Sobotni wieczór w damskim towarzystwie. Spotykają się cztery kobiety: jedna z nich nie jest jeszcze sama matką, pozostałe mają po dwójkę dzieci, z czego każda przynajmniej jedną córkę.
Jak z zegarkiem w ręku, zawsze można spodziewać się wypłynięcia tematu naszych matek. Opowiadamy sobie wzajemnie, jakie numery nam ostatnio wykręciły, co powiedziały, jak się zachowały, krytykujemy, obmawiamy, łączymy się w bólu i zrozumieniu.
I każda z nas wie, że za kilkanaście lat nasze dzieci także będą miały długą listę zastrzeżeń i uwag do naszego zachowania. Ot, taka kolej rzeczy.
Bo relacja matka-córka do najłatwiejszych nie należy. Jakbyśmy się nie starały zawsze wychodzi nie tak jak trzeba. Jedna ze wspomnianych już kobiet miała mamę obsesyjnie wprost martwiącą się o bezpieczeństwo jedynaczki. Nie puszczała jej nigdzie, nerwowo reagowała nawet na kilkuminutowe spóźnienie.
Druga z kolei kobieta miała jako nastolatka pełnię wolności i swobody. Chodziła na imprezy, wracała z nich nocnymi autobusami - nikt jej nie kontrolował, ani nie ograniczał.
I zgadnijcie, która z nich bardziej rozumie i docenia zachowanie rodzicielki. Owszem, macie rację - żadna.
Ta od nadopiekuńczej mamy uważa, że takie zachowanie matki skrzywiło ją, doprowadziło do podkopania je wiary w siebie, a w końcu zaowocowało dość spektakularnym buntem i zbyt może ostrym odcięciem emocjonalnej pępowiny. Ograniczanie wcale nie uchroniło jej przed głupimi błędami. Wręcz odwrotnie, wchodziła we wszelkie ryzykowne sytuacje z entuzjazmem psa spuszczonego z łańcucha.
Druga, niczym w młodości nieograniczona kobieta narzekała, że ona na miejscu swojej matki, ostrzej wyznaczyłaby granice, bo zaufanie zaufaniem, ale tutaj kontrola byłaby dowodem troski. A tak biedulka czuła, że nikt się o nią nie martwi, nikomu na niej nie zależy.
- Nigdy nie zrozumiem więzi jaka łączy moją czterdziesto-już-letnią-żonę z jej matką - tłumaczy jeden ze znajomych.
Dzwonią do siebie codziennie, czasami nawet kilka razy dziennie. Raz jedna, raz druga. Nie wiem, o czym dokładnie gadają, ale te rozmowy potrafią i trwać po godzinę-półtorej.
Moja teściowa miała klucze do naszego mieszkania, ale korzystała z nich zamiast - jak każdy normalny gość - dzwonić domofonem i czekać na wpuszczenie. Moja żona kompletnie nie widziała w tym niczego złego. Moja teściowa także - zawsze miały wzajemnie swoje klucze i odwiedzały się po prostu wchodząc do mieszkania.
Ja moją mamę widuję raz w miesiącu, a dzwoni do mnie raz w tygodniu. Mój brat to w ogóle zniknął z radaru mamy. Moją mamę lubi moja żona i dokooptowała ja do listy osób, do których dzwoni codziennie zapytując, jak się ma i czy niczego jej nie potrzeba. Podoba mi się taki układ, ale sam nie ma o czym codziennie gadać z własną matką.
- Matki i córki są ze sobą blisko (o ile oczywiście nie są pokłócone i obrażone na siebie i cały świat), wymieniają się naprawdę intymnymi informacjami - mówi inny „zięć” obserwujący relacje żony z jej matką. - Nie wszystkie powinny do nich trafiać. A trafiają - ma trochę żalu. Jego rada dla nas kobiet, matek, córek? - Wytwórzcie zdrowy dystans i wyślijcie wyraźny sygnał, że pewne sprawy mam nie powinny obchodzić. Bo w relacji mama-córka jest także w pewnym momencie także mąż i ojciec...
Jakimi mamami jesteście dla swoich dzieci? A jakimi chciałybyście być? Możecie ulepić wasze relacje według najlepszych przepisów, uczyć się na błędach i być z roku na rok bardziej cierpliwe, dostępne i reagujące na dzieci. Uczące się wszystkiego, co najlepsze od własnych matek, i nie powielając tego, co mniej udane.