Twórcy "Planety Singli": Nie ma co ukrywać, że to jest biznes

Po komedii romantycznej ludzie powinni wyjść z kina zadowoleni, przytulić partnera i pójść do domu się kochać - mówi Michał Chaciński. Były dyrektor Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni wspólnie z Radosławem Drabikiem, byłym szefem stowarzyszenia Nowe Horyzonty, są producentami w firmie Gigant Films, która zrobiła jedną z najgłośniejszych komedii ostatnich lat - "Planetę Singli". 9 listopada premiera drugiej części filmu, a na walentynki - trzeciej.

Jak to jest, gdy widownia płacze ze wzruszenia lub śmieje się z żartów na waszym filmie?

Radosław Drabik: Wtedy jest najlepiej.

Michał Chaciński: To jest jak narkotyk. Jeszcze przed pokazami pierwszej „Planety Singli” wydawało mi się, że po prostu potrzebuję tego, by wiedzieć, że wykonaliśmy dobrze naszą robotę, daliśmy widzom te siedem sekund, podczas których mogli poczuć się lepiej. Gdy słyszę, jak ludzie pociągają nosem w odpowiednim momencie czy wybuchają śmiechem, jestem na haju.

A gdy się to nie dzieje?

Michał: To wiemy, że gdzieś popełniliśmy błąd. Staramy się jednak wychwycić błędy wcześniej, podczas pokazów testowych, których jest zwykle co najmniej cztery-pięć. Rozmawiamy po nich z widzami i zadajemy im szczegółowe pytania na temat bohaterów, fabuły, tego, czy polubili daną postać, czy relacja między jedną i drugą postacią jest wiarygodna. Ludzie powiedzą ci rzeczy, których sam nie zobaczysz, bo nie masz już dystansu do materiału.

Radek: Dzięki pokazom testowym reakcje widzów, kiedy film wejdzie już do kin, rzadko są dla nas zaskakujące.

Radosław Drabik i Michał ChacińskiRadosław Drabik i Michał Chaciński (fot. mat. prasowe)

Czyli programujecie film i sterujecie emocjami tak, żeby uzyskać określony efekt?

Michał: Piszemy scenariusz z absolutną premedytacją, ale to chyba nic dziwnego. Chcemy opowiadać historie, które działają na ludzi. Cały czas myślimy o tym, czy w danej scenie będzie coś poruszającego i czy my chcemy, żeby tak było. Potem to samo robimy w montażu. Film musi mieć określony rytm.

Czyli ryzyko, że druga część zawsze będzie gorsza od pierwszej, nie dotyczy „Planety Singli 2”?

Radek: Naszym celem przy produkcji drugiej i trzeciej części „Planety…” nie jest odcinanie kuponów, ale zrobienie filmów, które będą takiej samej jakości, co pierwsza część, a nawet lepsze. Moim zdaniem druga część jest lepsza od pierwszej.

Michał: To ryzyko, o którym mówisz, dotyczy każdej kontynuacji, ale tutaj problem jest jeszcze większy. Dlaczego nie kręci się kontynuacji komedii romantycznych, a te, które powstają, zazwyczaj nie są udane?

Maciej Stuhr zdradza nam na początku „Planety Singli 2”: Bo miłość, w jaką chcemy wierzyć, kończy się na pierwszej części. Nie ma czegoś takiego jak „żyli długo i szczęśliwie”.

Michał: Po prostu trudno kontynuować bajkę. W drugiej części nieuniknione jest podważenie tego, co widz pokochał w pierwszej. Jeśli w jakimś sensie kwestionujemy, że „żyli długo i szczęśliwie”, czym to zastąpić? Razem ze scenarzystami, Samem Akiną i jego partnerką Jules Jones zadaliśmy sobie to pytanie. I wtedy pojawiła się koncepcja trzech części, w których za każdym razem inaczej spojrzymy na miłość, zadamy sobie pytanie, jak ona działa.

Jak działa miłość?

Michał: Pierwsza część komedii romantycznej to standardowa opowieść o początkowym rozdziale znajomości – obcy ludzie się poznają, jest moment fascynacji, zachwytu, rozpoczyna się romans. Ale romanse się kończą, czasem po miesiącu, czasem po trzech, a czasem po ośmiu. Jeśli związek nie wejdzie na wyższy poziom, ludzie się rozstają. Jeśli wejdzie, relacja się zmienia – zaczynamy kochać świadomiej, dojrzalej. W drugim filmie pokażemy ludzi, którzy się rozstają, ale szybko zdają sobie sprawę, że robiąc to, popełnili błąd. A trzecia część „Planety…” mówi o tym, że na różnych etapach życia miłość oznacza różne rzeczy.

