Każde spotkanie zaczynało się tym samym pytaniem: czy miał pan, miała pani marzenie, które udało się spełnić? Bartosz zadał je ponad 700 razy przypadkowo spotkanym na ulicy ludziom. Tyle samo razy zapytał ich o najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa i o największy towarzyszący im w życiu lęk.
Sam też się zmagał ze strachem i niepokojem. Przynajmniej na początku. - Bałem się odrzucenia - mówi autor projektu. - Najtrudniej było mi, kiedy człowiek nie chciał w ogóle mnie wysłuchać, rzucał w moją stronę, że nie ma czasu i szedł dalej. W ogóle nie interesując się tym, co robię. Znacznie łatwiej było mi przyjąć odrzucenie, kiedy ktoś podzielił się swoją historią, spędził ze mną nawet półtorej, dwie godziny, ale nie zgadzał się na publikację wizerunku. Choć wiedziałem, że nie opowiem światu o tym człowieku, to przynajmniej mogłem jego mądrość czy naukę zatrzymać dla siebie.
Na początku projektu Bartosz dużo czasu spędzał na dworcach kolejowych. Podchodził do osób czekających na peronie z walizką. Zagadywał, pytał dokąd jadą, a potem zaczynał opowiadać o “Ludzkich historiach, ludzkich twarzach” i pytać o anegdoty z życia podróżnych. Szybko spostrzegł jednak, że dworzec nie jest najlepszym miejscem na wywiad, bo często, w najlepszym momencie historii, na peron wjeżdżał pociąg. Rozmówca do niego wsiadał i opowieść urywała się.
- Pamiętam jak zaczepiłem kiedyś starszego mężczyznę w parku i zacząłem z nim rozmawiać - wspomina Bartosz. - Wspominał wojnę i transport, do którego trafił jako chłopak. W pewnym momencie powiedział, że musi przerwać opowieść, bo spieszy się. Powiedziałem, że odprowadzę go tam, dokąd zmierza. Doszliśmy na przystanek, on mówił dalej. Dopiero w autobusie, do którego wsiadłem z nim, skończył swoją opowieść. Zdjęcie zrobiłem mu w czasie podróży.
Innym razem Bartosz podszedł do bezdomnego mężczyzny siedzącego na deptaku. Pan Staszek był kiedyś pielęgniarzem. Na emeryturze pracował w hospicjum. Kiedy zmarła jego matka, z którą od lat nie miał kontaktu, załamał się. Finalnie trafił na ulicę. - Powiedział, że niczego w życiu tak mu nie brakowało, jak szczerej rozmowy z drugim człowiekiem - opowiada fotograf. - Gawędziliśmy przez dwie i pół godziny. A potem uparł się, żebyśmy poszli do cukierni i kupił mi dwa pączki. Dla mnie i mojej dziewczyny, choć nie było jej wtedy ze mną.
Kiedy Bartosz zastanawia się nad tym, czego dowiedział się o Polakach, stwierdza, że na pewno lubią mówić o sobie. Chętnie dzielą się swoimi marzeniami, nawet tymi, które się nie spełniły. Dla wielu osób to jedna z niewielu okazji, żeby powiedzieć o tym, co w życiu nie wyszło. - Bo kto w dzisiejszych czasach lubi głośno mówić o porażkach? - domyśla się powodu, Bartosz, który daje na to przestrzeń spotkanym osobom.
Często jednak, jego bohaterowie racjonalizują. Mówią, że nie byliby w tym miejscu, w który są teraz, gdyby wiele lat temu ich marzenie powiodło się, więc dobrze, że się nie ziściło. Część ma do siebie żal i pretensje. Nie mogą poradzić sobie z bólem dawnej straty.
Dużo słodsze są wspomnienia z dzieciństwa. - I tu dostrzegam ich uniwersalność - zauważa Bartosz. - Wszyscy mówią o tym, jak uczyli się jeździć na rowerze, zrywali papierówki w sadzie, robili knedle z babcią i przesadzali kwiaty z matką. Smutne jest tylko to, że często okazuję się jedyną osobą w ich życiu, której mogą o tym opowiedzieć. Tak wiele jest samotnych osób.
Bartosz, ma pewność, że jego projekt jest ważny. Potwierdzeniem dla niego są wiadomości, które dostaje od osób śledzących jego profil na Facebooku. - Ktoś wyznał, że dzięki opisanym przeze mnie historiom odwiedził babcię po raz pierwszy od wielu lat, piszą o wzruszeniach i własnych, wracających wspomnieniach. Jednak to historia pani Genowefy najbardziej utwierdziła mnie w przekonaniu, że to, co robię, ma sens.
Bartosz spotkał panią Genowefę w styczniu 2017 roku. Zagadnął ją, kiedy wracała z kościoła. Była kolejną osobą, która wspominała wojnę. Zrobił jej zdjęcie, opisał historię w internecie. Pół roku później dostał wiadomość od wnuczki kobiety z podziękowaniem za tę fotografię i spisane wspomnienia. Okazało się, że pani Genowefa zmarła, a ujęcie zrobione przez Bartosza było jednym z ostatnich w jej życiu.
- Czego nauczył mnie projekt “Ludzkie historie, ludzkie twarze”? - zastanawia się Bartosz. - Że im bardziej byłem otwarty do ludzi, tym bardziej oni otwierali się, a historie nabierały kolorów. Nauczyłem się, że warto być szczerym i właśnie otwartym wobec innych ludzi, bez względu na ich status społeczny, zawód, jak są ubrani. Często spotykałem zarówno bezdomnych, jak i ludzi wysoko postawionych, którzy mieli ciekawe i ważne wspomnienia do opowiedzenia. Wystarczyła tylko odrobina mojej empatii, żeby zaczęli opowiadać.
Zobacz też: