Wiecznie w rozjazdach w poszukiwaniu ekstremalnych tras, do Rio przyjechała prosto z Kolumbii, teraz szaleje na rowerze w Karkonoszach. Między treningami udało nam się złapać Maję Włoszczowską, wicemistrzynię olimpijską w kolarstwie górskim kobiet.
Gazeta.pl: Przede wszystkim ogromne gratulacje! Srebro olimpijskie już miałaś, ale tym razem udało ci się pokonać historyczną barierę 10 medali dla Polski. Jesteś dumna?
Maja Włoszczowska: Dziękuję! :) Jasne, że jestem dumna, ale nie ma to znaczenia, czy mój medal był jedenasty czy ósmy. Wszyscy chcielibyśmy, by Polacy zdobywali tych medali jeszcze więcej. By było więcej złotych. Ja uważam, że powinniśmy cieszyć się z tego, co mamy. Bo wiem, jak ciężko jest ten medal zdobyć.
Maja Włoszczowska na mecie w Rio 2016 ERIC GAILLARD / REUTERS / REUTERS
Powrót na szczyt był dla Ciebie bardzo wyboisty, od czasu Pekinu spotkało Cię wiele nieszczęść. Jak znalazłaś siłę, żeby dalej walczyć?
Było wiele trudnych sytuacji. Dwie bardzo ciężkie, tj. kontuzja przed Londynem, a później tragiczna śmierć Marka Galińskiego. Ale były też piękne chwile. Dzięki wsparciu Marka po kontuzji zaliczyłam najlepszy sezon w całej swojej karierze, spędziłam fantastyczne dwa lata w międzynarodowej drużynie Giant i nawiązałam przyjaźnie, które do tej pory są bardzo silne, mimo iż wszyscy jeździmy w innych ekipach. Potem nawiązałam współpracę z polskim producentem rowerów - Kross i razem tworzymy świetne rowery i rozwijamy polski team. Było wiele sukcesów i oczywiście ciężka praca. Ale praca przyjemna, bo w gronie zmotywowanej ekipy profesjonalistów.
Twój wysiłek i sukces obserwowała mama. Jej obecność dodała Ci sił?
Oj tak!!! Kiedyś dziennikarz zapytał mnie, czy nie stresuje mnie obecność mamy na zawodach. Mnie stresuje jej brak! W Pekinie brakowało mi mamy na mecie. Ona towarzyszy mojej karierze na każdym kroku i cudownym jest uczucie, gdy możemy radować się z niego razem. W Rio widziałam ją na trasie, uściskałam na mecie. Bezcenne.
Maja Włoszczowska z mamą Ewą świętują sukces w P&G Family Home Rio 2016 Mike Stobe / Getty Images
Jak świętowałyście?
Był szampan i tort w Family Home P&G (jesteśmy z mamą ambasadorkami projektu olimpijskiego P&G „Dziękuję Ci, Mamo”) w doborowym towarzystwie przedstawicieli PKOl, P&G i Moniki Pyrek. Oczywiście wpierw obejrzałyśmy razem olimpijski wyścig kolarstwa górskiego mężczyzn. :)
Przed spotkaniem w Family Home skorzystałyście razem z zabiegów w salonie P&G. Jak często zdarza Wam się taki „damski wieczór”?
To był z pewnością wyjątkowy widok. Dwie Włoszczowskie na fotelu fryzjerskim obok siebie - to się nie zdarza! ;) Jak spędzamy czas razem, to zazwyczaj na sportowo (na nartach biegowych, rowerze lub w saunie). Tak więc była to bardzo przyjemna odmiana.
W Rio Twojej mamie towarzyszył Twój brat. Idealny duet kibiców?
Idealny duet, tak. Ale idealnie jest, gdy zawody mamy bliżej Polski i mama z Michałem organizują całe autobusy kibiców, którzy potem biegają po całej trasie, zdzierając za mną gardła. Tak było np. w tym roku podczas Mistrzostw Świata w Novem Meście na Morave. Przy czym połowa kibiców za moją mamą nie nadąża ;)
Ewa Włoszczowska kibicuje córce w zawodach cross-country, 20 sierpnia 2016 Matthew Lewis / Getty Images
Twoja kariera rozpoczęła się niemal 20 lat temu. Jak Mama motywowała Cię w dzieciństwie?
Jak mnie motywowała? Hmmm... Nie dawała wyboru! :) Całą rodziną wolne chwile w zimie spędzaliśmy na nartach, latem na rowerach. I wcale nie zawsze się tak do jazdy garnęłam. Ale z czasem załapałam bakcyla i to ja zaczęłam częściej mamę wyciągać na rower. Gdy rozpoczęłam regularne treningi w klubie Śnieżka Karpacz, mama i jej partner, Krzysztof Zalewski, zawozili mnie na zawody, pomagali, w czym mogli. Ale nigdy do niczego nie zmuszali. Kariera sportowca - to był mój samodzielny wybór. Mama zawsze jednak stała obok, wspierając mnie w trudniejszych momentach.
Maja Włoszczowska z Mamą w kampanii "Dziękuję Ci, Mamo" Procter & Gamble mat. prasowe Procter & Gamble
Jak udało Ci się wytrwać w tak wysiłkowym i kontuzjogennym sporcie? Oglądając cross-country, można się zmęczyć od samego patrzenia. :)
Zapewniam, że od jeżdżenia bardziej! ;) Ale to cudowny wysiłek. Uzależniający. Naprawdę. A „ekstrema” tego sportu zależy wyłącznie od naszych umiejętności i wyobraźni. Jeśli poświęcimy wystarczająco dużo czasu na trening techniczny, to te kamienne zjazdy naprawdę przestają być takie trudne. A ile dają frajdy! Choć fakt – „jak się nie wywrócisz, to się nie nauczysz”. Najczęściej jednak te wywrotki kończą się kilkoma siniakami i ewentualnie zakrwawionym kolanem.
Wybrałaś dyscyplinę, w której późno przechodzi się na sportową „emeryturę”. Masz siłę na kolejną dekadę jazdy w ekstremalnych warunkach?
Póki co nie myślę o przyszłości. Celebruję sukces. Na pewno będę jeździła jeszcze kolejny rok. Niedługo minie 20 lat mojej kariery, to niemało. To, jak długo będę się jeszcze ścigać, uzależniam od planów rodzinnych oraz tego, czy cały czas trening będzie mi sprawiał radość...