, usprawiedliwienie siebie, niż problem nie do przeskoczenia, gdy ma się cel, o czymś się marzy, na czymś ci zależy.
- Co nas ogranicza? Wizy! Zmora Azji Centralnej. W Ameryce Południowej było łatwo, pieczątka na granicy i po sprawie. W Azji sprawa wygląda zupełnie inaczej. Tutaj trzeba swoje odczekać, trochę to kosztuje. Niektóre państwa odmawiają wydania wizy poza krajem, czyli, żeby je dostać musielibyśmy wracać do Polski.
Pakistan przestał wydawać wizy turystyczne, Tadżykistan zamknął granicę od strony Kirgistanu, a żeby dostać wizę do Kazachstanu trzeba się osobiście stawić w ich placówce w Warszawie. Takie tam podróżnicze niedogodności.
Co nas martwi? To, że w moim paszporcie (Magdy) zostało mi tylko sześć wolnych stron, a większość krajów azjatyckich wbija wizę na całą stronę. Z Nepalu do Polski jest jeszcze kawałek. Oczywiście, że można aplikować o paszport za granicą, ale to są kolejne koszty, czekanie...
Taki bzdurny problem. Niektórzy walczą ze spłatą kredytu, inni boją się, że wylecą z roboty, a ja marudzę, że mi się strony w paszporcie kończą... Naprawdę, szczerze, każdemu życzę tylko takich zmartwień.
A tak z drugiej strony, to co nas martwi, to ogrom biedy i niesprawiedliwości na świecie. Cierpienie ludzi, zniewolenie, sterowanie ludźmi przez systemy polityczne, które myślą jedynie we własnym interesie. Martwi to, że nie ma na to pomysłu, rozwiązania, że nie ma sposobu, by to przerwać.
- Tak, rachunki i PIT-y, nawet takich szczęściarzy jak my w podróży nie pozostawiają w spokoju. I tutaj pojawia się temat rodziny. Bo bez niej nie dalibyśmy rady. To do nich dzwonimy z każdą ZUS-owską pierdołą i to oni biegają z PIT-ami do urzędu skarbowego. To oni szukają kolejnych lokatorów do naszego mieszkania, to oni reagują, gdy przychodzi kolejny rachunek za światło. Ich pomoc jest bezcenna i nie do oszacowania.
- Wyjechalibyśmy jakieś siedem lat wcześniej.
- Pokory, cierpliwości, docenienia tego co mamy, odwagi w jakiś sposób, dała większą pewność siebie. Przekonania, że ludzie na całym świecie są podobni, mają podobne potrzeby, marzenia, radości i zmartwienia. Tego, że świat w brew temu czym nafaszerowane są wieczorne wiadomości, jest bezpieczny i pełen dobrych ludzi. Nauczyliśmy się, że życie większości ludzi na świecie nie wygląda tak kolorowo jak nasze w Europie, że na świecie jest naprawdę dużo biedy.
- Zupełnie nie mamy takiego poczucia. Polska to nasz dom, to nasza ojczyzna, tam jest nasza rodzina, nasi znajomi. W Polsce chcemy mieszkać, chcemy wychować nasze dzieci, z Polski chcemy wyjeżdżać, żeby do Polski móc wrócić.
- To obrastanie w piórka, to faktycznie nie jest wcale taka prosta sprawa. Zwłaszcza dla kobiety, która uwielbia pierdoły i która przed wyjazdem miała wypchaną ciuchami szafę, aż po same brzegi (i oczywiście ciągle nie miała się w co ubrać). Teraz już się nauczyłam, że cztery koszulki w zupełności wystarczą, że nie muszę nosić kolczyków, nakładać na twarz 15 kremów i kiedyś znienawidzone przeze mnie buty trekkingowe (czy może być coś bardziej niemodnego) teraz są jedynymi butami jakie noszę, wygodne, sprawdzają się w każdej pogodzie i warunkach (ale po powrocie do Polski nawet na nie, nie spojrzę).
Bagaż musimy mieć ograniczony, bo wszystko co mamy, wozimy na rowerach. Przyjęliśmy taktykę, że gdy tylko wjeżdżamy w ciepłe klimaty zbędny balast zostawiamy. Gdy wjeżdżamy w strefy chłodniejsze kupujemy na lokalnym rynku ciepły sweter. Nauczyliśmy się, że przecież nie warto przez 1000 km wozić w sakwach ocieplanej bluzy, która waży, a którą bez problemu dostaniemy za kilka dolarów w każdym miejscu na świecie.
- Nie za bardzo wiemy i chyba nie nam to oceniać, ale słyszymy komentarze, że mamy wyjątkowy dystans do siebie, świata i podróżowania. Podobno mamy też poczucie humoru.
- Ja (Magda) przestałam już tęsknić, ale gdybym mogła mieć od czasu do czasu polski chleb na śniadanie z masłem albo kluchy na mleku mojej mamy, to bym się nie pogniewała. A Tomek, za grillem u Smoków (naszych znajomych), ale też, uwaga, uwaga, za pracą! Tylko w jego przypadku chodzi o rozwój w kwestii architektonicznej. Tyle chłopak już nazbierał pomysłów do projektowania jeżdżąc po tym inspirującym świecie, że wcale nie dziwne, że nie może się doczekać, aż zacznie realizować te swoje pomysły.
- Wspaniale! Tomek zostanie sławnym architektem, a ja mamą na etacie. Będziemy mieszkać w pięknym Gdańsku, spotykać się z bliskimi na grillu u Smoków i przynajmniej raz w roku wyjeżdżać w cudowną podróż!