Wszystko zaczęło się od "złotoustej" posłanki Krystyny Pawłowicz, która na Twitterze odpowiedziała posłance Monice Rosie z Nowoczesnej na temat zgłoszenia projektu ustawy o związkach partnerskich. Na słowa Rosy, że osoby homoseksualne mają prawo kochać i tworzyć rodziny, rzuciła:
Ale, do odbytu, to nie kochanie, a choroba, pani poseł
Oburzona reakcją na swoje słowa posłanka PiS skupiła się na słowie „odbyt”, jakby to on był w istocie clue zamieszania, które jej wpis wywołał. Feministkom zarzuciła hipokryzję, bo przecież same się jej zdaniem poniżają, rysując na marszach transparenty z żeńskimi organami rozrodczymi.
Długo nie trzeba było czekać, żeby myśl Pawłowicz w lot pochwycił i należycie (ze spacjami i redakcją) rozwinął Rafał Ziemkiewicz wytykając feministkom, że to przecież one same:
Sprowadziły dyskurs o płci do cip, macic, upławów
Na szczęście mamy Łukasza Najdera i jego osładzające rzeczywistość słowa. Najder, idąc za tokiem rozumowania Ziemkiewicza, nawołuje:
Czy nie można na powrót używać Poezji i Tajemnicy, kiedy mówi się bądź pisze o Kobiecym Ciele?
A później zestawiając słowa uznawane za Pawłowicz i Ziemkiewicza za niegodne nikogo poza feministkami namawia, żeby zamiast:
Cipa, mówić - Eden, Soczysty Sekret, Pikantny Wonton Na Wynos, Szyb Rozkoszy, Westybul Istnienia, ewentualnie nieco figlarnie (wyłącznie wobec żony) - Kuciapka.
Na okres mówić Ciotka Eulalia, na włosy łonowe Sycylijska Darń, a na łechtaczkę Rusałka.
Jesteśmy całym sercem za! I czekamy na wasze propozycje powrotu do romantycznych porównań i nieoczywistych metafor. Jak nazywacie swoje "muszelki" i "dzwoneczki"? Piszcie w komentarzach lub na adres kobieta@agora.pl.