"Wolałabym chlać niż grać, bo przynajmniej ktokolwiek by widział". Od hazardu uzależnić się może każdy z nas

Nina Harbuz
O pierwszych przegranych 50 złotych pomyślała, że nie przegrała pieniędzy, tylko buty dla dziecka. A był wtedy środek zimy, panował siarczysty mróz. Beata od hazardu była uzależniona 20 lat. Zaczęło się niewinnie, od konkursów radiowych.

Kiedy Beata idzie ulicą, doskonale wie, kto jest hazardzistą. Bezbłędnie może powiedzieć, kto przegrał majątek swój, dzieci, rodziców, a nawet dziadków. Wie, bo spotykała tych ludzi w lokalnym kasynie przez 10 lat.

Kiedy Michał, mąż Beaty wystawił mieszkanie na sprzedaż, usłyszała od niego: “Przegrałaś nasze mieszkanie”. Pociesza się, że przynajmniej nikt jej nie goni po mieście i nie grozi śmiercią za niespłacone długi. Za to w ostatnich dwóch latach grania, sama chciała się zabić. Leżała w łóżku i zastanawiała się, jak to zrobić. Nie wierzyła, że ktokolwiek będzie w stanie pomóc jej skończyć z hazardem. A sama nie potrafiła tego zrobić.

Zmiana w DSM-5

Hazard jest chorobą. Po raz pierwszy został w ten sposób zaklasyfikowany w 1980 roku. W 2013 zaszła jednak istotna zmiana. W DSM-5, czyli klasyfikacji zaburzeń psychicznych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, hazard jako
pierwsze, tzw. uzależnienie od czynności, został włączony do właściwej kategorii uzależnień, czyli traktowany jest na równi z uzależnieniami od alkoholu czy narkotyków.

Uzależnić może się każdy. Także ten, kto nie miał w swoim otoczeniu nałogowych graczy. Badania nie wskazują na jednoznaczne przyczyny wpadnięcia w nałóg. Narażony jest introwertyk, który stroni od towarzystwa i dla którego siedzenie przy maszynie do gry, będzie świetnym substytutem relacji i ekstrawertyk, który doskonale nawiązuje kontakty z ludźmi. Ten jednak, raczej wybierze grę karcianą Black Jacka, żeby móc popisywać się znajomością technik i błyszczeć przed innymi graczami. Hazard pociągnie osoby impulsywne, potrzebujące silnych wrażeń, ale i spracowane matki, które mówią, że czas spędzony przy automacie jest ich momentem wytchnienia, oderwania od codziennych obowiązków.

KasynoKasyno Fot. moisemarian | Pixabay | Domena Publiczna

“Beata, jesteś najlepsza”

Beata mogłaby powiedzieć, że dla niej granie było odskocznią od opieki nad niepełnosprawnymi synami, ale już na wstępie mówi, że nie chce w ten sposób się usprawiedliwiać. - Grałam, bo jestem chora na hazard, a nie dlatego, że obaj mają orzeczenie o niepełnosprawności - zarzeka się. Początki jej grania były niewinne. Jak u każdego hazardzisty. Jedni zaczynają od zdrapek, gier liczbowych, a Beata od konkursów w radiu. Co tydzień, w poniedziałek, robiła ich listę i codziennie wygrywała. Tylko głos zmieniała, kiedy dzwoniła do stacji, żeby nikt się nie zorientował, że jest tą samą osobą. Nagrody rozdawała znajomym i sąsiadom. Kamery, odtwarzacze CD, odkurzacze, wycieczki. Dzwoniła i pytała kto chce jechać na Costa del Sol. - My nie pojedziemy, ale ginekolog żony chętnie skorzysta - cieszył się znajomy i podawał dane lekarza, który w podzięce przywoził Beacie lokalne słodycze. A ona rozkwitała, bo zewsząd słyszała: “Beata, jesteś najlepsza”.

- Oczywiście, że wiedziałem, że Beata startuje w konkursach w radiu, wszyscy o tym wiedzieli - wspomina Michał, jej mąż. - Kiedy zaczęła grać w teleturniejach telewizyjnych, jeździliśmy razem, całą rodziną na nagrania i to był nasz sposób na spędzanie czasu razem. Dobrze się przy tym bawiliśmy. Konkursy, to było jej hobby, azyl, odskocznia od codzienności, która była zdominowana opieką nad pierwszym, niepełnosprawnym synem. Nie miałem pojęcia, że to początek koszmaru. Dopiero dziś wiem, że wtedy rozkręcało się jej granie, które doprowadziło do uzależnienia.

“Pomóżcie mi, bo gram”

Beata w konkursach radiowych grała 10 lat. W tym czasie, niedługo po zdiagnozowaniu autyzmu u drugiego syna, nastoletnia wówczas Magda uzależniła się od narkotyków i uciekła z domu. Mieszkała na skłotach, żebrała na dworcu kolejowym. Którejś nocy rodzice jechali po nią do Holandii, w ostatniej chwili ratując przed oddaniem do domu publicznego. Po powrocie do Polski wyjechali całą piątką nad morze, spędzić ze sobą trochę czasu, zastanowić się, jak pomóc córce wyjść z nałogu.

- Pamiętam, że siedzieliśmy w pokoju hotelowym, kiedy nagle żona powiedziała: pomóżcie mi, bo gram - przypomina sobie Michał. - To zdanie wydało mi się całkowicie wyrwane z kontekstu, zwłaszcza, że przed chwilą uratowaliśmy córkę przed handlarzami ludźmi, a nasz najmłodszy syn chwilę wcześniej dostał diagnozę, z którą, przynajmniej ja, na tamten moment, jeszcze się nie oswoiłem. Nie zareagowałem na jej słowa. Uznałem je za próbę zaczepki, nic ważnego.

Maszyny były dla mnie ucieczką od rzeczywistościMaszyny były dla mnie ucieczką od rzeczywistości Foto. Shutterstock

Kiedy Beata mówiła “pomóżcie mi, bo ja gram”, była już w nałogu, o którym nikt nie wiedział. Grała na automatach. Pierwszy raz stanęła przy maszynie w pizzeri, w której pracowała późnymi wieczorami jako dostawczyni jedzenia. To Michał namówił ją na tę pracę. Chciał, żeby miała swoje pieniądze, trochę podreperowała domowy budżet, a przede wszystkim, żeby wyszła z domu i miała kontakt ze światem, innym niż świat dwóch chorych chłopców. Kiedy Beata jechała do pracy na 18, on wracał z firmy i przejmował opiekę nad synami. O pierwszych przegranych 50 złotych pomyślała, że nie przegrała pieniędzy, tylko buty dla dziecka. A był wtedy środek zimy, panował siarczysty mróz.

Pieniądze to żetony

Do lokalnego kasyna Beata weszła rok później, z ciekawości. - Właściwie trudno to miejsce nazwać kasynem - wspomina miejsce, które dziś już nie istnieje, a lokal wystawiony jest na sprzedaż. - To był ekskluzywny, jak na nasze miasto, punkt z maszynami. Czysty, pachnący, w tle grała kojąca muzyka, krzesła były miękkie. Lokalu pilnowała ochrona, a dziewczyny, z którymi z czasem się zaprzyjaźniłam, rezerwowały mi moją ulubioną maszynę, nazywaną przeze mnie Lusią. Opróżniały popielniczkę, podawały kawę rozpuszczalną z mlekiem, bo za sypaną nie przepadam, a ekspresu nie było. W czasach, gdy dobrze mi szło, zostawiałam im po tysiąc, dwa tysiące złotych napiwku. W tym miejscu mnie witano, mówiono, że miło mnie widzieć. Mam wrażenie, że te maszyny były dla mnie ucieczką od rzeczywistości. Moje dzieci miały autyzm i żyły w swoim świecie, więc i ja stworzyłam własny, w którym żyłam przez kolejnych 10 lat.

Beata nie grała dla pieniędzy. Traktowała je jak żetony do gry. - Grałam o czas dla siebie, o miejsce, które było tylko moje. W kasynie, jak chciałam porozmawiać z panią z obsługi, to zaczynałam jej o czymś opowiadać, a jak nie miałam na to ochoty, to nie musiałam otwierać do nikogo ust. Nikt ode mnie niczego nie chciał. Siedziałam przy tych maszynach jak facet, który się onanizuje, przeżywając w kompletnym zahipnotyzowaniu “orgazm” przy maszynie. Niedługo później zaczął się przymus przychodnia do kasyna. Musiałam być codziennie. I byłam, tym bardziej, że to miejsce było czynne 24 godziny na dobę, 365 dni w roku. Nie ważne, czy był akurat Sylwester, Wszystkich Świętych, czy Wielkanoc. Przez cały rok, w sumie, może tydzień opuściłam.

Pierwsze urodziny kasyna w Hotelu PłockPierwsze urodziny kasyna w Hotelu Płock Fot. Tomasz Niesłuchowski / Agencja Wyborcza.pl

Lusia wypluła 25 tysięcy

W hazardzie uzależniają emocje, które odczuwa się w czasie gry. Badania przeprowadzone w 2000 roku na Harvard Medical School w Massachusetts wskazują, że uprawiając hazard, w mózgu pobudzane są te same ośrodki, co po zażyciu kokainy. Nazywa się je ośrodkami nagrody. Odpowiadają za odczuwanie przyjemności, której z czasem, chcemy dostarczać sobie częściej i więcej. Zwłaszcza, gdy ta przyjemność idzie w parze z uczuciem ulgi albo ekscytacji, której na co dzień nie doświadcza się. Brak tych bodźców, wywołuje frustrację. Stąd, patologiczny hazardzista gra, nie dlatego, żeby ponownie doświadczyć przyjemności, ale dlatego że brak bycia w grze wywołuje nieprzyjemne uczucia.

Beata pierwsze duże pieniądze na automatach wygrała po 4 latach. Lusia wypluła jej 25 tysięcy. Beata do dziś pamięta melodię, która rozbrzmiewa przy najwyższej wygranej. Bała się ją odebrać sama, więc w kasynie poprosiła znajome kelnerki o przechowanie pieniędzy do następnego dnia, a męża, żeby jej towarzyszył. - Zgodziłem się wziąć te pieniądze, żeby spłacić długi, które już wtedy nam się zaczęły - opowiada. - Brakowało na terapie synów, na codzienne wydatki. Brałem chwilówki i sam wpadłem w spiralę długów. Wziąłem te 25 tysięcy, żeby je spłacić, ale jednocześnie, po raz pierwszy, kazałem jej się leczyć. I nawet przez jakiś czas chodziła na spotkania z terapeutką. Sam ją na nie odwoziłem, a ona opowiadała ze szczegółami o czym rozmawiała. Ale okazało się, że było jak z córką, którą odprowadzałem do szkoły. Wchodziła jednym wejściem, a za chwilę, kiedy nie widziałem, wychodziła drugim. Jak nie chcesz się leczyć, to nie będziesz.

Beata z terapeutką spotkała się trzy razy. Pozostałe sesje odwołała i poszła do kasyna. Przy maszynie potrafiła spędzić nawet 10 godzin. Miała na to czas, kiedy nie szła do pracy. Co prawda wychodziła do niej z domu, ale po drodze dzwoniła do kierowniczki i mówiła, że samochód jej się popsuł i musi jechać do mechanika albo ma tak silną migrenę, że wymiotuje. Kiedy odeszła z pracy, a chciała pójść pograć, musiała wymyślać kolejne wymówki. Mówiła mężowi, że musi pomóc koleżance, bo jej syn złamał nogę, a mąż innej ma stan przedzawałowy i jedzie z nimi na kardiologię do Anina. - Jak chcesz grać, to wymyślisz 1500 historii, żeby to zrobić - przyznaje Beata.

“Żebyś ty dziadu wiedział, na czym się kąpiesz”

Kiedy na automatach wygrała 5 tysięcy złotych, puściła w telefonie dźwięk swojego dzwonka. Tak, żeby stojący w kuchni mąż go usłyszał. Przyłożyła komórkę do ucha i odegrała scenę rozmowy i wybuchu radości. Michałowi przekazała, że właśnie wylosowała w radiu kupony do Media Markt o wartości 5 tysięcy złotych i jedzie je odebrać. Tak naprawdę, pojechała do sklepu kupić je, żeby w ten sposób ukryć gotówkę. Nadmiar pieniędzy chowała w ręcznikach. Wiedziała, że mąż zawsze sięga po pierwszy od góry, więc zawijała banknoty w drugi od dołu. Większe kwoty chowała pod wanną, za wyjmowanym kafelkiem. - Kiedyś mąż kąpał się 40 minut, a ja co chwila pukałam do łazienki, bo chciałam się do niej dostać. W końcu coś mi odburknął, a ja pomyślałam: “Żebyś ty dziadu wiedział, na czym się kąpiesz”. Leżał w wannie na 60 tysiącach, które Beata niedługo potem przegrała.

W zatuszowanie przed mężem kolejnej wygranej, 30 tysięcy złotych, zaangażowała matkę. Akurat były jej imieniny. Kupiła w prezencie dwa ręczniki, zawinęła w nie pieniądze, a w mieszkaniu, gdy mąż nie słyszał, poinstruowała: 10 tysięcy zachowaj dla siebie, 10 schowaj, a 10 daj Michałowi i powiedz, żebyśmy sobie za to okna w mieszkaniu wymienili. Prosiła, żeby o nic nie pytała. Niedługo później zadzwoniła do mamy z prośbą o tą odłożoną gotówkę, bo znów przegrała i potrzebowała pieniędzy. Matka kazała jej zerwać z hazardem. Beata obiecała, że to zrobi i grała dalej. Nie miała motywacji, żeby przestać, kiedy dobra passa trwała, a jej największa wygrana, to 80 tysięcy w jeden miesiąc.

Kłamstwa

Michał wierzył w kłamstwa żony, bo jak, mówi, chciał jej ufać. - Jak się z tym czuję? - zastanawia się. - Niezbyt komfortowo. Każdy ma, a przynajmniej chciałby mieć, o sobie dobre mniemanie, a okazało się, że nie jestem zbyt rozgarnięty. Mam o to do siebie żal, o naiwność. Gdybym miał 20 parę lat, kiedy się jeszcze mało wie o życiu, to może jeszcze jakoś bym to wytłumaczył, ale ja jestem po 40-tce. Powinienem był wyciągać wnioski, a u mnie to jakoś słabo poszło.

Pieniądze dla hazardzisty to żetonyPieniądze dla hazardzisty to żetony Foto. Shutterstock

Kłamstwo jest jednym z kryteriów diagnostycznych uzależnienia od hazardu. Jest objawem choroby, a nie wyrachowaną manipulacją, wymierzoną w najbliższych i znajomych. Hazardziści doskonalą się w kłamstwach, tak potrzebnych, żeby zdobyć pieniądze na grę, choć często sami się w nich gubią. Nie pamiętają, którą wersję komu powiedzieli. Czasem nie wiedzą już nawet, co jest prawdą, a co wytworem ich fantazji. Hazardziści po terapii przyznają, że nawet po kilkuletniej abstynencji, zdarza im się kłamać. Mówienie nieprawdy staje się ich nawykiem. I nawet na proste pytanie: “o której wrócisz z pracy”, potrafią podać zmyśloną godzinę, w podświadomej nadziei, że to przyniesie jakąś korzyść.

Sny miałam wyłącznie hazardowe

Michał przestał wierzyć w kłamstwa Beaty w ostatnich dwóch latach jej grania. - Wtedy zaczęła się walka o to, żeby przyjęła do wiadomości , że hazard to choroba i musi sięgnąć po pomoc - opowiada. - Jak się walczy o żonę? Rozmawia się i prosi nieustannie. Czy mam do niej żal? Oczywiście, ale kiedy wiedziałem już, że skłania się do leczenia, postawiłem sprawę w ten sposób, że połowa winy jest moja i razem musimy się z tego bagna wyciągnąć. Moją winą jest zadłużenie w chwilówkach, bo zaciągając kolejne kredyty udawałem, że Beata nie ma problemu. A może po prostu nie wiedziałem, jak sobie z nim poradzić, więc próbowałem łatać kłopoty w ten sposób. Gdzieś jednak popełniłem błąd i o to mam do siebie żal.

Beata przestała grać 27 marca 2017 roku, po 10 latach spędzonych w kasynie i dekadzie uczestniczenia w konkursach radiowych. Dziś już wie, że były preludium do poważnego uzależnienia. W ostatnich dwóch latach grania zgrywała się do zera, czyli przegrywała wszystko co miała. Mimo to, i tak udawało jej się zdobyć pieniądze na wrzucanie w maszyny. Pożyczyła od znajomych, biorąc ich na litość. Mówiła na przykład, że brakuje jej na ortezy dla chłopców, więc dawali. Jej szczęściem w nieszczęściu było to, że zawsze kiedy miała zwrócić dług, cudem wygrywała. - Wychodziłam z kasyna i mówiłam do siebie, jaka ty jesteś tępa, głupia, durna. Myślałam, że wolałabym chlać niż grać, bo przynajmniej ktokolwiek by widział, że się staczam i może mógłby mi pomóc. A czułam, że potrzebowałam pomocy, bo sama nie byłam już w stanie sobie pomóc. Sny miałam wyłącznie hazardowe. Śniły mi się wyświetlające się na maszynach do grania obrazki. Spadały miarowo, jak w Matrixie. Rano, po obudzeniu, pierwszą myślą było pytanie: ile wczoraj przegrałam?

W hazardzie uzależniają emocje, które odczuwa się podczas gryW hazardzie uzależniają emocje, które odczuwa się podczas gry Foto. Shutterstock

Beata chorowała na depresję. Miała myśli samobójcze. Sama podjęła decyzję o leczeniu. Jest trzeźwa od półtora roku. Nadal chodzi na terapię indywidualną, grupową i meetingi dla osób uzależnionych od hazardu. W pracy, którą musiała napisać na swoją pierwszą terapię napisała: “Chcę znów śmiać się szczerze, chcę być dobra, chcę naprawić to, co jeszcze będę mogła naprawić. Chcę i zrobię to”.

***

Hazardziści są najbardziej narażoną na popełnienie samobójstwa grupą, wśród osób uzależnionych. Bo jak żyć, kiedy straciło się nie tylko wszystkie pieniądze, ale i całą rodzinę, którą latami się okłamywało, żeby zdobyć pieniądze na grę? Jak żyć, kiedy wie się, że egzystuje się wyłącznie, żeby spłacać dług? A ten, potrafi sięgać miliona, czasem dwóch, trzech. I wie się, że nie ma możliwości, żeby spłacić go przed śmiercią. Po co więc żyć? - pyta wielu hazardzistów. Ci, którzy nie znajdują odpowiedzi, odbierają sobie życie.

Imiona bohaterów zostały zmienione. Na ich prośbę zatajona została także profesja męża i miejsce zamieszkania.

Wsparcia merytorycznego udzieliła Dr Bernadeta Lelonek-Kuleta z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. Instytut Nauk o Rodzinie i Pracy Socjalnej, Katedra Zdrowia Publicznego.

***

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.

KLIKNIJ, BY ZAPISAĆ SIĘ NA NEWSLETTER

Więcej o: