Nina Harbuz: Jak udało się wesele?
Anna Iwaniuk: Świetnie, a moja złota kiecka robiła wrażenie. Większośc gości nie zorientowała się, co wszyłam w dekolt. O tym, skąd pochodziła koronka, wiedzieli tylko ci, którzy przeczytali wcześniej mój post na Facebooku. Wszystkim pomysł bardzo się podobał i zebrałam masę pochwał za kreatywność.
Ania przerobiła suknię przy pomocy koronkowych majtek. Fot. facebook.com/ChujowaPaniDomu/
Te majtki w dekolcie sukienki, zakrywające stanik dla kobiet po mastektomii, to pani sposób na obśmianie skutków choroby?
- Raczej nie, nie jest dla mnie problemem to, że nie mam jednej piersi. Moje podejście do choroby i życia sprowadza się do jednego zdania: nie przejmować się tym, na co nie mam wpływu.
Można nie przejmować się własną chorobą nowotworową?
- To trudne, ale do zrobienia. Takie myślenie pomogło mi przetrwać trzy lata leczenia. Pierś mi nie odrośnie i muszę się z tym pogodzić. Mogłabym myśleć o rekonstrukcji, ale z różnych medycznych względów w moim przypadku nie będzie to prosty zabieg, więc odpuszczam. I mało jest takich sytuacji, kiedy ten brak mi przeszkadza.
A kiedy przeszkadza?
- Kiedy chcę iść na basen albo do jacuzzi, w którym wszyscy siedzą nago. Nie chcę się rozbierać i narażać na spojrzenia. Stroje kąpielowe z kieszonką na protezę są bardzo niewygodne, a poza tym widać w nich, że nie ma piersi. To przyciąga ludzki wzrok, co jest nieprzyjemne, choć staram się tym nie przejmować.
Łatwo kobietom po mastektomii kupić staniki?
- Bielizna dla amazonek to ogromny problem. Kobiety nie mają się w co ubrać. Dla małych biustów jeszcze coś się znajdzie, ale dla dużych, jak mój, nie ma nic. Noszę rozmiar 85G i na takie piersi szyje się brzydkie staniki. Wyglądają jak dla starszych pań. Mocno zabudowane, nieładne. Przejrzałam i przeszukałam wszystko, co było dostępne w Polsce i znalazłam dosłownie jeden model, który nie wygląda jak zbroja. Ma koronkę, jest kobiecy. Sprowadzam więc sobie bieliznę z Anglii. Tam jest niezwykle tania i można ją kupić nawet w sieciówkach. Po przeliczeniu, kosztuje 30-40 złotych, a za stanik produkowany w Polsce płacę 160 złotych.
Na fanpage’u BUrak odważnie pokazała pani siebie po mastektomii. Widać szew po amputacji piersi.
- Tak, ponieważ uważam, że nie ma się czego wstydzić. W Polsce nie mówi się o kobietach, które nie mają piersi, to temat tabu. Na jednej z grup wsparcia dla amazonek przeczytałam wpis kobiety, która opowiadała, że latem, kiedy upały dochodziły do 35 stopni Celsjusza, ściągnęła stanik, bo nie mogła już wytrzymać z gorąca. Pod bluzką widać było, że nie ma jednej piersi. I ktoś podszedł do niej na ulicy i powiedział, żeby “coś z tym zrobiła, bo dzieci się patrzą”. W takich chwilach mam ochotę przeklinać. Uważam, że takie rzeczy trzeba oswajać, bo są normalne.
A pani długo zajęło oswojenie się z własną operacją i koniecznością usunięcia piersi?
- Miałam 28 lat, kiedy usłyszałam pierwszą diagnozę i wtedy to był szok. Przepłakałam trzy dni, a potem usiadłam i doszłam do tego, że nie ma sensu marnować życia na szlochanie nad swoim kończącym się życiem. Więcej czasu zajęło mi dojście do obecnego etapu, kiedy naprawdę potrafię obśmiewać swojego raka.
A chorowałam dwa razy. Za pierwszym bardzo dobrze zareagowałam na chemię, ale niestety wszystko wróciło po siedmiu miesiącach, jeszcze przed ukończeniem leczenia. Za drugim razem rak umiejscowił się w mięśniu piersiowym i nikt nie chciał mnie operować.
Przez osiem miesięcy przyjęłam dziewięć rodzajów chemioterapii, która nie działała. W sumie 40 wlewów. Więc kiedy w kwietniu 2017 roku byłam operowana, bo guz w piersi miał 12 centymetrów, a owrzodzenie było wielkości mandarynki, nie zastanawiałam się, jak to będzie nie mieć piersi. Ja umierałam, a pierś była tylko kawałkiem ciała. To było niedługo przed 31. urodzinami.
Była pani bardzo młoda.
- Tak, ale to nie ma znaczenia. Jak powiedziałam, moja żałoba nad zdrowiem trwała trzy dni, a potem wstałam i powiedziałam: “dość, nie marnuję więcej czasu na zamartwianie się tym, że mogę umrzeć". Jasne, że mogę. Myślenie o nawrotach choroby, przerzutach czy własnej śmierci w niczym mi nie pomoże. Przez trzy lata choroby ćwiczyłam sposób, w jaki myślę o niej i w końcu nauczyłam się odcinać od siebie rzeczy, które są dla mnie niewygodne i nie przynoszą żadnego pożytku.
I jak to pani robi?
- Wyjdę na chamidło, ale moją metodę roboczo nazywam "autoopierdolem". Stosuję ją zawsze, kiedy za długo zadręczam się dołującymi myślami. Gadam wtedy ze sobą, często na głos i pytam się siebie: "Anka, co ci to da?". A nic mi to przecież nie da. Dzięki temu wyzbyłam się kompleksów. Tego, że mam nadwagę, że nie mam piersi. Od czasu choroby traktuję siebie jak najważniejszą osobę w swoim życiu, jak najlepszą przyjaciółkę. I mówię sobie to, co powiedziałabym najlepszemu przyjacielowi.
Czyli co?
- No nikt nie chce, żeby nasz najlepszy przyjaciel czy przyjaciółka się zamartwiali, mieli depresję albo doła. Mówię więc wtedy: nie trać czasu.
A pozwala pani tej przyjaciółce posmucić się czasem?
- Nie no, oczywiście, że pozwalam. Wtedy ryczę albo tańczę po mieszkaniu, słuchając Iggy’ego Popa albo piosenki Sia "Alive". Dzwonię czasem do przyjaciół pożalić się. W ten sposób radzę sobie z trudnymi emocjami, wyrzucając je z siebie. Zwykle zajmuje mi to kilka godzin, maksymalnie jeden dzień, a potem wracam do równowagi.
Jeśli chcecie podzielić się z nami swoją historią, piszcie: kobieta@agora.pl. Wybrane teksty publikujemy (za Waszą zgodą) na kobieta.gazeta.pl. Autorom opublikowanych listów rewanżujemy się drobnym upominkiem.
Tydzień na Gazeta.pl. Tych materiałów nie możesz przegapić! SPRAWDŹ >>
To cię zainteresuje:
14 rzeczy, które powinnaś wiedzieć o raku piersi
Skuteczna profilaktyka w walce z rakiem piersi - mammografia czy USG - którą metodę wybrać?