Pięć dokładnie zbilansowanych posiłków. Żadnego podjadania, próbowania, opalania się światłem otwartej lodówki. Jedzenie spoza ugotowanych przez męża pozycji oraz moich wytworów - w ogóle nie powinno dla mnie istnieć. I w sumie nie istnieje. Przetrwałam sobotni wypad pod miasto - nie dałam się namówić na bogatą ofertę i smakołyki serwowane w jednej z lokalnych małych restauracji, odmawiam znajomym, na mieście inni jedzą, ja zabawiam ich rozmową. Trzeci tydzień, mającego trwać 28 dni programu Bikini Body, zaczął się bardzo obiecująco.
Do czasu. Pewnego popołudnia po treningu jestem tak głodna i zmęczona, że w sumie zjadłabym cokolwiek. Ale najchętniej jednak proteinowy batonik o smaku fistaszków. Staję nawet w kolejce do kasy, żeby go sobie kupić, ale rezygnuję, bo nie mam siły czekać aż 25 osób przede mną zapłaci za zakupy. W domu zjadłam wszystko zgodnie z planem, kiedy o 21 batonik znowu daje o sobie znać. Idę za głosem serca (i żołądka). I tak - ja - osoba dla, której słodycze mogą nie istnieć - stanęłam przed kuchenną szafką, którą mój mąż i syn współdzielą, a zapełniają słodyczami. I znalazłam batonika proteinowego, który wzywał mnie w myślach, smętnie nawołując. Nie wyglądał apetycznie, bo spędził długie godziny w podróży, ale smakował wybornie.
Wcale się nie kryłam z moim chwilowym odstąpieniem od diety. Rodzina jakoś przychylniej na mnie spojrzała - że jednak człowiek jestem, nie maszyna do odchudzania.
Normalnie w takiej sytuacji wiele osób się poddaje. Następnego dnia po wyłomie w diecie, odpuszczają ją i zawieszają wszelkie aktywności - aż do kolejnego poniedziałku, kiedy tym razem "już na pewno przejdą na dietę i będą już konsekwentne". Ale szczerze? Czy te dodatkowe i jednorazowe 250 kalorii (zgaduję w ciemno, że o takiej liczbie mówimy) to powód do poddania się? O nie! Zachcianka spełniona, głowa spokojna, a ja następnego dnia karnie wsuwałam sałatki i walczyłam wieczorem z obwodami.
Dla Kamili chudnięcie nigdy nie było priorytetem. Kama od początku mówiła, że chce nauczyć się odżywiać zdrowo, systematycznie, poznać nowe przepisy, przestać gotować na „autopilocie”. Jej oczekiwania spełnił rozdział książki „28 Dni Bikini Body” pod wielce wymownym tytułem „Słodkości w lepszej wersji”. Przyznam, że ja do tego rozdziału nie dotarłam, bo słodycze kuszą mnie bardzo rzadko.
Znalazły się tam aż 22 przepisy, a wśród nich:
Wielką miłością Kamili okazało się brownie z batatów i kakao. Pokochała je, zachwalała, cieszyła się na samą myśl, że znowu je upiecze.
W książce Kayli zachcianki nazywane są „cheat meals” (ang. "oszukane posiłki"). Jak tłumaczy Itsines, cheat meals to pofolgowanie sobie z jedzeniem lub piciem raz w tygodniu. Zdaniem fitnesski sporadyczne cheat meals wielu osobom pozwalają wytrwać w drodze do celu. Nie przynoszą żadnej korzyści związanej z odżywianiem, ale są bardzo efektywnym sposobem na rozładowanie stresu, dzięki czemu można dłużej trzymać się planu treningowego i zdrowego stylu życia. Jakie rady ma Kayla Itsines na temat zachcianek?
Skoro Kayla pozwala... Bo czymże jest jeden mały batonik proteinowy w obliczu radości i satysfakcji z jedzenia? Czasami dobrze pójść na kompromis z samym sobą i być niekonsekwentnym. Tako rzecze Kayla.
Nasze redaktorki - Ola i Kama, przetestowały program "28 dni do bikini body" słynnej fitnesserki Kayli Itsines. Co poniedziałek w serwisie kobieta.gazeta.pl i na portalu Gazeta.pl możecie śledzić, jak tydzień po tygodniu dziewczyny zmagały się z wymagającym programem diety i ćwiczeń. Bądźcie z nami!
***
ZOBACZ TEŻ "28 DNI DO BIKINI" - TYDZIEŃ 1 >>
28 dni do bikini - tydzień 2. Dieta i ćwiczenia grafika: Marta Kondrusik, Gazeta.pl