Psychologowie mówią, że diety i zmiany w życiu najlepiej wprowadzać w weekend, wcale nie startować z nimi w poniedziałek. Sobota i niedziela dają czas na to, żeby na spokojnie zgromadzić wszystkie produkty, ugotować sobie dania, przygotować porcje w pojemnikach, oswoić się z myślą o czekających wyzwaniach.
Dlatego zarówno ja, jak i moja towarzyszka w trwającym 28 dni eksperymencie dietetyczno-sportowym Kamila, przygotowania rozpoczęłyśmy w sobotę. Żeby nie potknąć się i "nie zaciąć" przy pierwszym niepowodzeniu, mieć czas na zakupy i przygotowania.
Co więcej, ze względu na to, że dietę zaczęłyśmy w połowie maja, części produktów (np. dojrzałych wiśni) w ogóle nie było jeszcze w sklepach. Istnieje oczywiście internet i zakupy w sieci, które ułatwiają kupno najbardziej niedostępnych produktów, ale minusem jest brak dostępności od ręki, a my czasu na oczekiwanie na przesyłkę nie miałyśmy.
Dla mnie nie do kupienia okazały się więc: płatki komosy ryżowej (podobno są w Tesco koło naszej redakcji), pasta z wędzonej papryki (znajome kupują w sklepach online), a dla Kamili jagody acai i ser ricotta o obniżonej zawartości tłuszczu. Na szczęście Kayla podaje zamienniki wymienionych w przepisach niedostępnych pozycji na bardziej dostępne. Kilka razy dynię zamieniałam na batata - kolor i słodycz zbliżone.
Kamila wspomina, że w pierwszym tygodniu:
Najtrudniejsze było wejście w nowy tryb życia. W niedzielę co prawda zrobiłam zakupy na cały tydzień, ale niektóre rzeczy planowałam dokupować z dnia na dzień. Trochę się stresowałam, że jeszcze muszę o tym pamiętać i czy na pewno o wszystkim pamiętam. No i wieczorne gotowanie okazało się wyzwaniem, musiałam je sobie rozkładać na gotowanie wieczorno-poranne. Wcześniej przyzwyczajona byłam do gotowania na autopilocie tych samych rzeczy, a tutaj - nawet jak przepisy proste - to jednak nowe i trochę czasu potrzeba na ich ogarnięcie.
Książka Kayli Itsines ma bardzo rozbudowaną część z przepisami. I chwała jej za to! Co innego usłyszeć od dietetyka ogólne zasady, a co innego dostać dokładną listę produktów i receptury pięciu posiłków na każdy dzień.
To naprawdę bardzo ułatwia zadanie, uczy nowego podejścia do gotowania, pokazuje, jak można zgrabnie łączyć wszystkie zalecenia - ile porcji ziaren, ile warzyw, ile owoców powinno się znaleźć każdego dnia w diecie.
Nie przypuszczałam, że jabłko posmarowane masłem orzechowym może być tak smaczne i sycące. Kayla, o czym pisałam już wcześniej, oswoiła mnie z wyrazistymi przyprawami, które są na liście "naturalnych podkręcaczy metabolizmu": cynamonem, pieprzem cayenne, imbirem, czarnym pieprzem. Dzięki Kayli polubiłam także jarmuż, który - zanim poznałam jej sposób na jego zmiękczenie (podgrzanie na patelni na odrobinie oliwy) - był dla mnie synonimem kłujących wiórów bez smaku.
Kamila wspomina natomiast:
Już nigdy nie dam szansy dipowi buraczanemu. Ani komosance. Ale większość potraw była bardzo smaczna. Na pewno to też kwestia tego, że te przepisy łatwo się modyfikuje zgodnie z tabelą zamienników pod własne preferencje smakowe.
Pierwszy tydzień to było dla nas oswajanie się z przepisami i ciągłe poczucie, że są one dość czasochłonne w realizacji. Do tego doszły jeszcze ćwiczenia.
To śniadanie na długo zapadło w pamięć! To śniadanie na długo zapadło w pamięć! Jajka zapiekane z serem fetą, pomidorami i szpinakiem. Fot. Archiwum prywatne
Nie wiem, czy także macie podobne wrażenia, ale osoba na diecie wzbudza u osób postronnych bardzo silne emocje. Generalnie wiele osób w pierwszym tygodniu diety bardzo chciało namówić mnie na coś spoza zaplanowanych posiłków.
Szarlotka taka pyszna, słodziutka, udała się wyjątkowo.
Szkoda, że nie jesz, no trudno, tyle się w kuchni nasiedziałam.
Ale jak to jesteś na diecie?! Po co ci to, daj spokój.
Może jednak zjesz, to nie jest wcale tłuste ani kaloryczne...
Dla Kamili w pierwszym tygodniu diety odkryciem były misy śniadaniowe:
Nie było dania, które zmieniłoby moje życie, ale przede wszystkim to był tydzień, w którym zaczęłam nabierać śmiałości w poszukiwaniu ciekawych połączeń w śniadaniowych misach. Misy ze szpinaku, banana i malin albo z borówek, banana i szpinaku były naprawdę super. Niektóre obiady były zupełnie klasycznie, całkiem niedietetyczne: gyros z kurczaka, sałatka caprese, quesadilla - czego tu nie lubić?
Kamila poza pracą w redakcji jest także instruktorką pole dance, nie miała więc zamiaru jeszcze dodatkowo ćwiczyć.
Ja w pierwszym tygodniu miałam premiery trzech treningów obwodowych: na nogi, na brzuch i ogólny, w dni wolne od treningów przez 45 minut chodziłam na steperze i raz w tygodniu miałam zajęcia z instruktorką na zdrowy kręgosłup. Obwody mnie niszczyły - po dwudziestu minutach szybkich powtórzeń byłam ledwo żywa. Przez cały tydzień miałam krążące zakwasy różnych partii mięśniowych.
Najbardziej męczące było tempo. Bo wszystkie powtórzenia należy wykonywać w określonym limicie czasu, a każde ćwiczenie szybko powtarzać. Pewną ulgę przynosiło mi podczas ćwiczenia to, że wykonywałam je w dwóch seriach: pierwszej i ostatniej. Mąż się śmiał, że bardzo hałasowałam - podskoki, skakania na skakance, wchodzenie na schodek - słychać mnie było zza zamkniętych drzwi. Chodzenie na steperze w dni, w które nie musiałam ćwiczyć nie było aż tak męczące, ale wychodziłam zziajana i spocona.
Zgodnie stwierdziłyśmy z Kamilą, że każdą nas - chociaż z różnych powodów - pierwszy tydzień zmęczył. Ale - co najważniejsze - nie poddałyśmy się. I miałyśmy na uwadze, że żeby zobaczyć rezultat potrzeba będzie więcej czasu niż 28 dni.
A już za tydzień kolejne wrażenia z naszego eksperymentu. Tym razem tydzień drugi, podczas którego Kamila odkrywa batatowe brownie, a ja buduję kondycję i mniej umieram po treningach.
PS Za pomoc w przygotowaniu filmów dziękujemy marce LG. Ola Wszystkie filmiki kręciła aparatem LG v30 Raspberry Rose.