Dlaczego dwoje trzydziestoparolatków chce śpiewać o starości, przemijaniu i śmierci i wybiera te tematy na swoją debiutancką płytę?
Justyna: Nie planowaliśmy płyty, sama się zaplanowała. Wszystko zaczęło się od naszego cowieczornego rytuału wspólnego muzykowania w kuchni. Maciej grał na gitarze, ja siadałam do pianina i podśpiewywałam w tzw. “lengłydżu”, czyli hybrydzie języka angielskiego i słów wymyślanych na poczekaniu. A temat wypłynął z naszych zainteresowań i doświadczeń. Dużo wtedy rozmawialiśmy o starzeniu się, przemijaniu, a esencję z tych rozmów Maciek zapisywał w swoim notesie.
Maciej: Zanim jednak z tej esencji powstały nasze własne teksty, sięgaliśmy po wiersze i do nich komponowaliśmy muzykę.
Pamiętacie, który był pierwszy?
Justyna: Pamiętam doskonale, bo wybrałam go na chybił trafił. Sięgnęłam na półkę i wyciągnęłam z niej wiersze Bronisława Maja. Zagrałam w moją ulubioną zabawę, która polega na otwieraniu tomików poezji na przypadkowej stronie i śpiewaniu słów, które się na niej znajdują. Padło na “Jeżeli kiedyś będę”, w którym, człowiek zastanawia się, co kiedyś, w przyszłości opowie o swoim życiu i czuje lęk, że nie będzie komu przekazać własnej historii, bo nikogo obok nie będzie. Melodia sama popłynęła do tekstu. Włączyłam dyktafon, nagrałam całość i wysłałam plik do Maćka, który akurat wtedy był w Gdańsku.
Bronisław Maj 'Jeżeli kiedyś będę' Gazeta.pl
Maciej: A ja po chwili oddzwoniłem do Justyny, poruszony tym jak to wyszło. Pomyślałem, że ten numer nie powinien być samotny, że potrzebne mu rodzeństwo. A że temat starości i odchodzenia mocno nas wtedy zajmował, to chcieliśmy o tym opowiedzieć. O tym, jak się żyje kiedy pamięć zanika, o samotności, a także o tym, że 200-metrowa podróż do Żabki może być ciężkim do wyobrażenia dla młodych ludzi doświadczeniem. W 4 miesiące teksty były gotowe.
Ale nadal nie wiem, dlaczego dwoje młodych ludzi chce się zajmować tematem, o którym mało kto myśli w wieku trzydziestu lat?
Maciej: Właśnie dlatego, że mało kto się tym zajmuje, postanowiliśmy nagrać płytę o starości. Udajemy, że starości nie ma, że ona nas nie dotyczy. My też tak myśleliśmy, dopóki Justyna nie wyjechała do Nowego Jorku.
Justyna: Pojechałam tam na 3 miesiące i miał to być wyjazd mojego życia. Chciałam wyrwać się z codzienności, snuć się po Harlemie, słuchać jazzu i odkrywać historyczne miejsca. Tylko, że w pewnym momencie zabrakło mi kasy i pilnie potrzebowałam zarobić pieniądze. Pracę dostałam po znajomości, w nowojorskim Domu Spokojnej Starości.
I jaka była twoja pierwsza reakcja na taką propozycję pracy?
Justyna: W pierwszej chwili ucieszyłam się, bo pomyślałam, że nigdy nie byłam w nowojorskim domu seniora. Ale po pierwszym dniu, kiedy zobaczyłam skrajną rozpacz Emily, kobiety, którą miałam się opiekować, byłam załamana i nigdy więcej nie chciałam tam wracać. Spotkałam całkowicie opuszczoną 90-letnią staruszkę, byłą księgową, która całe życie pracowała na Manhattanie. Miała rodzeństwo, które opłacało jej ekskluzywny Dom Spokojnej Starości. Bliskość załatwiali pieniędzmi. Płakała i mówiła, że jedyne czego pragnie to umrzeć, bo samotność i odmawiające posłuszeństwa ciało jest najgorszą rzeczą, która ją w życiu spotkała. Patrzyłam na nią bojąc się, że w żaden sposób nie mogę jej pomóc i nie dawało mi to spokoju. Po powrocie do domu wpisałam do wyszukiwarki pytanie: “jak wspierać seniorów?”. Zrozumiałam, że choć nie odmienię jej życia w taki sposób, że ona nagle wstanie i będzie mieć przed sobą całą przyszłość, to mogę przy niej być i w ten sposób ją wesprzeć.
Justyna i Emily Archiwum prywatne
I nie odpuściłaś?
Justyna: Przychodziłam do niej codziennie, na 5 godzin. Opowiadałam jej o mojej rodzinie, śpiewałam piosenki. Z czasem zaczęłyśmy wychodzić na bingo do stołówki, Emily zaczęła też rozmawiać z innymi pensjonariuszami. Wcześniej unikała kontaktu z ludźmi, tak głęboko była pogrążona w depresji. Czułam, że w pewien sposób zarażam ją moją młodzieńczą energią i kiedy wyjeżdżałam z Nowego Jorku widziałam, że zostawiam ją inną. Mimo że nadal była samotna, nie mówiła już, że chce umrzeć. Otworzyła się nieco na życie.
A ciebie to spotkanie zmieniło?
Justyna: Po 3-miesięcznym pobycie w Nowym Jorku wróciłam do mojej codziennej pracy w biurze i nagle się okazało, że dotychczasowa rzeczywistość już mi nie wystarcza. Spotkanie Emily całkowicie mnie zmieniło. Nie byłam w stanie być obojętna wobec tego, że są seniorzy, którzy zostają zupełnie sami, tylko dlatego, że przestają być przydatni, bo nie pracują, albo mają demencję i nie można się z nimi dogadać. Bardzo to przeżywałam i to był moment, kiedy całkowicie zmieniły mi się priorytety w życiu. Zaczęłam wyraźniej widzieć drugiego człowieka, ale też dużo myśleć o przemijaniu, mojej własnej starości, kiedy powoli traci się kontrolę i zrozumiałam, że chciałabym mieć wtedy wokół siebie ludzi, rodzinę, która przy mnie będzie. Zaraz po powrocie do Polski zapisałam się do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Czułam, że chcę się o kogoś zatroszczyć, a taki wolontariat daje możliwość być obok kogoś, kto nie ma nikogo.
Maciej: Pamiętam jak jeszcze przed wyjazdem Justyny wpadł nam w ręce wywiad z zakonnicą wolontariuszką, która powiedziała, że w życiu nie wystarczy się wzruszać filmikami na YouTubie i Facebooku, lać łzy na widok biednego pieska czy dziecka, tylko trzeba działać, robić coś. Myśmy wcześniej też byli taką typową wielkomiejską, lewicującą parą, która siedząc na kanapie i popijając latte deliberowała o okropnościach tego świata i mówiła, jak trudno cokolwiek zrobić, żeby to przyniosło zmianę. Aż w końcu dotarło do nas, że nie chodzi o to, żeby zostać drugą matką Teresą, albo być jak ta zakonnica, tylko zrobić cokolwiek.
Justyna i Maciej. Zespół Hook Benz Hook Benz
Decyzja Justyny o zapisaniu się do MOPS uruchomiła kolejne działania?
Maciej: Zostałem wolontariuszem w stowarzyszeniu Mali Bracia Ubogich, a moją podopieczną została pani Wiesia. Choć lepiej byłoby powiedzieć kumpela niż podopieczna. Co prawda starsza o dwa pokolenia, bo ma teraz 80 lat, ale jest…
Justyna: ...super! Kiedy czasem spotykamy się we trójkę, to mam wrażenie, że to młoda, radosna, podskakująca dziewczyna zamknięta w ciele staruszki. Ona nadal zachwyca się światem, ma ciekawość drugiego człowieka, po prostu czuć jej wewnętrzną młodość.
Maciej: Wiesia jest Warszawianką od pokoleń i gdy spotykamy się raz w tygodniu na dwie godziny, to dużo opowiada mi o mieście, co dla mnie, “słoika” jest bardzo ciekawe. A poza tym, relacja, którą mam z panią Wiesią jest zupełnie inna niż z moimi rówieśnikami. My, “młodzi”, spotykamy się, jest fajnie, idziemy razem na imprezę, kawę, koncert, ale panuje przeświadczenie, że jak nie ten kumpel to inny, jak nie ta partnerka, to kolejna. Nie łączą nas żadne zobowiązania, Wciąż mamy przed sobą przyszłość i czas na zmiany. A gdy ta perspektywa się kurczy, to tu i teraz staje się najważniejsze. Pani Wiesia chciałaby wiedzieć, że osoba, z którą się spotyka. będzie za tydzień i za dwa, a gdy poczuje się gorzej, to również może liczyć na towarzystwo. To mnie uczy odpowiedzialności za dane komuś słowo, które w moim pokoleniu znaczy niewiele.
A kim jest twoja podopieczna, Justyna?
Justyna: To moja sąsiadka, pani Lidia, która urodziła się w 1929 roku i jest zupełnie sama. Cała jej rodzina i znajomi nie żyją. Została mi przydzielona przez ośrodek i również widuję się z nią raz w tygodniu. Najczęściej idziemy na spacer do parku. Pani Lidia ma problemy z chodzeniem i może wyjść z domu jedynie z osobą towarzyszącą, kiedy trzyma kogoś pod rękę. Zimą spędzamy czas w centrach handlowych. Nie lubię tego, ale tego chce pani Lidia, więc się zgadzam, bo widzę radość, którą jej to sprawia.
Czego pani Lidia szuka w centrach handlowych?
Justyna: Ona po prostu lubi oglądać witryny sklepów i rzeczy, które na nich są. To torebka, to buciki, przedmioty budzą jej wspomnienia i przez ich pryzmat opowiada o swojej przeszłości. A tę miała niezwykle bujną. Była damą z Nowego Światu, niezwykle modną kobietą, która ubierała się w zachodnich butikach, chadzała na wystawne bale, dużo czasu poświęcała na spotkania towarzyskie, grała w brydża, wyjeżdżała za granicę i trzykrotnie wychodziła za mąż. Razem oglądamy zdjęcia z jej młodości i widzę jak bardzo otworzyła się dzięki naszym spotkaniom. Kiedy się poznałyśmy była zamknięta w sobie. Pani Lidia ma naturę lwicy salonowej, a samotna lwica w pustym mieszkaniu jest wyposzczona. Więc gdy tylko drzwi się uchyliły, musiała się wygadać, bo przez długi czas nie miała komu. Ostatnio zainspirowana jej opowieściami o modzie uszyłam sobie spódnicę z koła. Oprócz pani Lidii pomagam też seniorom w Fundacji Razem. Wraz z innymi wolontariuszami odwiedzaliśmy starsze osoby, które mieszkają w Domach Spokojnej Starości.
Justyna w spódnicy uszytej dzięki opowieściom pani Lidii Archiwum prywatne
Takich, w jakim mieszkała Emily?
Justyna: Emily miała własny, ekskluzywny pokój z łazienką, a w polskich warunkach seniorzy mieszkają w kilkuosobowych pokojach. W oknach są kraty, które mają uniemożliwić im wychodzenie na zewnątrz. Na pierwszy rzut oka to miejsce sprawiało wrażenie więzienia, do którego zostali oddani niechciani staruszkowie. Niektórych nikt nie odwiedzał. Siedzieli jak warzywa na wózkach, ze spuszczonymi głowami, ale gdy tylko zaczynało się do nich zwracać bezpośrednio, reagowali. Niektórzy nie mówili, ale wtedy w ich oczach można było wyczytać emocje.
Brzmi jak trudne doświadczenie.
Justyna: Na początku, kiedy tam przychodziłam, byłam wręcz sparaliżowana ze strachu. Ale to, co pomogło mi się na nich otwierać to kontakt fizyczny, czasem zwykłe potrzymanie kogoś za rękę. Pamiętam taką sytuację, kiedy oglądaliśmy z seniorami zdjęcia, na których ludzie okazywali różne emocje. Wzięłam jedno z nich i podeszłam do pana Stanisława, który ledwo chodził i od dawna nic nie mówił. Miał za to bardzo żywe spojrzenie i wyraźnie obserwował całą grupę. Słyszałam opinie, że lepiej dać sobie spokój, bo z nim i tak nie ma żadnego kontaktu, ale ja czułam potrzebę żeby z nim pobyć. Zdjęcie, które mu pokazałam przedstawiało dziecko rzucające się na szyję ojcu. Od mężczyzny biła szczera radość i ojcowska miłość. Zapytałam, czy coś mu to przypomina, czy doświadczył czegoś podobnego w życiu? I nagle zobaczyłam, jak zaczynają mu się śmiać oczy, a po chwili popłakał się. I to był człowiek, o którym mówiono mi, że nie warto do niego podchodzić.
Maciej: Mnie z kolei przypomina się Wigilia w stowarzyszeniu. Nie mogłem uwierzyć, że dla ludzi niekiedy ciężko chorych, najgorszą rzeczą, która ich spotkała na starość, nie są choroby, tylko właśnie samotność. Dla nas, trzydziestolatków, samotność jest czymś wręcz pożądanym, tęsknimy za nią. W naszym życiu wciąż coś się dzieje, więc samotne zaszycie się w domku w Bieszczadach, z dala od ludzi, na tydzień czy nawet miesiąc jest wręcz marzeniem. Tymczasem, oni mówią coś dokładnie odwrotnego, a my sobie nawet nie jesteśmy w stanie wyobrazić, jak ta samotność może być bolesna.
Nie baliście się, że pod waszą opiekę trafi tak zwana “moherowa babcia"?
Maciej: Przyznam, że ja się bałem i nawet zaznaczyłem w kwestionariuszu, który wypełniłem na samym początku, zanim przyznano mi podopiecznego, że nie będę znosić towarzystwa osób przesyconych nienawiścią wobec kogokolwiek. Jeżeli osoba będzie uważała, że jedyną prawidłową drogą w życiu jest ta, którą ona wybrała, to z kimś takim na pewno nie będę chciał spędzać czasu. Choć trzeba też pamiętać, że babcia w moherowym berecie z radiomaryjnymi transparentami też ma swoją historię do opowiedzenia i od niej też przecież można się czegoś dowiedzieć.
Co wam daje przebywanie z seniorami?
Justyna: Mnie obniża lęk przed starością. Wcześniej niesamowicie się jej bałam, a teraz bardziej ją akceptuję jako normalną część naszego życia. No i czuję się potrzebna.
Maciej: Mnie ich słowa o samotności otrzeźwiają. Coraz częściej rezygnujemy z posiadania dzieci albo z roku na rok przesuwamy tę decyzję w czasie, by bez obciążenia, którym niewątpliwie są dzieci, kształcić się, przebranżawiać, spełniać, realizować marzenia, doskonalić w dziedzinach, którymi już się zajmujemy. I to nie ma końca, bo cały czas mamy nowe pomysły i wydaje nam się, że wciąż potrzebujemy więcej czasu. A co słyszę od seniorów? Ci, którzy nie mieli dzieci albo je stracili, jak mantrę powtarzają, że dla nich samotność bez rodziny jest nie do zniesienia. A ci, którzy dzieci mieli, notorycznie wspominają, że żałują, że nie mieli ich więcej. Moja pani Wiesia mówi, że nawet gdy miała 50 lat nie była w stanie wyobrazić sobie, że samotność na starość może być tak dojmująca. Mówiąc mi to, dzieli się swoim doświadczeniem. Dziś staruszkowie wydają nam się niepotrzebni, nieprzydatni. Kiedyś dziadka pytało się na przykład o to, jak oporządzić konie, bo nikt się nie znał na tym tak dobrze jak on. Ale dziś ta wiedza nie jest już do niczego potrzebna, a przecież nie pójdę do dziadka w sprawie problemów z tabletem. Postęp technologiczny, który nastąpił w ostatnich kilku dekadach sprawił, że osoby starsze stały się jeszcze bardziej wykluczone. Przez to, coraz rzadziej pytamy je o cokolwiek, a przecież w kwestii doświadczeń życiowych nadal mają się czym dzielić, tylko my z tej wiedzy nie korzystamy.
A do waszych dziadków i babć zwracacie się z prośbami o radę czy pomoc?
Justyna: Mimo że miałam internet, bardzo lubiłam dopytywać babcię o przepisy. To od niej chciałam się dowiedzieć, jak się robi moje ulubione “placuszki-grzybki”, które mi smażyła w każdą niedzielę, gdy byłam dzieckiem. A ostatnio poprosiłam moją drugą babcię o zagranie w naszym teledysku piosenki “Jak ty”. Powiedziałam jej, że nagraliśmy płytę o starości, bo ten temat wydawał nam się całkowicie pomijany i niewidoczny. Babcia niesamowicie się zapaliła, przyznała nam rację i od razu zgodziła się zostać naszą aktorką.
Maciej: Tekst piosenki to opowieść starszej kobiety, która mówi, że w młodości też robiła szalone rzecz, dokładnie takie same jak my teraz i że tak naprawdę jest taka jak my. Początkowo w teledysku miała wziąć udziału aktorka z Domu Artystów Weteranów w Skolimowie. Wtedy na pewno wideo wyglądałoby dużo bardziej profesjonalnie, ale dla nas, udział babci ma znacznie większą wartość.
Justyna: Dla mnie kręcenie teledysku z własną babcią było bardzo wzruszające, bo czułam, że tworzę pamiątkę, do której zawsze będę mogła wrócić. Że tym obrazem w jakiś sposób zatrzymuję babcię. A same słowa tej piosenki bardzo często towarzyszą mi kiedy jestem z seniorami. My, młodzi, naprawdę jesteśmy jak oni. Tylko skórę mamy jędrniejszą, ruchy zwinniejsze i myśli szybsze. To są jedyne zasadnicze różnice między nami.
Hook Benz to duet powstały w kuchni ochockiego mieszkania. Justyna od zawsze śpiewała i marzyła o grze na pianinie, Maciej od zawsze pisał piosenki i marzył, że zostanie basistą. Oboje nie spełnili swoich marzeń i nie nauczyli się porządnie grać na instrumentach, ale postanowili, że to ich nie zatrzyma. Zanieśli dyktafon do Dawida, który sprawił, że zaczęło to przypominać piosenki.
Laureaci wielu konkursów: Maciej był zwycięzcą konkursu badmintona na obozie harcerskim w Lipuszu, Justyna wygrała płytę techno w warszawskiej rozgłośni radiowej. Planują kolejne sukcesy. Na co dzień Maciej pracuje w wydawnictwie, Justyna sprzedaje internet, oboje złoszczą swoją twórczością czarną kotkę o imieniu Kicia, która głośno nalega, by piosenki były lżejsze i bardziej taneczne.
Termin ważności to krótki album z piosenkami mocno przesiąkniętymi starością, samotnością i przemijaniem.
Hook Benz 'Termin ważności' Hook Benz