Słoneczną drogą w Grecji jedzie na rowerze 75-letnia Stanisława Stwora. Na głowie ma słomkowy kapelusz. Chwilę wcześniej córka próbowała wybić jej z głowy pomysł jazdy w kapeluszu, proponowała chustkę, ale Stanisława się uparła. - Muszę mieć zacienioną twarz - odparła. Pedałuje dziarsko, czuje ciepłe podmuchy wiatru na twarzy, aż nagle silniejszy prąd powietrza zrywa kapelusz z głowy. - I co zrobiła mama? - opowiada rodzinną historię Barbara, starsza córka. - Puściła kierownicę, żeby go łapać, więc oczywiście rower się zachwiał, a mama spadła na ziemię. Ale żeby nie było, z kapeluszem w dłoni, bo oczywiście go złapała.
Pani Stanisława całe życie nosiła kapelusze i rękawiczki pod kolor torebki Prywatne archiwum rodzinne
Upadek jej nie zraził i jeszcze po osiemdziesiątce jeździła na dwóch kółkach po Wiedniu, kiedy odwiedzała młodszą córkę i wnuki. Również w Wiedniu postanowiła wrócić do jazdy na łyżwach, po 40-letniej przerwie. - Przewrócisz się i połamiesz - panikowała córka. Ale Stanisława znów postawiła na swoim. Weszła na lód, trochę się pochwiała, a po chwili jeździła płynnie z innymi.
- Mama była niezwykle wysportowana do samego końca - wspomina Barbara. - W wieku 65 lat weszła na Babią Górę, a po dziewięćdziesiątce nadal ćwiczyła codziennie przez 20 - 30 minut. Dzwoniła do mnie i chwaliła się: Basieńko, a wiesz, że ja już 120 razy podniosłam dzisiaj nogę? A kiedy akurat w czasie ćwiczeń przychodziła pani Tereska, opiekunka, z którą wychodziła na spacery, mama komenderowała: Tereniu, kładź się obok mnie i ćwicz.
„Witaj Stanisławo, My Lady”
W domu seniora, w którym spędziła dwa ostatnie lata życia, też przez chwilę chodziła na gimnastykę, a potem stwierdziła, że poziom jest dla niej za niski. Nie lubiła tego miejsca, ale odkąd spadła ze schodów w domu córki, która zajmowała się nią przez rok, stała opieka, jaką miała zapewnioną w ośrodku, była jedynym rozwiązaniem. Dzwoniła do córki i żaliła się: „Już o dwudziestej nikogo tu nie słychać. A ja nigdy nie chodzę spać o ósmej, to dla mnie za wcześnie. Wieczory w tym miejscu są takie smutne”.
W domu seniora Pani Stanisaława miała adoratora. Pisał do niej listy zaczynające się: 'Witaj Stanisławo, My Lady' Archiwum prywatne
Szczególnie smutno zrobiło się pani Stanisławie, kiedy z domu seniora wyprowadził się jej adorator, młodszy o 30 lat adwokat, z którym plotkowała całe godziny. Pisał później do niej listy, zaczynające się: „Witaj Stanisławo, My Lady”.
- Mama rzeczywiście była Lady, mówiliśmy o niej „nasza dama” - potwierdza Barbara. - Całe życie nosiła kapelusze, rękawiczki pod kolor torebki. Do końca życia farbowała włosy, paznokcie malowała jasnobeżowym albo pastelowo-różowym lakierem. W domu seniora uważana była za najbardziej elegancką osobę. Ubierała się w sukienki w pastelowych, jasnych kolorach, zakładała bransoletki, korale, czasem perły. I zawsze do mnie mówiła: Basiu, tylko nie kupuj mi ubrań w czarnym kolorze. Chcę być jasna.
Stanisława Stwora Foto. Szymon Szcześniak
Dziwny numer siedzi na schodach i ryczy ze śmiechu
Jasne, pogodne miała też usposobienie. Kiedy już jako 97-letnia staruszka potknęła się i przewróciła na ulicy przy wejściu do muzeum, ciągnąc za sobą towarzyszącą jej Teresę. Kiedy wstały i spojrzały na siebie, wybuchnęły takim śmiechem, że musiały usiąść na schodach do budynku, nie mogąc się uspokoić. - Mama opowiadała, że ludzie przechodzili i patrzyli się pytająco, co to za dziwny numer. Siedzą na schodach dwie eleganckie, starsze panie i ryczą ze śmiechu. A ona uważała, że tak głupio runęła, że jedyne, co można było zrobić, to śmiać się z tego.
Pani Stanisława Stwora w młodości Archiwum prywatne
Do śmiechu nie było jej tylko, kiedy po odchowaniu córek, którym poświęciła całe życie, śmierci męża i matki, została sama w pustym mieszkaniu w Krakowie. Dzieci mieszkały w innych miastach, w Katowicach i Wiedniu. Odwiedzała je regularnie. Jako 85-latka nadal jeździła do nich sama pociągiem, upierając się, że asysty nie potrzebuje. To, czego potrzebowała, to towarzystwo na co dzień.
- I znalazła je - stwierdza Barbara. - Długo zresztą nie musiała szukać, bo w kręgu jej przyjaciół byli ludzie, których poznała w czasach młodości, dzięki swojemu mężowi. Jako dwudziestolatkowie chodzili razem do kina i teatru, palili ogniska, grali na gitarach, a jako seniorzy, w pewnym sensie opuszczeni przez dzieci, zżyli się ze sobą jeszcze bardziej. Spotykali się codziennie i kiedy wpadałyśmy z siostrą, to wręcz miałyśmy wrażenie, że przeszkadzamy mamie w tych spotkaniach, co w gruncie rzeczy nas cieszyło, bo byłyśmy spokojne, że się nie nudzi.
Inwestycja na stare lata
W paczce przyjaciół Stanisławy było osiem osób. Zapraszali się na obiady, obchodzili razem imieniny i urodziny, chodzili na koncerty do konsulatu wiedeńskiego, w którym Stanisława miała znajomości, i do teatru, do którego bilety na spektakle załatwiał zaprzyjaźniony profesor śpiewu. Wyjeżdżali na działki, obchodzili wspólnie sylwestra ubrani w połyskujące czapeczki.
- W 2005 roku przyjaciółka mamy, z którą razem oglądała seriale w taki sposób, że każda siedziała na kanapie we własnym mieszkaniu, dzwoniły do siebie, jak tylko startowała czołówka, i komentowały na bieżąco akcję, napisała dla niej wiersz z okazji imienin:
Więc u Stasi się zbieramy,
Uroczyście ją witamy
Składać trzeba jej życzenia,
Bo to święto jej imienia.
Towarzystwo wdzięcznym kołem,
Za okrągłym siada stołem,
A stół pięknie jest przybrany,
Bez najmniejszej wprost przygany.
Kwiaty, świece i bąbelki,
Z winem smukłe są butelki.
A profesor Miecio sypie
(po przebytej świeżo grypie),
Pikantnymi kawałami,
Wybrednymi dowcipami.
Jest wesoło tu i gwarnie,
Każdy się do Stasi garnie!
- Przyjaciele mamy byli jej inwestycją na stare lata - stwierdza córka. - Mama właściwie przez całe życie nie pracowała. Przez chwilę, w czasie wojny, była zatrudniona u Polaka niemieckiego pochodzenia, który dał pracę całej jej rodzinie. Miał zakład tkacki i mama prowadziła mu księgowość, a jej narzeczony, którego poznała w 1941 roku, na weselu koleżanki, został menadżerem, jak powiedzielibyśmy dzisiaj. O właścicielu opowiadali, że był niezwykle prawym człowiekiem. Za każdym razem, gdy któregoś z jego znajomych zatrzymywało gestapo, szedł do siedziby i wstawiał się za aresztowanym.
Pani Stanisława Stwora z mężem Archiwum prywatne
Przed wojną Stanisława Stwora zaczęła studia w seminarium nauczycielskim. Nie skończyła ich, tym bardziej że w 1944 roku urodziło się pierwsze dziecko, a rok później drugie. Zajęła się wychowaniem córek, mąż został prezesem Cepelii, więc spokojnie utrzymywał całą rodzinę. Jako nauczycielka spełniała się w krótkich momentach, w czasie wakacji, kiedy wiejskie dzieci garnęły się do niej i prosiły, żeby uczyła je rachować. - Mama kariery zawodowej nie zrobiła, ale zainwestowała w życiu w ludzi - podsumowuje córka. - I zawsze powtarzała, że to oni są najważniejsi, że bez nich jest niezwykle trudno. Mama umarła 19 września tego roku, mając 100 lat, sześć miesięcy i jeden dzień, a jej przyjaciółka, ta, z którą oglądała seriale, 16 dni po niej. Może to przypadek, zwykły zbieg okoliczności, a może to świadectwo ich zżycia i tego, że bez siebie te dwie starsze panie czuły się zbyt samotne, żeby w pojedynkę odnajdywać dalej sens?