Najszybciej znika śmietanka. Potem ciasteczkowe. Dalej: słony karmel, truskawka i cytrynka. Koniecznie w grubym, chrupkim wafelku. - Spróbujcie jeszcze czekolady z miętą. I malinki - zachwala pani Lucyna Orłowska i uśmiecha się zawadiacko z budki, z rożkiem w jednej i łyżką do lodów w drugiej dłoni, gotowa natychmiast zagłębić się w przepastny lodowy pojemnik. Pani Lucynie trudno odmówić. Ja właściwie nie jadam lodów, a to już będzie dzisiaj moja siódma gałka.
O Lucynie Orłowskiej, niewysokiej 79-latce z siwą falowaną grzywką, usłyszało tego lata pół Polski. Była w programie śniadaniowym TVN i TVP, napisał o niej Noizz, Fakt, Wirtualna Polska, Takie jest życie. Jeśli ktoś jedzie tramwajem i przegląda akurat jakąkolwiek gazetę, ma duże szanse, że się na nią natknie. Nie mówiąc już o otwarciu lodówki.
- Ja tylko założyłam budkę z lodami! Szliśmy z rodziną przez Plac Centralny, a tam wielkie kolejki po lody i pomyślałam, że to latem dobry biznes, dorobię sobie do emerytury - przyznaje skromnie Babcia Lucyna, która swoimi lodami podbiła media społecznościowe. - Rzeczywiście prawie codziennie jest tu jakiś dziennikarz. Przez moment byłam najeżona: Po co mi to? W życiu większe i ważniejsze rzeczy zrobiłam. Lody nie zasługuje na taką glorię i chwałę - zaperza się.
Te „większe rzeczy” to prawie 30 lat przepracowanych w służbie zdrowia. - Z pierwszego zawodu jestem pielęgniarką, a z drugiego magistrem administracji. Przez większość życia byłam szefem. Otwierałam nowe przychodnie, zreorganizowałam szpital. Mnie to bardzo frapuje, żeby poznać, co kto ma do zrobienia i tak ustawić mu pracę, żeby nie latał 33 razy wokół biurka. Ale nie wytrzymałam nigdzie dłużej niż pięć lat, bo ja lubię zmieniać.
Cieszę się, że nie mam dziś 30 lat. W pracy czasem trzeba się podporządkować głupocie szefa, ja się do tego nie nadaję. Chyba wylatywałabym z roboty co drugi miesiąc
- przekonuje.
Pani Lucyna bez wątpienia nie jest typową babcią, choć utrzymuje, że jednym z celów uruchomienia lodziarni była chęć przyciągnięcia dzieci („Dzieci lubią lody, a ja lubię dzieci. Są zawsze zdecydowane na smaki”). W fakcie, że założyła biznes przed osiemdziesiątką, nie widzi nic dziwnego („To nie kapuśniak gotowany w lecie, żebyście się tak dziwili”).
O lodach też nie bardzo chce rozmawiać, bo żyje już kolejnymi pomysłami. Część projektów jest w toku. - To właściwie miała być kawiarnia, ale na razie nie dostaliśmy pozwolenia. Biznes lodowy się kręci, ale wiadomo, że to interes na lato, nie na lata - zimą nikt lodów nie je. Ja teraz chodzę do szkoły rachunkowości i będę sobie zakładać biuro podatkowe, choć przyznam się, że akurat z rachunkowości mam trójkę. Chciałabym iść jeszcze na archiwistykę, ale nie wiem, czy pociągnę dwa kierunki.
Gdy Lucyna Orłowska mówi o archiwistyce, to w taki sposób, że pobrzmiewa w tym nie melodia przeszłości i kurz ze starych papierzysk, tylko raczej współczesna Big Data. - Z komputerem się oswajam i wiadomo, że nie mam w tym takiej łatwości jak młodzi, ale proszę wnuczki i mnie uczą - uprzedza moje pytanie. - A co do studiów, to mam jeden warunek: szkoła musi być bezpłatna. Bo ja nie mam dużo pieniędzy.
W Polsce klimat akurat jest taki, że obniża się wiek emerytalny, więc pytam panią Lucynę, czy nie chciałaby jednak odpocząć. - O nie, za nic w świecie. Ja w ogóle nie umiem odpoczywać. Pasji turystycznej nie mam. Moja recepta na życie jest taka: siąść i wymyślać, co można zrobić. Główkować, gdy sytuacja się zmienia. Cały czas szukać kontaktu z ludźmi, wyzwań. W moim wieku można zrobić wszystko.
Co na przykład? - Chciałabym otworzyć inkubator dla seniorów, w którym starsi ludzie uczyliby się od młodszych najbardziej przydatnych dla siebie rzeczy. Żeby mogli zaczynać swoje biznesy. Ale konkretnie! Bo sama pani wie, że w szkole jest dużo niepotrzebnych przedmiotów. To za dwa, trzy lata - 79-latka nakreśla swój biznesplan.
Pytam, czy znajomi w jej wieku też mają tyle energii. Odpowiada, że tak i szybko dodaje: Tylko tego nie widać, bo kiedyś stary człowiek był mędrcem, a dziś? „Twoja babka tego nie umie, twoja też nie”. Dla młodych starsi nie są żadnym autorytetem. A człowiek, który nie jest już młody i nie ma nic do roboty, czuje się niepotrzebny. Wyłącza się ze społeczności, czuje się bezwartościowy. Więc idzie do doktora, zaczyna sobie szukać chorób - pani Lucyna poważnieje. I dodaje, że gdy sama nie ma co robić, to „robi się strasznie upierdliwa”. Ale stara się nie czuje.
Pytam wprost: jak to zrobić, żeby nie nudzić się przez 80 lat? Bo moje pokolenie ma wszystko i zżera nas nuda.
Kombinować! Mieć cel w życiu! I czasem udawać Greka, nie być najmądrzejszym. Ja często coś wiem, ale utrzymuję, że nie wiem. Pytam innych, korzystam z ich wiedzy. Zawsze tak robiłam: pytałam i słuchałam ludzi. Każdy coś tam wie, ma jakieś talenty
- kończy.
Na wykorzystanie talentów swoich koleżanek-emerytek też już ma pomysł: Kombinujemy siedem dziewczyn w moim wieku, które lubią gotować. Takie koło gospodyń miejskich. Ja akurat nie lubię, ale w tym systemie codziennie obiad byłby u innej i gotowałabym tylko raz w tygodniu. Czyli miałybyśmy tańsze życie i rozrywkę. Trzeba cały czas być w środowisku, nie można się izolować.
Nad Zalewem Nowohuckim żar leje się z nieba. Gdy my po kilku godzinach nagrywania jesteśmy już mocno zmęczeni, pani Lucyna wesoło wydaje kolejne porcje lodów. Jeśli robi dobrą minę do złej gry, to mogłaby szkolić korpus dyplomatyczny. O 18 pod biało-różową budką z lodami jest jak w ulu. - Szkoda mi was. Może kawkę albo teraz arbuzowe? - zagaja.
Napis na budce głosi: „Lody u Babci Lucyny. Napoje, soki owocowe świeżo wyciskane, kawa i herbata też mrożona”. Gdy ktoś pochodzi i pyta o sok albo mrożoną herbatę, Babcia Lucyna wesoło odpowiada, że „to plan sześcioletni”. Ten żart - jakże nowohucki - sprawia, że nikt nie odchodzi od budki niezadowolony.
Kiedyś będzie sok i kawa, i jeszcze dużo rzeczy, bo zamierzam żyć 150 lat. A jutro będą całkiem inne smaki lodów. Bo ja lubię zmiany, jak każda kobieta
- uśmiecha się Lucyna Orłowska.
Lody u Babci Lucyny zjecie nad Zalewem Nowohuckim, tuż przy kąpielisku miejskim. Jeśli chcecie poznać panią Lucynę Orłowską osobiście, najlepiej zaglądać wieczorem (nie zawsze jest na miejscu, czasem lody sprzedaje jej synowa).
Lody, zdaniem wielu „najlepsze w Krakowie”, pochodzą z małej podkrakowskiej manufaktury. Codziennie można liczyć na nowe smaki. Jedna duża gałka kosztuje 3,5 zł.
Więcej: Lody u Babci Lucyny
Znasz kogoś, kto też jest Zwykłym Niezwykłym? Powiedz nam o nim! Pisz na adres: kobieta@agora.pl.
POZNAJ INNE HISTORIE ZWYKŁYCH NIEZWYKŁYCH:
Były myśliwy uratował wilka. "Rozjeździliby go na miazgę". Kim jest Marcin z Lasu? >>