Cykl "Na własnej skórze" to seria artykułów na Kobieta.gazeta.pl, w której poruszamy tematy kosmetyków i pielęgnacji. Co tydzień w piątek znajdziecie materiały poświęcone urodzie: testy sprzętów oraz rozmowy ze specjalistami. W tym tygodniu przypominamy rozmowę z makijażystką, która... promuje umiar w malowaniu.
. Rys. Shutterstock
Wiele, naprawdę wiele razy byłam malowana przez specjalistów - do różnych sesji, na potrzeby licznych materiałów. Kiedy trafiłam w ręce Sylwii Rakowskiej na początku przeszłam chwilę załamania. - Oho, znowu mam za ciemny podkład - pomyślałam, jak zobaczyłam pierwsze efekty jej pracy.
Okazało się jednak, że ciemniejsza warstwa leciutkiego, nakładanego specjalnym aerografem podkładu miała dać lekką opaleniznę, która później została rozjaśniona. I pierwszy raz w życiu wyszłam w makijażu, który był I D E A L N Y!
Lekki, prawie niezauważalny, nie postarzał mnie, nie miałam oczu jak guziczki - efektu, który zazwyczaj fundują mi makijażystki. Co ciekawsze, okazało się, że najlepiej mój makijaż (a ja w nim) wygląda w ogóle bez pomalowanych rzęs.
Od lewej: Makijaż wykonany przez osobę na zdjęciu, makijaż zrobiony przez Sylwię Rakowską (bez pomalowanych rzęs), efekt końcowy z pomalowanymi rzęsami. Fot. Archiwum redakcji
Rozmawiałam z wykładowczynią, która uczy makijażu, i powiedziała mi, że dopóki nie było mojej akcji, nie miała dla swoich studentów argumentów przemawiających za naturalnym wyglądem. Bo dziewczyny lubią nakładać wszystkiego dużo. Teraz może im powiedzieć, że znani makijażyści są zwolennikami naturalnego wyglądu, że właśnie naturalność trzeba podkreślać, a zadaniem make-upu nie ma być ukrywanie, tylko podkreślanie urody.
W moim podejściu nic się nie zmieniło. Nadal chcę, żeby Polki - podobnie jak Francuzki - miały swój styl w malowaniu się. Bo brakuje nam pewności siebie, świadomości własnych atutów. Chciałabym pomału edukować, że naturalnie też można pięknie wyglądać. Nauczyć kobiety, jak wybierać podkład, korektor, jak dobrze dobrać kolor pomadki. Przekazać, że niekoniecznie musimy być mocno umalowane.
- Wydaje mi się, że nie. Nawet w mojej branży panowie fryzjerzy - nie wiem, jakim cudem - nie wszyscy to dostrzegają. A bardzo umalowana osoba wyróżnia się wyglądem na ulicy i mężczyźni widzą ją w pierwszej kolejności.
- Nie wiem, czy ta moda przeminie, chociażby dlatego, że kobiety robią sobie permanentne zmiany - tatuując brwi. Z czasem one zmienią kolor na siny, a wywabienie tatuażu wartego 300 złotych może kosztować nawet kilka tysięcy, to jest kilkadziesiąt zabiegów laserem. Widziałam już tatuaż na tatuażu - bo kiedyś był modny kształt brwi przypominający skrzydła mewy, a teraz modne są grube krechy. Mocne wypełnianie ust wypełniaczami też często nie schodzi symetrycznie, wargi są nierówne.
Te trwałe zmiany wyrządzają dużo szkód, bardzo trudno jest wrócić do naturalnego wyglądu, do stanu sprzed. Mam klientki, które ingerencji żałują i próbują wrócić do punktu wyjścia, a to nie jest proste i nie zawsze się udaje.
- Bo chciały móc rano wstać i być gotowymi do wyjścia. Oszczędzić czas, dobrze wyglądać, mieć zrobione brwi, rzęsy, usta. Kiedyś, co mnie do dzisiaj szokuje, usłyszałam z ust pewnego pana, że dla niego kobieta ostrzykana to kobieta zadbana. I rzeczywiście dla wielu osób to symbol statusu społecznego i troski o wygląd. Nieważne, jak wyglądasz, ważne, że cię stać.
- Przy niektórych osobach to była długa praca i złożony proces udowadniania, że mocny makijaż postarza, że pięknie wyglądają naturalnie. Ale ten delikatny też trzeba potrafić zrobić i też potrzeba na to czasu - ostatnio pracowałam po dwie godziny z każdą modelką.
- Zaczynam od zadbania o skórę - nałożenia kremu, olejku. Później dobieram kolory, nakładam podkład aerografem [coś na kształt urządzenia do lakierowania samochodów - przyp. red.]. Od kilkunastu lat pracuję na podkładach Temptu i nawet zaczęłam robić szkolenia z tej metody, a jest niezwykła, bo daje spektakularne efekty. Podkład rozpylany jest mgiełką, która nie obciąża skóry, wystarczy cienka warstwa. Nakładany jest kropkowo, a zdjęcia, telewizja i HD to także "kropki", czyli piksele, więc skóra wydaje się idealna. Tą metodą nakładam też rozświetlacze, róż na policzki. Dobrze dobrany róż niesamowicie odmładza i rozświetla twarz, liftinguje. Czasami robię też - ale bardzo, bardzo delikatne - konturowanie. Sprawdzam na telefonie efekt. Rzęsy też czasami doklejam, znalazłam bardzo naturalne.
- Tak. Zaczynałam pracę makijażystki w Nowym Jorku, gdzie spędziłam 12 lat. I przekonałam się, że zamożne panie z Manhattanu, z Upper East Side, nie są zmalowane, chcą być pomalowane bardzo delikatnie, stawiają na naturalność. W Nowym Jorku nie nosi się ciężkich makijaży.
- Jak ktoś chce koniecznie mieć wytuszowane rzęsy, to ja nie mam nic przeciwko. Staram się tylko przekonywać i pokazywać, że można malować się delikatniej. Trzeba jednak poradzić sobie z akceptacją własnej urody. To jest ciężki proces: uświadomienie sobie, co się ma ładnego, polubienie siebie. Dobrze w takim wypadku działa inspirowanie się kimś innym. Mam trzy koleżanki, które pod moim wpływem odczepiły rzęsy i są szczęśliwe, że już nic nie muszą. Dobrym przykładem do naśladowania i inspirowania się jest aktorka Weronika Książkiewicz.
- Tak. Ale wyobraź sobie, że są kobiety, które wstają dwie godziny wcześniej, żeby się porządnie wyszpachlować, ułożyć włosy, a pewnego dnia wchodzą na Plotka i natykają się na naturalną Książkiewicz, która mówi, że jest piękna bez ozdobników. I wszyscy się jej postawą zachwycają. Może to da do myślenia pani, która do tej pory uważała, że jej piękno tkwi w makijażu, a nie w niej samej.
Parę lat temu przeszłam batalię o okładkę z pewną gwiazdą. W końcu zgodziła się na bardziej naturalny wygląd. Później dalej malowała się na co dzień mocno, ale teraz prawie wcale nie używa kosmetyków kolorowych. Czasami to musi być proces.
- Nie wiem. Mam długą listę osób, z którymi pracuję właśnie dlatego, że mam lekką rękę. Na pewno wzrosło zainteresowanie naturalnym makijażem. Wiem, że na mieście makijażystom też ręka zelżała. Fotografowie mówią, że nawet ci, którzy krytykowali moją akcję, przestali tak mocno malować. Więcej jest naturalności na okładkach pism.
- To byli głównie makijażyści instagramowi. Według nich namawianie, żeby malować delikatniej, jest jak strzał w kolano. Oni przecież żyją z reklamowania kosmetyków. Im więcej ich użyją, tym lepiej.
- Byłam ostatnio razem z mamą w Paryżu i nie mogłyśmy się napatrzeć. Paryżanki są bardzo naturalne. One się ładnie ubierają, mają zdrowe włosy, ich makijaże są stonowane. Sztuczne rzęsy pojawiły się dopiero na lotnisku w samolocie do Polski.
- A widziałaś, jak wyglądają, wracając? U tych z przesadnie długimi rzęsami mocno widać ubytki. Smutny to obraz. Mają po dwie-trzy rzęsy. Od razu rzuca się w oczy, że wracają z wakacji i nie miały gdzie uzupełnić rzęs.
- No właśnie nie. Ta moda wzięła się z Instagrama. Polki ją podchwyciły, bo zawsze lubiłyśmy nowości, dbałyśmy o wygląd, uchodziłyśmy za zadbane i podążałyśmy za trendami. A Instagram nie jest, niestety, najlepszym wyznacznikiem trendów. Ale jest dostępny. I pokazywane tam graficzne, mocne makijaże najłatwiej jest skopiować. Rozumiem, że dziewczyny chcą być modne, ale to nie jest dobry kierunek. A media bardziej doceniają mocny make-up.
- No nie. Ewa wyglądała świetnie. Miała makijaż bardzo w trendach z pokazów mody, a to dla mnie jest wyznacznikiem tego, co jest na topie. Ale w Polsce na ulicach i na ściankach wszyscy muszą wyglądać tak samo, nikt nie może wychodzić przed szereg. Jeśli jednak ktoś dużo wyjeżdża poza Polskę i wraca, to chce równać do tego, jak się wygląda w Nowym Jorku, Amsterdamie i Paryżu. I zmywa, a nie dodaje kolejne warstwy makijażu. Jak ktoś ma za dużo pieniędzy, to lepiej je wydać na zadbanie o skórę. Bo to zadbana cera pozwala zaoszczędzić czas, nie makijaż permanentny.
Na własnej skórze Fot. Archiwum prywatne
Jak masz ładną cerę, nie musisz niczego kamuflować, wystarczy róż i gotowe. Zauważam, że kobiety powoli rezygnują z wypełniaczy, nowe technologie w medycynie estetycznej także stawiają na pobudzanie naturalnych procesów, odchodzi się od zmieniania rysów twarzy, stawia na karboksylację, mezoterapię. Sama odkryłam niedawno masaże po powięzi twarzy, które poprawiają owal, liftingują. Po czterech masażach efekt jest niesamowity.
- Powiem, co ja mam: podkład, korektor pod oczy, tusz do rzęs, kredkę do brwi, róż i kolorową pomadkę w dobrze dobranym wyrazistym odcieniu. Podobnie jak Gucci Westman, Charlotte Wheeler, Pat McGrath należę do pokolenia makijażystów, którzy potrafią pomalować innych. My nie malujemy siebie.
- Nie. Mam dwie walizki po 30 kilogramów każda i jeszcze dziewięć szuflad w domu. Patrzę na te walizki i sama się zastanawiam, czy te wszystkie produkty są mi potrzebne. Ale okazuje się, że są. Jak jakiegoś kosmetyku zapomnę, to mi go potem na sesji brakuje. Cały czas dokupuję nowe produkty. Na sesji nigdy nie wiadomo, czego się użyje.
- Przesadny konturing, żywcem wyjęty z Instagrama. Wygląda, jakby twarz była brudna, czymś wysmarowana. Nie jestem także fanką mocno kryjących podkładów, zwłaszcza kiedy nie ma potrzeby ich używania. Wystarczy lekki podkład i korektor – używany miejscowo, tam, gdzie trzeba. Polki mają ładne cery, nie potrzebujemy kryjących i matowych podkładów. A mamy manię zamatowywania. Rozumiem, że chodzi o to, żeby się nie świecić, ale zapewniam, że mało której kobiecie - może poza Magdaleną Cielecką - pasuje mocno matowa skóra.
- Nie. No chyba że miałabym malować Madonnę. Chociaż patrząc na to, jak wygląda na swoim Instagramie, mogłoby to być duże wyzwanie, bo jest dość napompowana wypełniaczami. Zmarł jej chirurg plastyczny i ktoś nowy ją prowadzi. Do tego odeszła od niej dawna makijażystka, a nowa osoba robi jej bardziej wyrazisty make-up, grubszą kreskę na oczach.
Stresowałam się na początku, jak nie miałam jeszcze doświadczenia, umiejętności. Zwłaszcza gdy jako świeżynka miałam malować gwiazdy na Oscary - np. Winonę Ryder. Dopiero po sześciu latach praktyki poczułam się pewnie w tym, co robię.
- Osoby mocno poprzerabiane medycyną estetyczną. Pewne rzeczy trzeba ukryć, inne spłaszczyć, żeby wyglądało to na zdjęciach naturalnie. Ostrzykane botoksem oczy ciężej się podkreśla, a doczepione długie rzęsy sprawiają, że makijaż oka staje się drugoplanowy, bo rzęsy zgarniają całą uwagę.
- Jak dostrzeżesz w kimś coś, co cię zainspiruje. A ja w każdym dostrzegam to coś.
- Studiowałam grafikę i fotografię na ASP w Gdańsku. I już na studiach zaczęłam robić makijaże. Chciałam zostać modelką i poszłam do szkoły modelek na kurs, na którym między innymi odbywały się lekcje makijażu. Po pierwszym pokazie stwierdziłam, że do modelingu psychicznie i fizycznie się nie nadaję, ale spodobały mi się lekcje make-upu. Skończyło się tak, że szybko to ja zaczęłam uczyć dziewczyny makijażu i malować je do sesji zdjęciowych. Potem od razu wyjechałam do Nowego Jorku.
Na początku nie miałam tam szans, żeby pracować jako makijażystka. Najpierw pracowałam w ciężkich warunkach przy renowacji mebli, przy dekorowaniu ulic Manhattanu w firmie American Christmas. Jak dostałam pierwszą kartę kredytową, to rzuciłam tę pracę i zaczęłam szukać fotografa, z którym mogłabym zrobić sesje do portfolio. Po roku poznałam Kevina Sinclaire’a, z którym pracuję do dzisiaj. W dwa miesiące zrobiłam z nim portfolio, robiąc testy dla modelek [zdjęcia, które trafiają do portfolio modelki - przyp. red.]. Po przejrzeniu moich prac przyjęła mnie agencja Ford. Do Europy wróciłam siedem lat temu. Tęskniłam za Polską, za rodziną, chciałam coś zbudować tutaj.
- Nie, bardzo podobnie. Jedyne różnice to stawki i kontakt z "wielkim światem”. Za dzień pracy dla największych gwiazd honorarium wynosi kilka tysięcy dolarów. Wiele gwiazd w Stanach wspiera swoich makijażystów - na przykład siostry Kardashian.
Co mnie w Polsce ujęło to luźna, prawie rodzinna atmosfera pracy. Tutaj wszyscy się znają, a do gwiazd dzwoni się bezpośrednio. W USA na drodze do sławnej osoby stoi agent, PR-owiec, asystent i jeszcze trzeba czekać na swoją kolej wśród innych chętnych do współpracy makijażystów.
- Tak. Dobrze mi robi mieszanie zleceń: reklamy, sesje, makijaże na czerwony dywan, a z drugiej strony spotkania z klientkami, które nie są gwiazdami. To mój kontakt z normalnym światem. Robię makijaże wizytowe, ślubne. Mam prywatnie klientkę, która ma liczną rodzinę i ciągle chodzi na chrzciny, wesela.
Makijaż, który robię, jest bardzo trwały, jedna z moich panien młodych napisała mi, że zmył się po weselu dopiero we wtorek. Bo to nie jest tak, że przychodzisz do mnie, płacisz pięć stówek, a wychodzisz jakbyś była nieumalowana.
- Z tego, że bardzo szybko zrealizowałam swoje marzenia. Jak pracowałam przy renowacji mebli, to miałam widok na okna budynku, w których całe dnie błyskały flesze. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to było słynne studio fotograficzne Milk Studios, w którym odbywają się najlepsze sesje zdjęciowe. Wyobrażałam sobie tylko, że na pewno ktoś tam robi zdjęcia i marzyłam, że kiedyś tam trafię. Kiedy trzy lata później - już jako makijażystka podczas pracy przy reklamie - znalazłam się pierwszy raz w Milk Studios, stanęłam przy znajomych mi oknach i od razu rozpoznałam to miejsce. Przez te okna spojrzałam na swoją starą pracę, popłakałam się i pomyślałam: "Sylwia, udało ci się, przeszłaś na drugą stronę!”.