#ShoutYourAbortion. O aborcji w 140 znakach. Amerykanki masowo przyznają się do usunięcia ciąży na Twitterze

- Miałam aborcję 21 lat temu, gdy byłam 19-latką. Nie mam traumy. Nigdy nie żałowałam decyzji. Nie wstydzę się tego. W mediach społecznościowych pojawia się coraz więcej takich wyznań. Amerykanki nie dokonują publicznej spowiedzi. Niczego się nie wstydzą, nie użalają się nad sobą.

Kobieca strona Gazeta.pl - Polub nas!

Jako pierwsza do aborcji w mediach społecznościowych przyznała się Amelia Bonow. Była to jej odpowiedź na debatę dotyczącą funduszy na Planned Parenthood. Kongresmani zdecydowali o zaprzestaniu dofinansowywania organizacji, która pomaga kobietom w trudnych sytuacjach.

O aborcji mówi się szeptem

Amelia Bonow nie zgadza się z decyzją rządu. Kobieta trafiła do Planned Parenthood w 2014 roku. Tam dokonała aborcji. Jest wdzięczna za pomocą jaką uzyskała. Doświadczyła wsparcia i profesjonalnej opieki medycznej. Uważa, że musi podzielić się swoim przeżyciem, aby ludzie oraz przede wszystkim urzędnicy zrozumieli, że o aborcji nie można mówić szeptem. Sprawa ta dotyczy kobiet, które mają prawo decydować o swoim życiu.

Wykrzycz swoją aborcję

Ta śmiała deklaracja oburzonej kobiety została zauważona przez pisarkę Lindę West. Udostępniła ona jej wpis i opatrzyła go hashtagiem - #ShoutYourAbortion (Wykrzycz swoją aborcję). Wywołała tym lawinę podobnych oświadczeń.

140 znaków trudnych wyznań

Na Twitterze pojawiło się mnóstwo wpisów, w których kobiety dzielą się swoimi przeżyciami. Wpisy są bardzo dosadne, nie ma w nich cierpienia czy użalania się nad sobą. W dużej mierze wynika to z faktu, że kobiety, które pragną podzielić się swoją historią, mają do dyspozycji jedynie 140 znaków. Tyle miejsca przewidują wpisy na tym portalu społecznościowym.

ZOBACZ ZDJĘCIA

Wygrał zdrowy rozsądek

Innym powodem, dla którego wyznania są oddarte z emocji, jest to, że Amerykanki nie żałują swoich decyzji, nie wstydzą się ich i nie uważają, że zniszczyło im to życie. Wręcz przeciwnie, większość pań zauważa, że w momencie, kiedy decydowały się na zabieg nie były gotowe na macierzyństwo. Nie miały warunków finansowych, były za młode, samotne. Uważają, że dziecko zrujnowałoby ich życie, a przede wszystkim nie miałoby godnych warunków.

Czym tu się chwalić?

Przyznanie się do aborcji w krótkich, żołnierskich słowach, bez odczuwania wstydu czy psychicznego cierpienia wywołuje sprzeczne emocje.

Nic dziwnego, że takie wyznania: - Miałam dwie aborcje. Nie mam komu tego wyjaśnić czy wytłumaczyć. Moje życie jest cenniejsze od potencjalnego życia, - 18 lat i spłukana + ciąża = zło. Aborcja + 3 lata później + małżeństwo + stabilna praca = świetne życie dla mojego dziecka wywołały społeczną dyskusję.

Nie zaangażowani emocjonalnie Internauci twierdzą, że to ohydne, barbarzyńskie. - Powinnaś się wstydzić. Jesteś oczywiście straszną osobą, - Nie jestem naiwny, rozumiem aborcję. To, czego nie rozumiem to to, dlaczego bierzesz udział w #ShoutYourAbortion. Czym tu się chwalić? - to jedne z najłagodniejszych wpisów.

Nikt nie żałuje?

Przeciwwagą dla rozprzestrzeniającej się w mediach społecznościowych akcji #ShoutYourAbortion może być wyznanie anonimowej Polki. Kilka lat temu przeprowadziła ona aborcję, która odcisnęła piętno na całym jej późniejszym życiu: - Nie pomogły mi rozmowy z bliskimi, wyznanie prawdy mężowi, spowiedź, zrozumienie i rozgrzeszenie u księdza - powiedziała w rozmowie z kobieta.gazeta.pl.

Jej doświadczenia są zgoła inne niż przeżycia, którymi dzielą się Amerykanki na Twitterze: - On mnie nie namawiał na przemyślenie sytuacji, zaakceptował moją decyzję. Zajął się całą stroną organizacyjną i finansową aborcji. Wydarzenia układają mi się w jeden ciąg... Wizyta u lekarza, nielegalny zabieg, dochodzenie do siebie. Ta ostatnia faza to proces otwarty

Całą rozmowę można przeczytać tutaj .

ZOBACZ ZDJĘCIA

Zobacz wideo
Więcej o: