Po przeczytaniu artykułu na temat Dorosłych Dzieci byłam w rozsypce. Dopiero ten tekst otworzył mi oczy na to, jaką krzywdę wyrządzam swoim dzieciom. Taką samą, jaką wyrządziła mi moja matka, a mojej matce jej matka.
Moja matka zawsze miała poczucie odrzucenia przez swoich rodziców. Jako wychowująca się na wsi, najstarsza córka z dziewięciorga rodzeństwa, miała pełno obowiązków. Wiecznie słuchałam, że ona w moim wieku musiała opiekować się rodzeństwem, sprzątać, gotować i doić 20 krów dziennie. Wtedy tego za bardzo nie rozumiałam i miałam dość tych gadek, znałam je na pamięć i powtarzałam, że kiedyś były inne czasy.
Matka, chcąc odmienić swoje życie, zbuntowała się i uciekła ze wsi do szkoły do miasta. Chciała się uczyć i nie spędzić reszty życia na wsi. Chciała być jak Kasia z filmu „Kogel Mogel”, ale tak samo jak Kasia skończyła. Poznała o 4 lata młodszego od niej chłopaka, mojego ojca, i na przekór swojej matce wyszła za niego za mąż. Chciała sobie męża "wychować" i iść na swoje. Mając 23 lata, małe dziecko i 19-letniego męża, wciąż jeździła - w poczuciu obowiązku - na wieś, pomagać swojej rodzinie.
Mój ojciec, wychowany twardą ręką w konserwatywnej rodzinie, zajął się utrzymywaniem rodziny, a matka miała siedzieć w domu i wychowywać dzieci. Ojciec zaczął pić, stosował przemoc fizyczną i psychiczną wobec niej oraz mnie i w końcu także wobec mojej młodszej siostry. Matula podupadła na zdrowiu. Ujawniła się u niej wada wzroku, pogłębiona przez porody.
Matka stała się zgryźliwa i wiecznie miała pretensje o wszystko. Niedowidziała i poruszała się po omacku. Po wyjściu ojca z domu odbijała sobie to na mnie. Musiałam ją zadowalać pod każdym względem. Być grzeczna, cicha, dobrze się uczyć i być najlepszą w klasie, sprzątać, zajmować się młodszą siostrą, uczyć się gotować, aby być przygotowaną w dorosłym życiu.
Matka była do tego stopnia pedantką, że gdy miałam krzywo poukładane w szafce, potrafiła mnie zlać szmatą do podłogi. Ojciec za każde przewinienie lub ocenę niższą niż piątka lał mnie paskiem od spodni. Dochodziło do tego, że w trzeciej klasie podstawówki z oceną 4+ histerycznie bałam się wrócić do domu.
Po laniu pasem miałam ślady na udach i pośladkach (więc omijałam lekcje w-f), ciągłe siniaki i naszarpane uszy. Wyrwane kolczyki. Matka obroniła mnie tylko kilka razy, a jeżeli według niej słusznie dostałam, stwierdzała tylko, że następnym razem dwa razy pomyślę.
Często musiałam spać z ojcem, kiedy przychodził w nocy pijany, bo matka nie wpuszczała go do łóżka. Miał problem z nocnym moczeniem i spałam na mokrym, przesiąkniętym moczem materacu. Ten odór pamiętam do dziś.
W wieku 6 oraz 10 lat zostałam wykorzystana seksualnie. Za pierwszym razem przez starszych kolegów z podwórka, którzy po kolei odbywali ze mną stosunek. Za drugim razem - przez obcego dorosłego mężczyznę, który "tylko" dość brutalnie mnie obmacał. Tak, jak za pierwszym, tak i za drugim razem, według mojej matki i ojca nic się nie stało. Doszłam do wniosku, że skoro nawet matka się tym nie przejęła, to nie było nic strasznego, mimo że bolało i leciała mi krew.
Już wtedy miałam zdiagnozowane wrzody i przepuklinę z nerwicy. Od 8. roku życia dwa razy w roku byłam z tego powodu w szpitalu. Operacje i gastroskopie przeprowadzano daleko od domu, a rodzice rzadko mnie odwiedzali, nawet gdy spędzałam w szpitalu miesiąc.
Kiedy miałam 12 lat, matka w końcu nie wytrzymała i po wielu latach upokorzeń i znęcania się, w końcu postanowiła rozejść się z ojcem. To ja chodziłam z nią na obdukcje. Prowadzałam do lekarzy. Czułam się bardzo ważna, ale już wtedy widziałam, że matka robi to pod publiczkę, aby wzbudzić litość wszystkich dookoła. Przy rozwodzie potrzebne były opinie psychologów, a mnie zdiagnozowano jako nader dojrzałą, co tylko mi imponowało.
Ojciec nie mógł matce wybaczyć tego, że się z nim rozstaje. Wyprowadził się, ale pijany potrafił nadal przychodzić z siekierą i, tłukąc w drzwi, domagać się majątku. Zostawił nam tylko długi, a matka z samej renty i zasiłków nie dawała nas rady utrzymywać. Wymyśliła więc, ze zwiąże się z mężczyzną poznanym na turnusie dla niewidomych, któremu wpadła w "oko".
Chcąc zatrzymać przy sobie o 8 lat młodszego faceta, matka postanowiła "złapać go na dziecko". Dość szybko dowiedziałam się, że będziemy mieć z siostrą braciszka. Ostatni poród był dla niej ryzykiem, ale - zdaniem matki - "co Bozia dała, ona nie odbierze" i mimo namów lekarzy na usunięcie ciąży, matka urodziła i całkowicie straciła wzrok.
Zaś nowy mężczyzna szybko z sympatycznego faceta stał się zgorzkniałym i zazdrosnym o wszystko gościem. Zazdrosnym przede wszystkim o to, że matka mu wielu rzeczy zabraniała, bo "stał się głową rodziny", a mi - stającej się nastolatką dawała - więcej swobody na pasję, jaką było dla mnie wtedy bractwo rycerskie.
Nowy, niedowidzący konkubent szybko przestał pracować, więc matka zajęła się tym, co przez lata robił mój ojciec. Prowadziła mały i nierentowny kram. Stała przy nim od rana do wieczora, w słońce i deszcz. Konkubent zaczął jej w końcu w tym pomagać, a mnie mianował "panią domu".
Mając lat 14, 8-letnią siostrę i półrocznego brata, przejęłam wszystkie obowiązki matki i dwóch ojców. Na czas mojej nieobecności w szkole do młodszego rodzeństwa przychodziła opiekunka, na którą szybko zabrakło pieniędzy. Zaniedbałam szkołę, bo ktoś musiał sprzątać i gotować, pomagać w lekcjach siostrze i chodzić na wywiadówki, cały czas tłumacząc się z własnych nieobecności na lekcjach i braków w nauce. Matka i ojczym wracali zmęczeni po całym dniu pracy, więc to ja wstawałam w nocy do brata, dawałam mu mleko i zmieniałam pieluchy.
W tym czasie koleżanki ze szkoły żyły swoim młodzieńczym życiem. Ja od czasu do czasu miałam odskocznię w postaci zlotów historycznych. Tam właśnie poznałam o 8 lat starszego chłopaka, w którym zakochałam się, bo był wobec mnie opiekuńczy. Bardzo brakowało mi poczucia bezpieczeństwa i miłości.
Byłam tak sfrustrowana, że zaczęłam wyżywać się na Bogu ducha winnych siostrze i bracie. Chłopaka widywałam tylko w weekendy - on, sporo starszy, miał studia zaoczne i już wtedy stałą pracę.
Denerwowałam się, kiedy siostra nie pomagała mi w obowiązkach. I choć miała tylko 10 lat, dostawała ode mnie szmatą do podłogi, tak jak kiedyś mnie lała matka. Denerwowało mnie, że nic nie rozumie z lekcji w szkole. Jak wcześniej potrafiłam ze spokojem jej tłumaczyć, tak teraz krzykiem próbowałam wymusić na niej rzeczy dla mnie oczywiste, aby pojęła je w lot. Brata zaczynałam nienawidzić całkowicie - nie chciał spać, nie chciał jeść, a płaczem doprowadzał mnie do szału i choć go nie biłam, to potrafiłam nim potrząsać.
Do tej pory, kiedy o tym pomyślę i nawet teraz, kiedy o tym piszę, mam łzy w oczach, bo nie dostał ode mnie tyle miłości, ile potrzebował. Zajmowałam się nim z automatu, często zostawiając go przed telewizorem, aby mieć święty spokój. I choć późno zaczął mówić, to jego pierwszym słowem było "mama", skierowane do mnie.
Brat ma diagnozę: autyzm. Ale ja uważam, że po prostu był dzieckiem zaniedbanym i wszystkim tylko przeszkadzał. Gdybym postępowała inaczej, on byłby zdrowo rozwijającym się dzieckiem, takim samym, jak moje dzieci. Zrozumiałam to wszystko za późno i dopiero wtedy, kiedy sama już miałam dziecko.
W liceum trafiła mi się wychowawczyni, która była psychologiem i pedagogiem szkolnym. Dociekała, czemu opuszczam szkołę. Wyjawiłam jej wszystko, a ona skontaktowała się z moją matką, tłumacząc, że tak nie można i trzeba coś zrobić. Uruchomiła wszystkie swoje kontakty, pomogła zdiagnozować autyzm u mojego brata i tylko dzięki niej dostał się do integracyjnego prywatnego przedszkola.
Wreszcie mogłam zająć się chodzeniem do szkoły i nauką. Ale po szkole obowiązki miałam nadal. Doszła też pomoc matce przy kramie w różne święta. Czy mróz, czy upał, trzeba było pracować.
W tamtym okresie matka zaczęła pić sporo piwa. Głównie wieczorami, po przyjściu z pracy. Wtedy tego jeszcze nie wiedziałam lub udawałam przed samą sobą, że to nie jest problem. Wysyłała mnie po piwo na stację benzynową, kiedy sklepy były nieczynne, a ja byłam dumna z siebie, że mi sprzedają alkohol, mimo że nie jestem pełnoletnia.
Całe życie byłam otoczona przez ludzi, którzy spożywali alkohol i palili papierosy. Sama jednak stroniłam od używek. Z rówieśnikami się nie spotykałam, a na zlotach historycznych starsza młodzież szanowała to, że nie piję i często byłam przez to powiernikiem i przechowalnią kluczy, telefonów i innych cennych rzeczy. Oczywiście również wtedy czułam się ważna.
Mając 17 lat i będąc zaręczoną z chłopakiem, wiedziałam bardzo dobrze, że na ślub matka się nie zgodzi i nie wyrwę się z domu nigdy. Uznałam, że jedynym rozwiązaniem jest dziecko. Zaszłam w ciążę niedługo przed 18-tymi urodzinami. Tak, jak założyłam, ślub udało się zorganizować w miesiąc i żoną zostałam miesiąc po moich 18-tych urodzinach. Myślałam, że w końcu uwalniam się od wszystkiego, co złe, a dziecko tylko scementuje związek z partnerem, który będzie dobrym ojcem. Nie wiedziałam, że popełniam dokładnie ten sam błąd, co matka.
Miałam skończyć szkołę i pójść na studia. Zamieszkaliśmy u babci męża, 20 km od jego pracy i mojej szkoły. Na początku dojeżdżałam, ale ciąża okazała się zagrożona. Nie ukończyłam szkoły i nie podeszłam do matury. Zostałam sama na wsi, w starym rozpadającym się domu. Męża nie było przez 11 godzin dziennie. Nie mieliśmy samochodu, więc dojeżdżał busem. Na niedziele, kiedy on miał wolne, ja jeździłam z maleńkim dzieckiem do domu mojej matki i sprzątałam cały bałagan nagromadzony przez tydzień i sprawdzałam lekcje siostry. Późnym wieczorem - wtedy już - mąż mojej matki odwoził mnie i mojego synka do męża.
Na co dzień zajmowałam się własnym domem i wydawało mi się to lekką pracą w porównaniu z tym, co miałam kiedyś w domu rodzinnym. Codziennie czekałam z obiadem na męża. Szkoły już nie miałam, więc czytałam sporo książek i grałam w gry na komputerze. Nadal z mężem, od czasu do czasu, poświęcaliśmy się pasji i jeździliśmy na zloty historyczne z maleńkim synkiem. Wydawało mi się, że żyję pełnią szczęścia.
