"Jak ojciec i syn" - nagrodzony w Cannes film pyta o to, czym jest współczesne ojcostwo? [WYWIAD Z REŻYSEREM]

Kiedy rodziny dwóch chłopców zamienionych w szpitalu odkrywają po latach ten fakt, ich życie wywraca się do góry nogami. Szczególnie trudno będzie zaakceptować to jednemu z ojców, który musi odpowiedzieć sobie na pytanie - co czyni mnie ojcem, więzy krwi czy więź psychiczna? "Jak ojciec i syn" japońskiego reżysera Hirokazu Kore-edy zachwycił jury zeszłorocznego Cannes oraz Stevena Spielberga, który chce nakręcić remake filmu.

Zamożni tokijczycy - państwo Nonomiya, pewnego dnia dowiadują się od szpitala, w którym urodził się ich syn, że od sześciu lat wychowują nie swoje dziecko. Tuż po urodzeniu, w niejasnych okolicznościach, doszło do zamiany noworodków. Dyrekcja szpitala doprowadza do spotkania z drugą poszkodowaną rodziną i sprawa trafia do sądu. Rodzice muszą zdecydować, czy nadal będą wychowywać dzieci, które nie są ich biologicznym potomstwem , czy też dokonają powtórnej zamiany dzieci, ignorując więzi, które przez lata nawiązali ze "swoimi-nie swoimi" synami. Sprawę komplikuje fakt, że obie rodziny wyraźnie różnią się od siebie stylem życia i podejściem do wychowania dzieci. Ostatecznie decydują się stopniowo przygotowywać chłopców do zamiany i adaptacji w nowej rodzinie, ale ta próba przywrócenia pierwotnego porządku, tylko pogłębia emocjonalne rozdarcie uczestników dramatu.

"Jak ojciec i syn" - zwiastun filmu Hirokazu... przez Gutek_Film

Jeden z najbardziej cenionych japońskich reżyserów- Hirokazu Kore-eda , przekuwa historię rodem z pierwszych stron gazet w mądrą, wzruszającą refleksję nad ojcostwem i wyjątkową relacją ojca z synem. Co czyni z nas dobrych rodziców? Czy więzy krwi wystarczą, czy też na miłość dziecka trzeba sobie zapracować? A co najważniejsze, jak - w czasach pośpiechu, nadmiernych wymagań i stresu - wychowywać swoje dziecko, aby było szczęśliwe?

Z reżyserem rozmawia Urszula Lipińska.

Kobieta.gazeta.pl: "Jak ojciec i syn" to kolejny w twoim dorobku film koncentrujący się na figurze ojca. Czy twoim zainteresowanie nią wynika z jakiś gwałtownych przemian w otaczającej cię kulturze?

Hirokazu Kore-eda: Myślę, że gdybym sam nie został ostatnio ojcem, nie zrobiłbym filmu o mężczyźnie próbującym zrozumieć, co to znaczyć być rodzicem . Z tego powodu, myślami często wracam teraz do moich wspomnień z dzieciństwa i staram się sobie przypomnieć, jaki był mój ojciec. Zastanawiam się, jak postąpiłby w konfrontacji z problemami, które ja dziś napotykam w swojej codzienności, więc siłą rzeczy, moja relacja z synem ma kształt trójkąta - on, ja i mój ojciec, który stale jest obecny w tyle mojej głowy. Czy doświadczenia twojego ojca zwykle są ci pomocne w konfrontacjach z problemami czy często jest tak, że te rady są bezradne, bo rzeczywistość bardzo się zmieniła?

Sądzę, że ta bezradność nie wynika z przepaści między pokoleniami, a z kłopotem z określeniem modelu współczesnego ojcostwa. W Japonii mężczyzna jest nieco skofudowany. Nie wie, czy ma być czułym i opiekuńczym ojcem, czy raczej kreować się na pewnego rodzaju niepodważalny autorytet w rodzinie. Kiedy zastanawiałem się, jak sportretować w filmie dwie rodziny, żeby zaistniała między nimi dynamika, postanowiłem zderzyć właśnie te dwa modele ojcostwa. Ryota jest współczesnym ojcem, który rozumie swoją rolę jako kogoś, kto zapewnia rodzinie byt na poziomie. W ten sposób wyraża troskę o dziecko, zabezpiecza je. Z kolei drugi ojciec, Yudai, nie dba o dzień jutrzejszy, dla niego liczy się tylko tu i teraz. Jest poczciwy, wychowuje dzieci w bardzo nonszalancki sposób, na dużo im pozwala i nie zamartwia się o ich przyszłość. W pierwszym szkicu scenariusza, miałem tę rodzinę tak opisaną, że nie chciałbym, aby moje dziecko się w niej wychowywało. Obawiałbym się o jego los. Dopiero potem zacząłem nasycać portret rodziny Yudaia uczuciami, których nie ma w rodzinie Ryoty. Bliskością, którą ja sam pamiętam ze swojego dzieciństwa i którą uważam za bardzo ważną rzecz.

Informacja o zamianie dzieci jest dla rodziców szokiem. Fot. mat. prasoweInformacja o zamianie dzieci jest dla rodziców szokiem. Fot. mat. prasowe Informacja o zamianie dzieci jest dla rodziców szokiem. Fot. mat. prasowe Informacja o zamianie dzieci jest dla rodziców szokiem. Fot. mat. prasowe

Czy poprzez konfrontację tych dwóch modeli ojcostwa udało ci się odpowiedzieć na pytanie co czyni więzi rodzinne silnymi?

Sam w swojej rodzinie od kilku lat pracuję nad tym, żebyśmy spędzali więcej czasu razem. Z drugiej strony widzę, że czas może działać na niekorzyść międzyludzkich relacji. Gdy się rozstaniemy, to za sobą tęsknimy, bardziej doceniamy momenty spędzone razem. Kiedy zaś siedzimy całe dnie ze sobą, to częściej kłócimy się i to wspólne przebywanie nadwątla naszą miłość. Pewien pisarz powiedział kiedy, że "rodzina jest początkiem całej marności świata" i ja poniekąd się z tym zgadzam. Relacje rodzinne mają na ludzi tyle samo negatywnego, co pozytywnego wpływu. Starałem się pokazać to w moim filmie i teraz mogę powiedzieć, że doszedłem do jednego wniosku: na pewno rodziny nie czyni silniejszą ciągłe przybywanie ze sobą. Znaczenie ma jakość, a nie długość wspólnie spędzonych momentów. Więcej czasu to także więcej okazji wystawiania miłości na próbę.

Jaka jest twoim zdaniem kondycja współczesnej japońskiej rodziny?

To bardzo skomplikowane pytanie. Z pewnością mogę powiedzieć, że współczesna rodzina w Japonii jest wyizolowana ze społeczeństwa. Ludzie pozamykali się w małych rodzinnych komórkach, modelach złożonych z rodziców i jednego lub dwójki dzieci. Poodcinali się od reszty świata. Rodziny nie czują, że powinny tworzyć społeczność bliskich sobie ludzi, choćby ze swoimi sąsiadami, komunikować się z nimi, pomagać sobie nawzajem. Podobnie dzieje się między pokoleniami. Większość młodych Japończyków mieszka z dala od swoich rodziców, rzadko się z nimi widuje. Rodzice samotnie wychowują dzieci, dziadkowie nie mają szans ich w tym wspierać. W życiu najmłodszego pokolenia nie pojawia się więc nostalgia, świadomość przeszłości i tego, że kiedyś było inaczej niż teraz, poznawania świata poprzez kontakt ze starszymi. Moje dzieciństwo wyglądało zupełnie inaczej. Ja na podwórku bawiłem się z kolegami i z ich rodzicami, byłem częścią większej lokalnej społeczności. Teraz uważam to za niezwykły skarb, szczególnie kiedy widzę, że dziś wszystko spada na barki r odziców. Oni nie mają żadnego wsparcia, wszystkie ciężary wychowania muszą dźwigać samodzielnie. Dziś nie słyszy się, żeby matka poprosiła sąsiadkę o popilnowanie córki przez kilka godzin, bo musi coś załatwić. Dzieci nie biegają wspólnie po zakupy dla swoich rodziców. Wszystkie te czynności wydają się dziś rodzicielską nieroztropnością, lekkomyślnością nieodpowiedzialnych matek czy ojców.

Czy początkiem "Jak ojciec i syn" był artykuł w gazecie, książka czy jakaś obserwacja z rzeczywistości?

Zwykle biorę pomysły na filmy z telewizyjnych reportaży i tak też było w tym przypadku. Nie poszukuję inspiracji świadomie, ani w sztuce, ani w codziennym życiu. Myśleniu nad scenariuszami najchętniej oddaję się w podróży: w samolocie, w pociągu lub w wieczorami w hotelach, w których mieszkam podczas festiwali filmowych.

Czuły ojciec, czy niepodważalny autorytet - jaki model ojscostwa wybrać?. Fot. mat. prasoweCzuły ojciec, czy niepodważalny autorytet - jaki model ojscostwa wybrać?. Fot. mat. prasowe Czuły ojciec, czy niepodważalny autorytet - jaki model ojscostwa wybrać?. Fot. mat. prasowe Czuły ojciec, czy niepodważalny autorytet - jaki model ojcostwa wybrać? Fot. mat. prasowe

W rozwiązaniu problemu w "Jak ojciec i syn" praktycznie znikomy udział mają instytucje państwowe. One szybko podejmują decyzje o oddaniu podmienionych w szpitalu dzieci do ich prawowitych rodzin. Nie dają ani dzieciom, ani rodzicom emocjonalnego wsparcia, a sens ustanowionego przez nich porządku jest nieprzerwanie kwestionowany przez cierpienie rodzin. Czy sądzisz, że wobec problemu, który pokazujesz w filmie instytucje są bezradne, a ludzie pozostają samotni z ich decyzjami?

Wydaje mi się, że nie ma instytucji, która mogłaby pomóc w tego typu sprawie. Tu w grę wchodzą zbyt kruche, nienamacalne kwestie, żeby ktokolwiek mógł podjąć decyzję bez ranienia kogoś z zaangażowanych w sprawę rodzin. Z drugiej strony, w tym problemie odbija się pewien element japońskiej mentalności: my nie mamy zwyczaju prosić kogoś o pomoc. Ze wszystkim staramy się sobie poradzić sami. Nie biegamy z każdym dylematem do psychologa czy prawnika, rzadko analizujemy swoją sytuację z ekspertami. Często dusimy problem w sobie.

Jednak w tym przypadku za zaistniałą sytuację odpowiada szpital czy instytucja państwowa. Dlaczego więc tak łatwo umywa ona ręce od winy?

Powodem zrezygnowania ze specjalnego zaznaczania obecności sądów czy psychologów w moim filmie jest też fakt, że chciałem się skupić na wewnętrznych dylematach ludzi, którzy nagle konfrontują się z tym problemem. Nagle dowiadują się, że przez lata wychowywali nieswoje dzieci, obdarzali je miłością, budowali z nimi więź, bali się o nie, a teraz z dnia na dzień je tracą. Swoje biologiczne dziecko traktują jak obce, zaś obcy syn - wydaje im się ich własnym. Oni się z tym borykają sami, nawet nie potrafią wesprzeć siebie nawzajem. Obecność instytucji państwowej nie jest tu bez znaczenia, czy bez siły - to przecież ona podejmuje decyzję, z którą teraz rodziny muszą się zmierzyć. Jednak miejsce, w którym bohaterowie muszą sobie dać radę z tym problemem to nie jest sala sądowa. To cztery ściany ich domu.

Dlaczego sportretowane w twoim filmie rodziny nie potrafią zjednoczyć się w tym problemie, wspólnie załagodzić tej sytuację?

W Japonii nie istnieje społeczna sieć, która dbałaby o bezpieczeństwo kogoś więcej niż własnej rodziny. Jesteśmy przekonani, że każdy z nas jest odpowiedzialny jedynie za siebie i swoich najbliższych. Moim zdaniem, to czyni nas narodem dysfunkcyjnym i powoduje, że bardzo się ostatnimi latami stoczyliśmy jako społeczeństwo. W relacjach międzyludzkich pojawia się wiele niedojrzałości i braku wsparcia. Jednostka jest pozostawiona sama sobie i nikt się nią nie przejmuje, co, moim zdaniem, jest symptomem jakiegoś społecznego kalectwa. Jednym z motywów przewijających się przez całą twoją twórczość i pojawiającym się także w "Jak ojciec i syn" jest moment, w którym człowiek uczy się pozwolić odejść ludziom, których kocha. Czy sądzisz, że to najtrudniejszy moment w rodzinnej relacji?

Nie wiem czy można "pozwolić" komuś odejść, czy to w ogóle jest etap w myśleniu człowieka, któremu ktoś umiera albo w jakiś inny sposób znika z jego życia. Interesują mnie natomiast ludzie skonfrontowani z takim odejściem, pozostawieni w samotności wbrew swojej woli. Szczerze wątpię, żeby oni kiedykolwiek byli gotowi na pustkę, nawet jeśli twierdzą inaczej.

Czy 'prawdziwym' synem jest ten, który ma moje geny, czy ten, którego wychowuję - pyta bohater filmu. Fot. mat. prasoweCzy "prawdziwym" synem jest ten, który ma moje geny, czy ten, którego wychowuję - pyta bohater filmu. Fot. mat. prasowe Czy "prawdziwym" synem jest ten, który ma moje geny, czy ten, którego wychowuję - pyta bohater filmu. Fot. mat. prasowe Czy "prawdziwym" synem jest ten, który ma moje geny, czy ten, którego wychowuję - pyta bohater filmu. Fot. mat. prasowe

W twoich filmach często odejście nie jest takie oczywiste. W "Nobody Knows" nie wiemy, czy matka zaraz nie wróci do dzieci po latach nie obecności. W "Jak ojciec i syn" nie możemy być pewni, czy rodziny nie sprzeciwią się wyrokowi sądu i na powrót nie zamienią się dziećmi.

Sam mam już 51 lat i coraz częściej znajduję się w sytuacji, w której ludzie z mojego bliskiego otoczenia umierają. Przeczuwam, że inni też zaraz odejdą. To bardzo uniwersalne uczucia, bo praktycznie każdy z nas stracił kogoś ukochanego przynajmniej raz w życiu. A jednak wciąż wmawiamy sobie, że ci ludzie wrócą, nie możemy uwierzyć, że to już koniec. Ja przez ostatnie piętnaście lat przeżyłem kolejne odejścia i do dziś próbuję sobie z tym poradzić, nie doszło do mnie, że świat nigdy już nie wróci do poprzedniego kształtu. Z jednej strony, uwolnienie wreszcie myśli od kogoś, kogo już przy nas nie ma często umożliwia nam otworzenie się na nowe. Strata jest czymś strasznym, można ją oswoić, zaakceptować lub jej się poddać.

Wielokrotnie wspominałeś, że twoje kino wiele zawdzięcza filmom Kena Loacha i Hou Hsiao Hsiena. Co dokładnie?

Zainteresowanie twórczością Hou Hsiao Hsienem wzięło się u mnie jeszcze z czasów kiedy byłem na uniwersytecie, pod koniec lat 80. minionego wieku. W jego kinie porusza mnie przekonanie, że człowiek spełnia najważniejszą rolę w procesie budowania społeczeństwa. Ken Loach poniekąd kontynuuje tę myśl w swojej twórczości, pokazując ludzi jako istoty społeczne. To nigdy nie są jednostki samotnie i samodzielnie poruszające się w próżni - to siła, która buduje, ale także często rujnuje swoje otoczenie. Przy czym obaj ci reżyserzy nie uciekają się do łatwego humanizmu, co często ma miejsce w kinie robionym na zachodzie. Tam większość filmów wychodzi z przekonania, że ludzie są z natury dobrzy, sprzyjają sobie nawzajem. Sprzyja im także los, albo przynajmniej mają moc kontrolowania swojego przeznaczenia. Uważam, że to kompletnie błędne i niedojrzałe założenie. Moim zdaniem, Tak naprawdę na niewiele rzeczy w życiu mamy wpływ.

"Jak Ojciec i syn". Reż. Hirokazu Kore-eda. Polska premiera: 13.06. 2014

'jak Ojciec i syn'. Reż. Hirokazu Kore-eda. Polska remiera: 13.06. 2014"jak Ojciec i syn". Reż. Hirokazu Kore-eda. Polska remiera: 13.06. 2014 "jak Ojciec i syn". Reż. Hirokazu Kore-eda. Polska remiera: 13.06. 2014

Więcej o: