Gdy para lub rodzina przechodzi kryzys, zwykle kończy się w sądzie. Wcześniej można jednak sięgnąć po pomoc mediatora i sądu uniknąć, a o tym nie każdy wie. Mediator powszechnie kojarzy nam się z kimś, kto w filmach sensacyjnych pertraktuje z terrorystą. Tymczasem mediator rodzinny to fachowo przygotowana, bezstronna i neutralna osoba, która za dobrowolną zgodą stron towarzyszy członkom rodziny w samodzielnym radzeniu sobie z konfliktem.
O tym, jak to wygląda w praktyce, rozmawiamy z Ewą Zdunek, mediatorką z 15-letnim stażem, która mediuje w najtrudniejszych sprawach rozwodowych i właśnie napisała powieść "Mediatorka".
Ewa Zdunek, autorka książki 'Mediatorka' i mediatorka przy Sądzie Okręgowym w Warszawie Fot. Wojtek Biały
Ewa Zdunek, mediatorka stała przy Sądzie Okręgowym w Warszawie, autorka powieści "Mediatorka": Spraw rodzinnych i rozwodowych, ale to dlatego, że sądy mnie w tym wyspecjalizowały. Mediatorzy zgłaszając się do sądów zaznaczają, które sprawy preferują. Sprawy cywilne obejmują wszystko: spadki, ochronę dóbr, rozwody. W trakcie współpracy z sądem okazuje się, jak sobie mediator radzi.
Sprawy rozwodowe należą do trudniejszych. Jest dużo emocji, ludzie nie chcą ze sobą rozmawiać, są przekonani, że chcą iść do sądu. Ja mam ich z tej drogi zawrócić. Miałam czas, kiedy dostawałam tylko bardzo skomplikowane i trudne rozwody. I skończyło się tak, że do mnie nie dość, że trafiają rozwody, to jeszcze bardzo trudne przypadki, takie, z którymi czterech mediatorów sobie nie radziło, a ja doprowadzam do ugody.
W ciekawszych sprawach, kiedy nie dochodziło do ugody, sama dzwoniłam do stron i pytałam, jak potoczyły się ich losy. Ludzie chętnie i ze szczegółami opowiadali o swoich doświadczeniach, a ja zdobyłam dzięki temu potężną wiedzę - każdy przypadek od początku, aż do roku po zakończeniu sprawy. I dzięki temu każda kolejna mediacja była lepsza, mogłam w jej toku podpierać się konkretnymi przykładami osób i ich perypetii. Takie podejście bardzo się sprawdziło. Ta praca jest trudna, bo każdy przypadek jest inny i trzeba zmieniać podejście. Dla jednych klientów być empatyczną, innymi potrząsnąć.
- Proceduralnie mediator za zgodą stron ma dostęp do akt. Jak siedzę na dyżurze w sądzie i dostaję sprawę, to zamiast czytać książkę, czytam akta. Praktyka pokazuje jednak, że to utrudnia pracę. Chcąc nie chcąc, gdybym czytała milion SMS-ów, korespondencję, wyrobiłabym sobie opinię na temat stron, choć jeszcze ich nie widziałam. Ludzie składają sprawy do sądu, ale nie widzą do końca, o co im chodzi. Na pierwszym spotkaniu nic nie wiem o klientach i od nich poznaję sprawę.
- Miałam sprawę, w której mężczyzna wyznał, że jego żona śmierdzi, on nie umie jej o tym powiedzieć i dlatego się rozwodzą. Podczas indywidualnego spotkania opowiedział mi, że po ciąży kobieta dużo przytyła, doszły zmiany hormonalne, zaczęła brzydko pachnieć i przestało im się układać w życiu intymnym. Przyznał, że ono nie było dla niego najważniejsze, ale pomimo wszystko chciał je z żoną mieć. Przeżywał wewnętrzny dramat. Zaczęły się problemy w pracy, kłopoty w domu - para kłóciła się o wszystko. Po pewnym czasie uznali, że do siebie nie pasują, że muszą się rozwieść.
- Tak, był gotowy od niego odstąpić. Po tym spotkaniu, wiedziałam, co jest powodem konfliktu. Od żony słyszę, że mąż nagle się zmienił, że zwariował. Byliby fajnym małżeństwem, trzeba tylko znaleźć sposób, żeby oni sami porozmawiali. Tę parę dało się uratować.
W mediacjach rozwodowych w 3/4 spraw omawia się tematy intymne. One są dla ludzi szalenie istotne, a ludzie nie potrafią o nich rozmawiać. Szczególnie kobiety. Jeśli widzę, że problem jest głębszy - odsyłam klientów do specjalistów - psychologa, seksuologa. Mediator jest cieniem, szarą eminencją. Dobra praca mediatora polega na tym, że para wchodzi na dobrą ścieżkę i już się nie ogląda. To nawet lepiej, że o mnie nie pamiętają, bo to oznacza, że zamknęli pewien rozdział i idą dalej.
- Bo ludzie nie potrafią ze sobą rozmawiać. Potrafią mówić o kimś, ale nie o sobie. Nie potrafią nazywać własnych uczuć albo je przeceniają. Obserwuję także deficyt empatii. Zalecam także upewnianie się, czy druga osoba rozumie, o co nam chodzi. Podam przykład. Ona pisze w SMS-ie: Gniewasz się na mnie? On: Nie, dlaczego? Ona: Bo się nie odzywasz i piszesz zdawkowe wiadomości. On: Nie mam czasu, zwaliło się na mnie tysiąc tematów. I wszystko jasne. Dopytane, wyjaśnione.
W niewielu mediacjach spotkałam się z potężnym konfliktem, który miał poważną przyczynę, strona dopuściła się poważnego przewinienia. Do pozwów sądowych doprowadzają drobiazgi. Nieprzegadane małe sprawy, które się kumulują, a później wystarczy już jedna głupota, która działa jak zapłon.
- Najczęściej rodzice-dzieci i teściowe-zięciowie. Często mam sytuacje, w których matka ma ogromny wpływ na córkę i zaczyna być z nią skonfliktowana. Zięciowie się do sprawy dystansują, próbują w konflikt nie wchodzić. I małżeństwo córki zaczyna wisieć na włosku, a matka nie widzi w tym niczego złego.
- To jest bardzo skomplikowane. Do mnie trafia para, która chce się rozwieść. Okazuje się, że przyczyną jest mamusia, która mieszka piętro wyżej i przez balustradę sączy jad. Wiadomo, że mamusię trzeba wyeliminować. Jeśli wiem, że poradzę sobie z nestorką, to zapraszam ją do mediacji. Miałam parę - mąż niewyobrażalnie cierpliwy, teściowa mieszała się we wszystko, łącznie z tym, że uznała, że kupił złe majtki. Po czym kupiła mu nowe, a poprzednie wyrzuciła. Mamusia postanowiła podobnie postąpić z zięciem. Wymienić go na majętnego sąsiada. Córka była bierna. I tak trafili do mediacji.
Kiedy zorientowałam się, że mamusia chce im ustawić absolutnie każdy aspekt życia, poprosiłam, żeby oddali jej jakieś pole, na którym będzie mogła skupić uwagę. Mamusia dostała więc kwestie gospodarstwa - gdzie krowa ma stać, o której dojenie. Kiedy zapytałam ją, jak widzi zarządzanie domem i dziećmi, oburzyła się, że to już chyba przesada, żeby ona miała tyle na głowie. Spisaliśmy ugodę. Musieliśmy ją wziąć sposobem.
- Nie. Czasami mogę robić takie wrażenie - zwłaszcza podczas spotkań indywidualnych. Podczas rozmowy wspólnej para nie może odczuć, ze trzymam czyjąś stronę. Jeśli oboje zarzucają mi stronniczość, to znaczy, że wszystko jest OK. Dobrze, że w przepisach zapisano, że mediator może sugerować stronom rozwiązania. Wcześniej ta rola była nie wiadomo jaka: słuchaczy, skrybów, obserwatorów. Do 2016 roku notorycznie naginałam przepisy i mówiłam klientom, jakie mają możliwości.
- Każdą sprawę można przemediować, ale kilka razy zerwałam mediacje, raz z powodu wątpliwości, czy osoba, z którą mediuję, jest poczytalna. Mediacje to jest rozmowa, negocjacje, pertraktacje. Zawsze można ustalić płaszczyznę porozumienia - nawet minimalną. Namawiam, żeby dogadać chociaż kawałek. Ciężko jest walczyć z oporem stron. Kiedy pary przychodzą z nastawieniem i nie chcą ustąpić ani na krok, a dobra wola polega na tym, że mogą się na swoje własne ustalenia łaskawie zgodzić.
- Kiedy po pół roku pary już do mnie nie dzwonią. Zdarzały mi się sytuacje, kiedy wymęczona, wypracowana, poprawiona kilkanaście razy ugoda była w ostatniej chwili zmieniana, bo "mamusia zajrzała i się jej nie spodobały zapisy".
- To zależy od sprawy. W sprawach o kontakty z dziećmi przewagę mają kobiety. Uważam, że w wielu takich sytuacjach kobiety postępują głupio. Nie nierozsądnie, ale po prostu głupio. Mogłyby wywalczyć więcej i lepiej na tym wyjść, jeśli tylko by mnie posłuchały. Matka ma dzieci, więc dyktuje warunki. Mąż chce uczestniczyć w wychowywaniu, ale kobieta się wtedy mści ograniczając kontakty.
W sprawach spadkowych przewagę ma ten, kto ma spadek. Będzie przedłużał sprawę. W sprawach o ochronę dóbr osobistych przewagę ma ten, kto więcej zyska, kto ma więcej świadków. W rozwodach przewagę ma ten, kto utrzymuje. Wtedy ta osoba dyktuje warunki. Zemstę także możemy ustawić tak, żeby była racjonalna i przyzwoita.
- To, że ludzie próbują mnie przekonać do swoich racji, i że nie słuchają. Po dwóch tysiącach spraw mogę stwierdzić, że Polacy znają się na wszystkim - w tym na mediacjach. Niektórzy chcą ją za mnie prowadzić. Kolejna rzecz - ludzie nie lubią brać na siebie odpowiedzialności. Jak ktoś inny zasądzi, to przyjmą decyzję.
- Nie musi. Nawet lepiej jeśli najpierw trafią do mediatora, bo być może sąd w ogóle nie będzie potrzebny. Można przyjść z ulicy, z każdą sprawą. Jeśli problem będzie wymagał głębszej analizy, to ja odeślę do psychologa lub psychoterapeuty.
- Wbrew pozorom początek związku. Bo na początku są starania, piękny ślub, wesele, a potem nadchodzi proza życia. Ludzie się kompletnie nie znają, wiążą się z iluzją, wyobrażeniem. I zaczynają się schody. Kolejne etapy to pojawienie się dziecka. Graniczne jest pojawienie się osób trzecich - wspólne mieszkanie z rodzicami, teściami. W takim przypadku radzę, żeby ustalać zasady, jak jest dobrze. Ludzie mają opory przed zawieraniem takich umów, myślą, że "jakoś to będzie". Skoro zawieramy umowy z obcymi, to tym bardziej powinniśmy z najbliższymi. Jest konflikt w rodzinie z dwoma osobami, a rozlewa się po wszystkich.
Kolejny punkt to katastrofy. Ludzie zakładają, że zawsze będzie dobrze, że sobie poradzą. Jak coś się dzieje nie tak, u ludzi uruchamiają się dziwne mechanizmy - kobiety, które nie mogą zajść w ciążę, zaczynają sprawdzać telefony partnerów, wyczuwają romans.
- Moja pierwsza sprawa. Para rozwodziła się w okropny sposób, zgotowali dziecku prawdziwe piekło. Powiedziałam im, że po takich doświadczeniach ich syn nie będzie miał szans na szczęśliwy związek. I po 15 latach rzeczywiście trafił do mnie na mediacje rozwodowe.
***
Ile kosztuje mediacja? (informacji udziela Ewa Zdunek):
- Zgodnie z przepisami, które weszły w 2016 roku, w sprawach rodzinnych sąd ma obowiązek poinformować o mediacji i skierować do niej strony.
- Mediacja jest odpłatna, a jej koszty ponoszą strony. Nieodpłatna jest w sprawach karnych i nieletnich, gdzie koszty pokrywa skarb państwa.
- Zgodnie z rozporządzeniem, pierwsze spotkanie to 250 zł wszystkich kosztów, łącznie ze znaczkami pocztowymi i przejazdami. Każde następne spotkanie to 100 złotych, a całość to nie więcej niż 450 zł.
- Godzinne spotkanie to za mało. Zwykle spotkanie mediacyjne trwa około dwóch godzin. Przeciętnie wychodzi od trzech do pięciu spotkań w danej mediacji. Kiedy nie trzeba się spotykać i jest już zarys ugody, mediację można przenieść na drogę mailową.
Kto może zostać mediatorem?
- Każdy, a w sprawach cywilnych dosłownie każdy, byleby był pełnoletni i nieubezwłasnowolniony. Wystarczy pójść na kurs mediacji, który jest wymagany, złożyć stosowne dokumenty do sądu okręgowego: poświadczenie kursu, tego, że ma się lokal do prowadzenia mediacji, oświadczenie, że jest się pełnoprawnym obywatelem. I już.
- ALE: Mediatorzy się nigdzie nie reklamują, bo zgodnie z etyką nie mogą. Nie wiedzą więc, gdzie szukać klientów. Sprawy do mediatorów powinny wysyłać sądy, ale przebić się do sędziego jest ciężko, do sądu trafia wiele ofert mediatorów i tam sobie leżą. Znam osoby, które się zarejestrowały i od 10 lat nie miały ani jednej sprawy.
- Sukces w zawodzie mediatora to kwestia przebicia, pomysłu na siebie i szczęścia. Mediator musi sam zaistnieć sprawą, ugodą. Wtedy zaistnieje też w świadomości sędziego, który na dodatek pochwali się nim w wydziale. Wtedy wszystko zaczyna się kręcić.
- To praca nieprzewidywalna i trudna - także ze względu na to, że nigdy nie wiadomo, jaki będzie miesiąc, czy będą klienci i jacy (czasem są tak trudni, że po jednym porannym spotkaniu mediator ma już dość na resztę dnia).
- W Polsce traktowanie pracy mediatora jako pracy na pełen etat jest bardzo ryzykowne. Jest to praca wyczerpująca psychicznie i teoretycznie powinna być na pełen etat, ale nie jest możliwym uzgodnienie więcej niż trzech spotkań dziennie i pracowanie od poniedziałku do piątku - a wtedy można by było sobie wyliczyć, że jest to opłacalne. Chyba większość mediatorów ma dodatkowe zawody. Ja od 15 lat pytana o zawód, mówię, że jestem mediatorką.
'Mediatorka', powieść Ewy Zdunek Fot. Materiały prasowe
Bazując na swoich obserwacjach i doświadczeniach mediatorka sądowa Ewa Zdunek napisała książkę. "Mediatorka" to poruszająca, choć też życiowo zabawna historia mediatorki sądowej, która musi nie tylko pomagać innym w rozwiązywaniu problemów, ale przede wszystkim stawić czoło własnym. Książkę wydało W.A.B.