Idziemy do pracy
Największą głupotą z naszej strony jest oczywiście pójście do pracy. Badania przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych przez firmę Career Builder wykazały, że blisko 90 proc. osób, które mają stałe zatrudnienie, zjawiają się w pracy, mimo że rozbiera ich choroba. W Polsce ten problem wcale nie dotyczy mniejszej liczby osób. Co szósty chory zamiast zostać w domu, stawia się w pracy.
Wynika to przede wszystkim ze strachu przed pokazaniem pracodawcy słabości, która może kosztować nas stanowisko, a także ze źle rozumianego poczucia obowiązku. Kiedy następnym razem będziemy chcieli pójść do pracy w trakcie choroby, pamiętajmy – nasza wydajność jest wtedy znacznie niższa. Im szybciej wyzdrowiejmy w domu, tym szybciej wrócimy do obowiązków.
Lekarstwa fot. flikr.com, martinak15, (CC BY 2.0)
Przyjmujemy mnóstwo leków
Polacy na potęgę pochłaniają lekarstwa. Przodują oczywiście leki przeciwbólowe. Jak możemy przeczytać na stronie rynekaptek.pl: "5 lat temu Polacy wydali w aptekach na leki przeciwbólowe bez recepty 1,096 mld złotych. W 2015 roku wydatki wzrosły do 1,348 mld złotych". Kupujemy i przyjmujemy coraz więcej leków każdego dnia. Odbicie ma to też w trakcie choroby.
Zanim pójdziemy do lekarza (o ile w ogóle trafimy do gabinetu lekarskiego), "faszerujemy" się lekami. Reklamy wmawiają nam, że kolejne środki są coraz skuteczniejsze i coraz szybciej nas wyleczą. Tymczasem to bzdura. O ile przypadku choroby wywołanej bakteriami – np. anginy – konieczne jest podanie antybiotyku, o tyle na zwykłe przeziębienie nie pomogą ani antybiotyki, ani środki przeciwbólowe. Często reklamowane preparaty bez recepty łagodzą wprawdzie skutki przeziębienia, ale go nie leczą!
Nie idziemy do lekarza
Polacy nie lubią odwiedzać gabinetów lekarskich. Wolimy leczyć się sami, domowymi sposobami, bądź tymi zasłyszanymi od znajomych, wyszukanymi w internecie. Często mówimy: "dobrze znam swój organizm i wiem, czego mi trzeba”. To naprawdę niebezpieczna droga. Choroby potrafią atakować znienacka. Objawy, które dobrze znamy, tym razem mogą zwiastować poważniejsze schorzenie.
Każdą chorobę powinniśmy konsultować z lekarzem. Zazwyczaj powie nam on, żebyśmy zostali w domu i "wyleżeli" chorobę. Ale dzięki temu będziemy mogli spać spokojnie wiedząc, że nie dolega nam nic poważnego.
Choroba fot. flikr.com, Claus Rebler, (CC BY 2.0)
Pijemy alkohol na rozgrzewkę
Wiele razy słyszeliśmy, że nic tak nie rozpędzi przeziębienia jak… wódka z pieprzem. Kieliszek „dla zdrowotności” pijały nasze babki, a w ślad za nimi my. Czy to "lekarstwo" faktycznie działa? Alkohol rozszerza naczynia krwionośne, dzięki czemu krew zaczyna szybciej krążyć, a nam robi się cieplej. Ponadto po wypiciu jakiegokolwiek alkoholu jesteśmy rozgrzani, wraca nam humor, czujemy się znacznie lepiej. To efekt bardzo krótkotrwały. Alkohol nie leczy przeziębienia: - Mikstury alkoholowe nie działają na powodujące infekcje wirusy, dlatego są nieskuteczne, choć mogą poprawiać samopoczucie - przekonuje w wypowiedzi dla ABC News prof. William Schaffner, specjalista medycyny prewencyjnej z Centrum Medycznego Uniwersytetu Vanderbilt w Nashville.
Efekt bakteriobójczy można byłoby osiągnąć, gdyby udało się nam wypić tyle alkoholu, że jest stężenie w krwi wynosiłoby minimum 60 proc. Jest to niemożliwe, bo nikt nie przeżyłby takiego leczenia. Przyjmuje się, że dawka 4-5 promili, czyli 0,4-05 proc. jest śmiertelna.
Przegrzewamy się
Najczęściej, kiedy chorzy zostaniemy w domu, rozkręcamy grzejniki i przykrywamy się grubą kołdrą. To błąd. Wygrzewanie się leczy np. astmę, stany zapalne, nawet pomaga niwelować zmęczenie, jednak przy większości chorób nic nie daje. Prawdą jest jednak to, że wysoka temperatura zabija zarazki. Wysoka – czyli powyżej 60 stopni Celsjusza.
Taką temperaturę wytrzymają na dłuższą metę tylko osoby, które regularnie korzystają z sauny. Innym znacznie bardziej pomoże wietrzenie co kilka godzin mieszkania.