W swoim nowym, minutowym spocie "Co drugi tydzień" Ikei widzimy, jak rozwód rodziców wpływa na życie dziecka. Na początku pod dom podjeżdża mężczyzna i dzwoni do drzwi. Otwiera mu kobieta. Witają się dość chłodno. Następnie matka woła synka i mówi, że przyjechał po niego tata.
W kolejnych scenach głównym bohaterem staje się chłopiec i to na nim skupia się uwaga całego nagrania. Pakuje się, aby pojechać z ojcem do jego domu. Zabiera z biurka flamastry i wychodzi ze swojego pokoju. Z dość niepewną miną jedzie wraz z tatą do jego mieszkania, w którym okazuje się że...
Ma identycznie umeblowany pokój jak u mamy. Wtedy na buzi chłopca pojawia się delikatny uśmiech. W identyczny sposób rozkłada flamastry na biurku. Film ze spokojnym podkładem muzycznym w tle i statycznym obrazem kończy się napisem "Where Life Happens" (dosłownie "Gdzie życie się dzieje"), który jest tytułem serii filmów o tematyce społecznej, a także pierwszym z kampanii reklamowej koncernu.
Poprosiliśmy naszych redakcyjnych rodziców o ocenę tej reklamy:
- Joasia -
Z pewnością jest to chwyt reklamowy polegający na dotarciu do emocji potencjalnych kupujących. Ale podoba mi się. W końcu nie wszystkie rodziny żyją w symbiozie, bez żadnych życiowych zawirowań. Domyślam się, że każdy z nas ma w swoim kręgu znajomych rodziny po rozwodzie, w których dzieci żyją na dwa domy. Trzeba o tym mówić, oswajać ten temat i nie udawać, że wszystkie dzieci mają obok siebie kochającą mamę i kochającego tatę pod jednym dachem. Czasami bywa inaczej. Spot producenta mebli zgrabnie wychodzi naprzeciw tym rodzinom, które próbują sobie ułożyć życie w innym niż tradycyjnym modelu.
- Ola -
Jestem strasznym reklamowym płaczkiem. Na tej reklamie miałam łzy w oczach już w momencie, w którym chłopiec zabierał swoje flamastry z biurka.Odważny projekt i reklama, która nie wiem, czy wyzwala odruch zakupowy. Raczej budzi poczucie winy i smutek, że dorośli tak często "dają dupy". Oczywiście, do chwili, w której przy przedmiotach nie pojawiają się ceny. To moim zdaniem Ikea mogła sobie darować. Bez napisów ten przekaz byłby lepszy, a tak pojawia się marketing i trochę konsumenckiej złości. Przynajmniej w mojej głowie. Inna sprawa, że kompletnie nie wiem, czy psychologicznie taki "portal" w czasoprzestrzeni do własnego pokoju to jest dobry ruch dla skołatanych nerwów dziecka rozwodników.
Jesteśmy ciekawi waszego zdania i emocji, jakie w was wzbudziła.