Pacjenci, którzy na czas świat nie są w stanie pójść do domu na przepustkę, muszą zostać w szpitalu. Nie jest ich dużo, bo rodziny starają się swojego chorego zabrać na wigilię. W szpitalu na Boże Narodzenie zostają najbardziej chorzy, ci którzy przyszli niedawno i jeszcze nie można ich wypuścić z oddziału oraz osoby samotne.
Nie mówiliśmy nic
Cztery lata temu byłam wśród nich. Spędzałam święta na oddziale całodobowym w Instytucie Psychiatrii i Neurologii na ul. Sobieskiego w Warszawie. Całodobowy oddział to taki, z którego bez zgody lekarza nie można wyjść nawet na szpitalny korytarz. Niektórzy pacjenci na takich oddziałach spędzają parę miesięcy.
W wigilijny wieczór złożyliśmy wszystkie stoły tak, żeby siedzieć przy jednym. Dostaliśmy kolację, która trochę różniła się od codziennej. Była kapusta z grzybami i ciasto drożdżowe. Nie dzieliliśmy się opłatkiem, nie śpiewaliśmy kolęd, nie wymienialiśmy się prezentami. Choinka, którą ubraliśmy, została w sali terapii, żeby nikt nie pokaleczył się bombkami. Choć się na to nie umówiliśmy, udawaliśmy, że to taki sam dzień, jak każdy inny, że tych świąt po prostu nie ma. Nie mówiliśmy prawie nic. To była krótka wigilia. Ile czasu zajmuje zjedzenie kapusty i ciasta? Może 10 minut.
Pamiętam, że wtedy, kiedy siedziałam przy stole zrobionym z kilku szpitalnych stołów przykrytych wytartą ceratą, dotarło do mnie najdobitniej, w jakiej znalazłam się sytuacji. Zrozumiałam, że z garstką ludzi jestem zepchnięta na margines, że dla nas nie ma miejsca. Zwyczajnie poczułam się jak śmieć.
Ludziom może wydawać się, że chorowanie jest czymś interesującym, że wygląda jak w książkach i na filmach. A chorowanie to przede wszystkim samotność. Coraz większa, im dłużej trwa choroba. Na początku wykruszają się znajomi, potem znikają przyjaciele. Partnerzy na ogół wytrzymują tylko pierwszy epizod choroby. Podczas drugiego pobytu w szpitalu, odchodzą mężowie, żony i narzeczeni. Przy chorych najczęściej zostają rodzice, czasem rodzeństwo lub dzieci. Do większości osób, które siedziały ze mną tamtego dnia przy stole, nikt w dniu Bożego Narodzenia nie przyszedł. Nikt do nich nie przychodził też w inne dni.
Niektórzy zostali w szpitalu, bo nie mieli bliskich
Chorująca na schizofrenię koleżanka, która właśnie w tej chwili jest w szpitalu, tak wspomina zeszłoroczne święta: "Dostałam przepustkę ze szpitala na okres Świąt Bożego Narodzenia, ale ponieważ źle się czułam, nie miałam nastroju ani siły przygotować kolacji wigilijnej tylko dla siebie. Dlatego postanowiłam dołączyć do pacjentów, którzy zostali na święta w szpitalu i spędzić z nimi Wigilię. Było około 15 osób. Niektórzy z nich zostali w szpitalu, bo nie mieli bliskich, którzy chcieliby gościć ich przy swoim stole, inni to niedawno przyjęci, którzy byli w zbyt złym stanie, żeby wyjść ze szpitala nawet na kilka godzin. "Ucztę" wigilijną spędzali więc razem młodzi i starzy, bezdomni i biznesmeni, samotni i kobiety, które tam trafiły, bo przepracowały się próbując pogodzić pracę z dbaniem o rodzinę. Kolacja została przygotowana przez firmę cateringową, która dostarcza codzienne posiłki do szpitala. Prosta ale smaczna - kapusta, ryba, kawałek ciasta. Wszyscy szybko zjedli i wrócili do łóżek, inni czmychnęli do palarni. Ja wróciłam do domu, ale nie smutna i nie samotna, spędziłam Wigilię z osobami w tym momencie dla mnie ważnymi. W pierwszy dzień Świąt zamówiłam pizzę, w drugi wróciłam do szpitala z przepustki".
Jest zimno
Zima to szczególnie trudny czas w Instytucie Psychiatrii i Neurologii na ul. Sobieskiego. Okna są nieszczelne, i kiedy na dworze spada temperatura, jest tu naprawdę lodowato. Na parapetach kładzie się ręczniki, salowe zapychają watą szczeliny przy framugach.
Nie wiem czy w tym szpitalu kiedykolwiek robiono remont. Na ścianach jest grzyb, odpada farba, meble są stare i rozklekotane, wielu chorych leży na łóżkach polowych. Łazienka, jedna na kilkudziesięciu pacjentów, jest nieprzystosowana do tego, żeby korzystały z niej osoby mniej sprawne lub starsze. Podczas kąpieli woda rozlewa się po podłodze, która staje się śliska. Jeśli kąpiel trwa kilka minut, woda przez szparę pod drzwiami wylewa się na korytarz.
Osoby nowe i pobudzone trafiają na korytarz, bo tu pielęgniarki mogą je cały czas obserwować. W szpitalu nie ma miejsc, w których osoba pobudzona mogłaby być na jakiś czas odizolowana. Gdy ktoś zaczyna stwarzać zagrożenie dla innych lub siebie, na przykład walić głową w ścianę, przywiązuje się go pasami do łóżka.
W toaletach są zdezelowane muszle klozetowe, oddzielone wahadłowymi drzwi, tak, że każdy w dowolnym momencie może zajrzeć do "kabiny". Względy bezpieczeństwa nie tłumaczą takiego rozwiązania. Jeśli ktoś chciałby sobie zrobić krzywdę, nie musi iść do toalety. W innych szpitalach psychiatrycznych w ubikacjach są drzwi. Po prostu zamyka się je tylko na klamkę.
Papier toaletowy jest towarem zdecydowanie deficytowym. Trzeba go sobie zapewnić we własnym zakresie. Nie tylko w instytucie na Sobieskiego ale pewnie w każdym szpitalu w Polsce. Ostatnio odwiedzałam kolegę na oddziale psychiatrycznym na ul. Nowowiejskiej. W nocy pobiły się tam dwie starsze panie o... kawałek papieru toaletowego.
Najgorszy jest zapach
Najwięcej pacjentów szpitala to osoby chore na depresję. Są tu też ludzie po próbach samobójczych, osoby chorujące na schizofrenię i chorobę afektywną dwubiegunową. Przestrzeń w której dochodzą do zdrowia na oddziale całodobowym na ul. Sobieskiego to korytarz i kilka ciasnych sal z rozpadającymi się łóżkami i oknami, których nie da się otworzyć. W jednym z zagłębień korytarza są stoły przykryte ceratą - to stołówka, w drugim zagłębieniu na ścianie wisi telewizor - to sala telewizyjna. Jest jeszcze palarnia, w której mały wiatrak nieudolnie miesza śmierdzące powietrze. Czy tak powinno wyglądać miejsce, w którym są leczeni ludzie z problemami psychicznymi?
Najgorszy ze wszystkiego jest panujący na oddziale fetor, przypominający zapach szamba. Efekt działania wilgoci, mieszania się z sobą zapachu z toalet z zapachem niedomytych ludzi i środków czystości, którymi bez przerwy szorowany jest oddział. Ale tego oddziału nie da się domyć. Nie da się wyczyścić czegoś, co jest zrujnowane i się sypie, w co brud wbił się 20 lat temu.
3,5 proc. nakładów finansowych z NFZ
Ludzie, którzy nie mają kontaktu z osobami chorującymi psychicznie, którzy nawet przez chwilę nie byli w szpitalu psychiatrycznym, nie wiedzą jak bardzo zaniedbana jest w naszym państwie sfera opieki nad tymi chorymi.
Chorzy nie mają szans na bezpłatną terapię, na wizytę u psychiatry czekają miesiącami. Kiedy gorzej się czują, przychodzą na szpitalną izbę przyjęć, bo nie ma dokąd pójść w takiej sytuacji.
Tylko 3,5 proc. nakładów finansowych z NFZ to wydatki na psychiatryczną służbę zdrowia, standardem Unii Europejskiej jest między 5 a 6 proc. Bez zwiększenia nakładów finansowych wiele nie da się zrobić.
Dyrektorzy szpitali psychiatrycznych alarmują, że lekarze się starzeją i, że brakuje młodych ludzi zainteresowanych specjalizacją psychiatryczną. Zastanawiające jest też to, że tak niewiele mówi się o pielęgniarkach, pielęgniarzach i salowych, ludziach, którzy są z chorymi przez całą dobę. Jest ich za mało i są dramatycznie źle opłacani. Wielu z nich dorabia po godzinach opiekując się starszymi ludźmi, dziećmi albo sprzątając mieszkania. A ich praca w szpitalu jest ciężka. Karmią osoby, które nie są w stanie jeść, kąpią tych, którym nie ma kto pomóc się umyć, starają się jak najszybciej i w jak najbardziej delikatny sposób rozwiązać konfliktowe sprawy między pacjentami, odpowiadają na pytania chorych, rozmawiają z nimi, zastępują im rodzinę. Dla wielu pacjentów są jedynymi zdrowymi ludźmi, z którymi chorzy mają kontakt poza lekarzem prowadzącym. Pielęgniarki przygotowują leki. Salowe rozdają posiłki, szorują podłogi, zmieniają pościel, myją toalety. Zastanawiam się skąd ci wszyscy ludzie biorą siłę i entuzjazm do swojej pracy. Pamiętam pacjenta, który w nocy ciągle wyglądał przez okno, żeby sprawdzać czy nikt nie ukradł zaparkowanego pod szpitalem samochodu pielęgniarza. Czy pracę pielęgniarzy czy pielęgniarek mają doceniać w Polsce tylko chorujący ludzie?
Nowoczesna terapia psychiatryczna polega na tym, że pacjent leczony jest w swoim środowisku, a nie zamykany na miesiące w szpitalu daleko od domu. Jeśli musi być hospitalizowany, trafia na oddział w szpitalu ogólnym, blisko swojego domu.
Raport ekspertów dla Rzecznika Praw Obywatelskich podaje, ile dni w szpitalu spędzają chorzy na schizofrenię w różnych krajach. W Belgii i Danii jest to średnio 12 dni, w Irlandii 35, w Portugalii 24, na Słowacji 37, a w Wielkiej Brytanii 111. Ogółem średni czas leczenia szpitalnego w krajach UE wynosi 38 dni, w Polsce zaś 61. Liczba dni chorego w szpitalu świadczy o tym, jaki model leczenia przeważa w danym kraju.
Nad szpitalem nadzór sprawuje ministerstwo
Instytut Psychiatrii i Neurologii został utworzony rozporządzeniem Rady Ministrów z dnia 24 marca 1951 roku. Jest instytutem badawczym i zgodnie z art. 5 ust. 1 pkt. 4 z dnia 30 kwietnia 2010 roku nadzór na nim sprawuje minister zdrowia.
Święta to taki moment, kiedy składa się życzenia, planuje przyszłość, kiedy staramy się być z najbliższymi lub chociaż o nich myśleć. Wysłałam list do Ministerstwa Zdrowia, pod którego opieką jest Instytut Psychiatrii i Neurologii na ul. Sobieskiego. Zapytałam czy jest jakiś plan dotyczący tego miejsca, czy w ministerstwie myślą o zrobieniu remontu na oddziałach psychiatrycznych, a jeśli tak to kiedy. Zapytałam też czy istnieje jakiś plan zrobienia czegoś wyjątkowego w okresie świątecznym? Czy na przykład jest możliwość, żeby ktoś z ministerstwa przyjechał do szpitala, żeby spotkać się z chorymi, złożyć im życzenia, porozmawiać z nimi i z personelem szpitala.