Sielanka trwała rok. Potem rodzina zaczęła namawiać na drugie dziecko, "skoro i tak siedzę w domu i nie głodujemy, bo jak to tak jedynaka chować, a źle, żeby była duża różnica wieku między dziećmi". Uległam i kiedy syn miał rok, zaszłam w kolejną ciążę. Hormony w ciąży zaczęły robić swoje. Zaczęłam się dusić w domu, bez możliwości wyjścia do ludzi. Głupie zakupy w mieście były wielką atrakcją.
Nie utrzymywałam kontaktu z rówieśnikami, bo już dawno mnie skreślili. Spacerki z wózkiem jedynie na pobliskie łąki i do wiejskiego sklepu. Wylewałam swoją frustrację na męża, który cierpliwie znosił moje fochy. W tym czasie matka piła coraz więcej, a ja - mając własne problemy - w ogóle nie zaprzątałam sobie tym głowy.
Mąż odziedziczył dom, w którym mieszkaliśmy. Sprzedaliśmy go i kupiliśmy małe mieszkanie w mieście. Mąż miał blisko do pracy, a ja do domu matki. Trochę odżyłam, bo częściej spędzałam czas z mężem. A on, mając więcej czasu, pomagał mi trochę przy dzieciach. Nadal jednak wszystkie obowiązki domowe spoczywały na mnie. Nie wiem, kiedy zaszłam w trzecią ciążę. Mimo zastrzyków, karmienia piersią i braku miesiączki. Młodszy syn miał 8 miesięcy. Na chwilę świat mi się zawalił, ale chciałam być dzielna.
Kochałam nad życie swoje dzieci i uważałam że jestem dobrą matką, bo daję im wszystko, czego potrzebują. To, czego ja nie dostałam od swojej matki. Nie zdawałam sobie sprawy, że jest ze mną coraz gorzej. Urodziła się córka, mąż stracił dobrze płatną pracę. Mieliśmy poważne kłopoty finansowe. Na pomoc rodziny nie mogliśmy liczyć.
I wtedy przyszła do mnie moja siostra. Powiedziała, że nie daje rady z mamą, że musi ją przebierać, myć, kiedy ta pijana wraca z pracy. Po przyjściu pije jeszcze więcej. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że matka ma poważny problem, a moja nastoletnia siostra została z tym sama. Zgłosiłam matkę na przymusowe leczenie, bo prośby i groźby nie dawały skutku. Matka nie chciała mnie już nigdy więcej widzieć.
Odcięłam się z ulgą. Znów nie zdając sobie sprawy, że zostawiam siostrę z tym wszystkim. Wydawało mi się, że sobie jakoś radzi. Niestety i ona przypłaciła to silną depresją i ma jeszcze większe niż ja poczucie obowiązku wobec matki, której trzeba pomagać.
My w tym czasie żyliśmy z zasiłków i mojej pracy chałupniczej. Mąż długo nie mógł znaleźć zatrudnienia, a ja z dzieckiem przy piersi również do pracy nie szłam. W końcu, po tylu latach nieobecności, w moim życiu pojawił się ojciec. Z nowa rodziną i, jak twierdził, wolny od nałogów. Miał zaległe alimenty do spłacenia mojej matce, ale kiedy dowiedział się, że nadużywa alkoholu, chciał, aby pieniądze trafiły do mnie i mojej siostry. Miał córeczkę w wieku mojego najstarszego syna, tak bardzo podobną do mnie w dzieciństwie.
Był dla niej czuły i kochający, i ja również zapragnęłam mieć takiego ojca. Wybaczyłam mu wszystko i znów miałam kontakt z jego rodziną. Pieniędzy z zaległych alimentów nie było wiele, raptem jedna pensja, ale dla nas była wybawieniem. Mąż dostał pracę sezonową, a ja sezonowo zaczęłam pracować u ojca. Znów mijaliśmy się z mężem w domu, a podczas moich nawet 10-dniowych nieobecności on sam zostawał z trójką dzieci, w tym z najmłodszym, które miało półtora roku.
Ojciec twierdził, że skoro w młodości mnie nie wychował, to teraz nauczy mnie życia. Traktował mnie gorzej niż innych pracowników i gorzej się do mnie zwracał. Szybko też okazało się, że nadal pije, ale krył się z tym przed nową żoną.
Często jeździł po całej Polsce, a ja z nim, więc ukrywał się łatwo. Płacił mi 100 zł dziennie. Dla nas to były bardzo duże pieniądze i bardzo nas ratowały, ale z perspektywy czasu wiem, że nie były warte tego, co tam przeszłam. W jednym miał tylko rację: nauczył mnie życia, bo potem nawet praca po 12 godzin dziennie była lekka.
Godziłam się pracować po 20 godzin dziennie przez tydzień. Bez obiadu i pójścia do łazienki. Godziłam się na wyzwiska i poniżanie przy obcych ludziach. Na brak kontaktu z mężem i dziećmi, czasem przez kilka dni. Na pilnowanie wszystkiego, kiedy on leżał w przyczepie pijany. Na noszenie ciężkich rzeczy. Stanie w deszczu i upale. Na spanie w strasznych warunkach... A wszystko po to, aby dostać 100 zł dziennie.
Przez dwa lata takiej pracy udało nam się z mężem odłożyć trochę grosza. Niewielkie pieniądze, ale zbieraliśmy na większe mieszkanie, bo w tym z trójką dzieci było nam ciasno.
Wtedy ojciec wpadł na cudowny pomysł pracy stacjonarnej kilkadziesiąt kilometrów od naszego domu. Trzeba było zainwestować. On tyle pieniędzy nie miał, a to miał być świetny biznes, którego właścicielką miałam zostać. Twierdził, że ma doświadczenie, a ja użyczam tylko nazwiska i pilnuję wszystkiego. Obiecywał świetne pieniądze.
Zainwestowane pieniądze poszły w błoto, a ja, zakładając biznes tylko na siebie, dorobiłam się pierwszych poważnych długów. Ojciec bardzo szybko się ulotnił.
Z jako takim doświadczeniem i wpisem, że miałam własną firmę, podjęłam pracę. Dzieliliśmy się z mężem obowiązkami. Wszystkie dzieci chodziły do przedszkola. Spłacaliśmy moje długi i żyliśmy skromnie.
Czwarta ciąża była zaskoczeniem. Nie dopilnowałam tego, mimo że wiedziałam, co się z tym wiąże. Kolejne dziecko, kolejne obowiązki i wydatki, kolejne kredyty, kolejne ciążowe hormony. Wyładowania na mężu, który sam zaczął wyładowywać się na dzieciach. Zaczęły się krzyki w domu na dzieci i nasze między sobą.
Najstarszy syn, który miał wtedy dopiero 8 lat, został moim pomocnikiem. Pomagał mi w sprzątaniu oraz opiece nad młodszą siostrą, a potem nad małym braciszkiem. Już wtedy łapałam się na tym, że wymagam od niego więcej niż od reszty. Że wołam go do pomocy częściej, bo wiedziałam, że on zrobi to szybko i sprawnie. Z czasem musiał być na każde moje zawołanie, było mi z tym wygodnie. Nawet stosowałam te same gadki, których matka używała wobec mnie: "ja w Twoim wieku..."
Poszłam znowu do pracy. Dla dzieci miałam coraz mniej czasu. Codzienne czytanie do snu stało się cotygodniowym, a potem to było święto raz w miesiącu. Rysowanie z dziećmi czy zabawa z nimi - od wielkiego dzwonu. Starszy syn czytał książeczki młodszemu rodzeństwu.
Kiedy młodszy syn poszedł do przedszkola, odnalazłam w sobie pasję rysowania i tatuowania. Zaczęłam się spotykać z dawno zapomnianymi koleżankami. Wychodzić wieczorami na imprezy, na których jako nastolatka nigdy nie bywałam. Chciałam, tak jak one, wolne i bezdzietne, żyć pełnią życia. Interesowałam się rzeczami, które interesowały nastolatki. Słodkie, dziecinne rzeczy i zachowanie. Zaczęłam kolekcjonować drogie lalki.
Zachciało mi się również miłosnych uniesień, bo w domu czekał na mnie wiecznie schorowany i ciągle ten sam mąż. Narzekający na dzieci i na wszystko. Na szczęście opamiętałam się po kilku miesiącach, a z miłosnych uniesień wyszła tylko internetowa, nic nie warta znajomość. Koleżanki były miłe tylko wtedy, kiedy jako niepijący kierowca zawoziłam je na imprezę. Pasja do rysowania i tatuowania zaś pozostała i zrodziła pomysł na nowy biznes.
Potem kolejny pomysł, na zamianę mieszkania na dom na wsi. Porażka ze stanem już kupionego domu. Utrata pracy męża. Kredyty. Troje dzieci w szkole i jedno w przedszkolu. I apogeum wszystkiego: kolejna ciąża.
Mimo że robiliśmy wszystko, aby do niej nie doszło. Nie będę się tłumaczyć, bo i tak nikt nie uwierzy. Stało się, a co nawarzyłam, muszę wypić. Poszukiwania pracy męża. Zawieszenie mojej firmy z powodu zagrożonej ciąży. Znowu hormony, stres i wyładowania na dzieciach, które mają wszystko, a nie pomagają. Zaczęło mi mocno przeszkadzać to, że siedzą przed komputerem, a ja w tym czasie sama muszę sprzątać.
Miałam im za złe, że z brzuchem pod nosem muszę chodzić po młodszego syna do przedszkola. Że znowu muszę robić obiad, że znowu muszę to i tamto. A najgorzej obrywał mój najstarszy syn, bo mimo, że miał tylko 11 lat, nadal musiał mi pomagać. Chodzić do sklepu po zakupy, ubierać młodszego brata, a nawet podcierać mu tyłek. Mąż znalazł pracę.
Mam czasem myśli samobójcze i takie, że dzieciom byłoby lepiej beze mnie. Trafiłyby do lepszych rodzin. Zapamiętałyby mnie lepiej, a tak z czasem mnie znienawidzą.
Czytając niektóre artykuły zastanawiam się, czy będę kiedyś taką matką, jak te z artykułów? Która zabiła siebie i swoje dzieci, ratując je od świata, w którym musiałyby żyć. Zastanawiam się też nad tym, dlaczego nie miałam w sobie tyle odwagi, aby pozostawić dziecko w oknie życia. Zrzec się opieki i oddać do adopcji. Aby lepiej mu się żyło. I choć po waszym artykule zdaje sobie sprawę jaką krzywdę im wyrządzam, to nie wiem, czy dam radę słusznie postępować.
Z piątką dzieci i obowiązkami, z poczuciem bezsilności, że nic nie mogę zrobić, aby dzieciom było lepiej i aby mi się żyło lepiej. Z kredytami, z komornikiem i bez możliwości podjęcia pracy przez co najmniej półtora roku. Taki los zgotowałam swoim dzieciom. Wiecznie złą i wymagającą matkę, nie mającą na nic czasu, taką samą, jaką ja miałam i jaką miała moja matka. W wiecznym niedostatku. Bez nowych ubrań czy nowych zabawek. Bez koloni i wycieczek szkolnych. Z pomocą z MOPR-u. Zatoczyłam koło, powielając błędy matki.
Chcę jakoś przerwać to fatum, chcę, aby moje dzieci były szczęśliwe i nie żyły w poczuciu, że są niechciane. I choć nigdy nie podniosłam na nie ręki, to skrzywdziłam je.
Tyle mam bólu w sobie i wiele niespełnionego dziecka. Mam 30 lat i staż małżeński prawie 12-letni. Piątkę dzieci. Jestem DD i DDA, i choć moje dzieci nie są DDA, to zgotowałam im los dzieci DD. Jak wziąć się w garść i przerwać to wszystko?
Przepraszam za tak długi list, ale myślę, że bez opisania tego wszystko nie ma się obrazu całości. I choć pominęłam wiele rzeczy, to jednak napisanie tego było dla mnie jakby terapią, bo w końcu to z siebie wyrzuciłam.
Dorosłe dziecko
Powinno cię również zainteresować: Dorosłe dziecko: To ja kładłam spać pijanego ojca. Czułam się ważna, potrzebna, niezastąpiona [LIST]
Chcesz odpowiedzieć na ten list lub podzielić się własną historią? Pisz: edziecko@gazeta.pl. Najciekawsze listy opublikujemy.