Na forum eDziecka pojawił się post Arweny_11. Kobieta opisuje sytuację, w której poleciła do pracy w firmie sprzątającej swoją znajomą, a ta, po skontaktowaniu się z potencjalnym szefem, oddzwoniła do niej z pretensjami, że jak po znajomości, to spodziewała się większej pensji. Poniżej cały wpis forumowiczki:
Mam kumpla - bardzo fajnego, on ma siostrę, której z nauką nie było po drodze. Dziewczę do klasy maturalnej dotarło, ale matura przerosła jej możliwości, więc ma tylko świadectwo ukończenia szkoły. "Dziewczę" obecnie lat około 35 - musi znaleźć pracę. Bo została bez niczego. Z mężem rozwiodła się dawno temu, ale miała alimenty na dzieci. Niestety - dla niej - dzieci wolały tatusia i jak tylko sąd wziął pod uwagę ich zdanie, przeszły oficjalnie pod opiekę ojca. Niedawno drugie, i alimenty się skończyły. No i musi iść do pracy.
Z miesiąc temu jej matka była u mojej i słyszała, że nie mamy administratora. No więc: „Może jej córka”. Dałam delikatnie do zrozumienia, że nie po to się pozbyliśmy jednej nieogarniętej niuni, żeby przyjąć kolejną. Co najwyżej mogę popytać w firmie sprzątającej - czy nie mają wolnych etatów. No OK. Zapytałam, szef stwierdził, że akurat szukają - bo mają nowe osiedle. Dałam kontakt, żeby się X skontaktowała. No i się skontaktowała, a teraz zadzwoniła do mnie z pretensjami.
Bo zaproponowano jej pensję minimalną (standard na takim stanowisku). A ona myślała, że jak "po znajomości”, to będzie tak ze 3,5 tysiąca zł na rękę. Za minimalną - to jej się nie opłaca. No to niech szuka dalej. Lepiej nie mieć nic niż minimalną - jej wybór.
I przypomniało mi się, jak pół roku temu załatwiałam pracę dziewczynie, która musiała opuścić interwencyjny dom samotnej matki. Znalazła szkołę dla dzieci, udało się zorganizować tanio małe mieszkanie - ale z pracą był kłopot. Bo nie mogła pracować na zmiany, ani od 7 rano (świetlica czynna od 7, a dzieci samych w domu by nie zostawiła). I dla niej ta minimalna pensja to było coś. I jeszcze fakt, że praca od 8:00 do 14:00 (bo np. u nas ludzie chcą, aby sprzątane było po 9:00 - jak większość wyjdzie do pracy). No dobra, ulało mi się.
Każdy z nas był zapewne w sytuacji, w której proszono go o rekomendację, o polecenie: ekipy remontowej, lekarza, lektora, pani do sprzątania, niani do dzieci, fryzjerki, krawcowej, czy - jak w przypadku forumowiczki - osoby do pracy. Zapewne wiele z was, po własnych doświadczeniach, na drugi raz nie poleci już nikogo nikomu. Zamiast dawać kontakt, powie: Nie wiem, nie znam, nie słyszałam.
Dlaczego? Bo to, że my byliśmy zadowoleni z czyjejś usługi nie oznacza, że spełni ona oczekiwania innych. Polecana osoba może się nie spisać, spartolić zadanie. Bywa tak, że osoba polecana okazuje się np. fatalnym pracownikiem. Niesumiennym, kłopotliwym, niekompetentnym. Zamiast pomóc, szkodzimy, dodatkowo ciężko nam z taką wiedzą o znajomym wciąż się z nim kolegować. Czyli podwójnie tracimy.
Polecanie może skończyć się też dobrze dla innych, ale gorzej dla nas. Osoba polecona stanie się tak cennym kontaktem, że sami stracimy możliwość korzystania z jej usług (lekarzy, manikiurzystek, masażystów).
Inną, poruszaną w postach pod wpisem Arweny_11, kwestią jest brak wdzięczności za polecenie. I to o nią ma chyba głównie pretensje forumowiczka:
Nie zakładajmy, że ktoś, kto szuka pracy, ma łykać wszystko za byle jaką kasę i tyrać za nią, jak za pięć takich.
Czego ty oczekujesz? Że ktoś będzie podejmował pracę, która mu nie pasuje, bo numer telefonu dostał od ciebie? Dozgonnej wdzięczności za taką pomoc?
Nie kumam tej rozkminy. Nie chce i już. Martwisz się, że nie będzie miała nawet tej minimalnej i zdechnie z głodu, czy chcesz nam wmówić, że powinna brać tamtą robotę? Nie, nie powinna, skoro nie chce. I weź pod uwagę, że to jest chyba ciężka fizyczna praca i nie każdy się do niej nadaje.
Przytaczasz sytuację, w której ktoś z podanego przez ciebie kontaktu skorzystał. Czyli czasami ktoś korzysta, a czasami nie. Czemu to taki problem, że "już nigdy więcej..."?
Forumowiczki zastanawiają się, czy przytoczony przez Arwenę_11 przykład jest rzeczywiście „załatwieniem” pracy:
Byłam kiedyś w trochę podobnej sytuacji, ale jak rozgłosiłam po znajomych, że potrzebuję pracy, to dostałam dwie oferty naprawdę "załatwione". I trafiła mi się niezła robota, do której nie do końca miałam kwalifikacje, ale koleżanka użyła całego swojego wpływu na szefa, żeby go przekonać, że się nadaję. To jest załatwienie, za które można oczekiwać wdzięczności.
To jest według ciebie taka przysługa, że zaoferowałaś harówkę za minimalną krajową, na którą nawet Ukraińców ciężko znaleźć? To dla kogo miała być ta przysługa, dla właściciela firmy sprzątającej, bo chciałaś mu podesłać kogoś, kto nie ma alternatywy?
Jakby ktoś mi "załatwił taką pracę", to bym ze śmiechu padła, bo akurat taką to można w trzy minuty znaleźć.
Kto waszym zdaniem ma więcej racji? Polecacie, rekomendujecie, pomagacie w łączeniu ludzi, czy wolicie nie pośredniczyć w kontaktach? Jesteśmy bardzo ciekawi waszych opinii i doświadczeń.