Mimo wszystko więcej w „Planecie…” bajki niż prawdy. Czy w komedii romantycznej nie może być trochę więcej gorzkich momentów?

Michał: Przecież one właśnie muszą tam być. Pytanie tylko, czy są wiarygodne. Komedia romantyczna została zamordowana przez ludzi, którzy w sposób mechaniczny powielają schematy filmów, nie przejmując się szczególnie, czy to, co kręcą, jest poruszające. A do tego streszczają fabułę w tytule.

Agnieszka Więdłocha w filmie ''Planeta singli 2''Agnieszka Więdłocha w filmie ''Planeta singli 2'' (fot. mat. prasowe)

To znaczy?

Michał: „Jak stracić chłopaka w 10 dni”.

Całkiem niezła komedia romantyczna.

Michał: Przy pierwszej „Planecie…” reżyser Mitja Okorn ciągle powtarzał, że komedia romantyczna musi być w jakimś sensie tragikomedią, albo nawet mieć elementy melodramatu. Śmiejemy się z różnych rzeczy, ale jednocześnie wierzymy w problemy głównych bohaterów, w to, że są nieszczęśliwi. Paradoksalnie w komedii romantycznej najważniejsze jest nie to, jak najlepiej rozegrać śmieszne sceny, ale właśnie te dramatyczne. Bo kiedy one nie zadziałają, to nawet najlepsze żarty nie uratują filmu. Komedia romantyczna musi mieć serce. Nie tylko na plakacie.

Ale kiedy pytasz, czy w komedii romantycznej nie może być więcej realizmu, to podejrzewam, że masz też na myśli happy end. Przy tworzeniu „Planet” powiedzieliśmy sobie, że happy end jest tym elementem gatunku, którego na pewno nie chcemy zmieniać. Bo po obejrzeniu komedii romantycznej ludzie powinni wyjść z kina zadowoleni, przytulić partnera i pójść do domu się kochać.

To już bardziej prawdziwy od „Planety...” jest wasz „Juliusz” z Wojciechem Mecwaldowskim.

Michał: Bez wątpienia, ale „Juliusz” to nie komedia romantyczna, choć ma jej kilka elementów.

Radek: To był zupełnie inny projekt niż „Planeta Singli”, która skierowana jest do szerokiego odbiorcy i jej głównym celem jest to, że ma na dwie godziny dać to poczucie oderwania od rzeczywistości.

Michał: Mimo że tworzymy w gatunku uważanym za błahy, chcemy, żeby filmy były niegłupie, dobrze skonstruowane, poruszające. Scenariusze „Planet” kosztowały nas półtora roku pracy. Jestem przekonany, że część reakcji widzów wynika z tego, że w strukturze fabuły pewne elementy doskonale się ze sobą łączą. Często kłóciliśmy się z Mitją przy pierwszym filmie nad jakimś elementem, że może jest mało ważny, bo ludzie go nie zauważą. Mitja zawsze podkreślał, że nieważne, czy zauważy go 30, 60 czy 70 procent ludzi, ważne, żebyśmy to my mieli pewność, że konstrukcja jest precyzyjna. Takie wydawałoby się błahe szczegóły stają się też istotne, kiedy pracuje się ze świetnymi aktorami. Piotrek Głowacki, zanim zagra jakąś scenę, musi na przykład wiedzieć, czy jego bohater tego dnia rano wykąpał się w wannie, czy pod prysznicem.

Karol Strasburger w filmie ''Planeta singli 2''Karol Strasburger w filmie ''Planeta singli 2'' fot. mat. prasowe

Wasze ulubione komedie romantyczne? Tylko błagam, nie wymieniajcie „Love Actually” i „Czterech wesel i pogrzebu”. Musi być też coś polskiego.

Radek: Ale wzorem zawsze byli Brytyjczycy!

Michał: Jednym z moich ukochanych polskich filmów jest „Do widzenia, do jutra”. To rodzaj protokomedii romantycznej, bo schematy, które w komedii romantycznej działają, w tym filmie są. Czyli: spotykają się ludzie z różnych światów i nie wiadomo, czy będą razem, ale zakochują się w sobie, jednocześnie jedno z nich nie wie, czy faktycznie są w sobie zakochani.

Radek: Jednym z moich faworytów jest „Był sobie chłopiec” z Hugh Grantem.

Bardzo nieoczywista komedia romantyczna.

Michał: Na takich też się wzorujemy. Chodzi o to, żeby w poczuciu humoru pojawiało się coś ostrzejszego, nawet coś okrutnego, do czego grzeczna widownia nie jest przyzwyczajona.

W drugiej części „Planety Singli” Maciej Stuhr wyśmiewa się z otyłego chłopca. Bardzo niepoprawne zachowanie.

Michał: I dobry punkt wyjścia do zbudowania relacji, bo zaczyna się od konfliktu. Zależy nam też na tym, żeby nasz bohater okazał się trochę sukinsynem, jakim jest Hugh Grant w „Był sobie chłopiec”.

Mimo to „Planeta Singli” wydaje mi się bardziej amerykańska niż brytyjska. Jest bardziej cukierkowa, może trochę pretensjonalna i gra na stereotypach. On jest draniem, ona dobrą dziewczyną, ona pragnie ślubu, on wolności...

Radek: Zawsze chcemy iść o ten kroczek dalej i przemycić ciekawy pomysł czy zaskakujący żart, ale nie ma co ukrywać, że to jest biznes. „Planeta Singli 2” musi spodobać się milionom Polaków, nie setkom tysięcy. Wierność gatunkowi jest tutaj bardzo ważna.

Na pierwszy film wybraliśmy komedię romantyczną nie dlatego, że chcieliśmy, ale Excel nam powiedział, że to ten gatunek ogląda w Polsce średnio milion widzów.

Piotr Głowacki w filmie ''Planeta singli 2''Piotr Głowacki w filmie ''Planeta singli 2'' fot. mat. prasowe

Michał: Przypomnę też, że nie realizujemy filmów z państwowych pieniędzy, ale wyłącznie prywatnych. Nie zarabiamy na samym fakcie produkowania filmu. Jeśli nasz projekt nie przyniesie zysku, nikt nam tych pieniędzy nie odda z publicznej kasy. To podejście najuczciwsze z możliwych, jednocześnie wymuszające na nas myślenie kategorią widza masowego. Koncepcja „Planety Singli” od początku była też taka, że chcemy zrobić uniwersalną historię, która nie będzie tylko cieszyć widzów w Polsce, ale którą będzie można sprzedać do innych krajów – albo do dystrybucji, albo na remake. To zadziałało, bo amerykańscy producenci kupili od nas prawa do anglojęzycznego remake’u filmu, a na Litwie miesiąc temu zakończono zdjęcia do wersji litewskiej.

I uprzedzając twoje pytanie: nie, nie wstydzimy się, że zrobiliśmy komedię romantyczną i pracujemy nad jej kontynuacją. Bo akurat nam obu nikt nie zarzuci, że jesteśmy głupkami, którzy nie widzieli nigdy filmów Bergmana.

Ale decydujecie się na robienie komedii romantycznej. Wiadomo dlaczego – dla kasy. A tego w Polsce nie lubimy.

Michał: Wyrosłem już z kinowego snobizmu. Dla mnie filmy są udane albo nie. Nie zmienia tego kwestia ważności tematu czy nazwisko twórcy. Dlatego „Nie lubię poniedziałku” Chmielewskiego czy „Sami swoi” Chęcińskiego to dla mnie dużo lepsze filmy niż nieznośnie pretensjonalne „Podwójne życie Weroniki” Kieślowskiego czy „Wielki tydzień” Wajdy.

Kiedy zaczynaliśmy współpracę z Radkiem, obaj czuliśmy, że w Polsce nie są potrzebni kolejni twórcy kina artystycznego czy autorskiego. Mamy świetnych artystów, którzy są doceniani na całym świecie. Natomiast nie mamy czego w Polsce polecić naszym rodzinom, nasze kino rozrywkowe jest po prostu słabe. Ludzie z branży poczuli się zbyt wygodnie z tym, że dostają państwowe pieniądze i nikt specjalnie nie zwraca uwagi na to, czy film znajdzie widownię, czy nie. U nas kino masowe jest niszą, a kino artystyczne to mainstream. Więc postanowiliśmy zabrać się za spsiały gatunek, wyprodukować świetny film i jeszcze zrobić z tego dobry interes.

Jako krytyk filmowy, były dyrektor festiwalu w Gdyni, działający z gościem, który przez lata był szefem stowarzyszenia Nowe Horyzonty, zakładam, że nie zrobimy czegoś słabego. Nie wiem, czy nie będę tego musiał odszczekać za kilka lat, ale w tym momencie to obowiązuje.

Agnieszka Więdłocha i Maciej Stuhr na planie filmu ''Planeta singli 2''Agnieszka Więdłocha i Maciej Stuhr na planie filmu ''Planeta singli 2'' fot. mat. prasowe

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.

KLIKNIJ, BY ZAPISAĆ SIĘ NA NEWSLETTER 

Ewa Jankowska. Dziennikarka i redaktorka, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Zaczynała w Wirtualnej Polsce w dziale Kultura, publikowała wywiady w serwisie Ksiazki.wp.pl. Pracowała również serwisie Nasze Miasto i Metrowarszawa.pl, gdzie z czasem awansowała na redaktor naczelną.

Więcej o: