Przeżyła jeden z najpotężniejszych tajfunów. "Trzymałam mamę, wiedziałam, że muszę podjąć decyzję - albo zostaję z nią, albo ratuję siebie"

Ewa Jankowska
W tajfunie Haiyan, który spustoszył Filipiny, Joanna Sustento straciła matkę, ojca, brata, bratową i trzyletniego siostrzeńca. Sama cudem uszła z życiem. Za tragedię obwinia światowych liderów i korporacje, które przyczyniają się do zanieczyszczania środowiska. Przemówi do nich podczas szczytu klimatycznego COP24 w Katowicach. Nam opowiedziała swoją poruszającą historię.

Co się wydarzyło 8 listopada 2013 roku?

Dzień przed tym, jak tajfun uderzył w moje miasto Tacloban, razem z ojcem, mamą, dwoma braćmi, trzyletnim siostrzeńcem i bratową, z którymi mieszkałam, byliśmy na kolacji u mojej babci. Pracowałam wtedy na nocną zmianę, ale postanowiłam tego wieczoru wziąć wolne. Wiedziałam, że z powodu trudnych warunków pogodowych mogę mieć nazajutrz rano trudności z powrotem do domu. Po kolacji wróciliśmy do siebie i po prostu poszliśmy spać.

Martwiłaś się tym, co może się wydarzyć?

Nie, nikt z nas się nie martwił. Tajfuny to była dla nas normalność. Dom zawsze wytrzymywał wichury, więc nie myśleliśmy o ewakuacji. Byliśmy na bieżąco z wiadomościami o pogodzie, spodziewaliśmy się silnego wiatru, deszczu, tego, że zostaniemy odcięci od prądu. Ale specjalnie się nie przygotowywaliśmy. Mieliśmy zapasy jedzenia, zabezpieczyliśmy cenne przedmioty przed zniszczeniem.

Skutki tajfunu Bopha, który przeszedł przez Filipiny w 2012 r. (fot: Pat Roque)

Kiedy wszystko się zaczęło?

Nad ranem obudził mnie silny wiatr i deszcz. Miałam otwarte okno i woda wlewała się do mojego pokoju. Zamknęłam je i poszłam zobaczyć, co robią inni. Wszyscy już wstali. Przygotowywali śniadanie, robili kawę. Było przyjemnie chłodno. Jedyne, co było dziwne i nowe, to to, że czuliśmy wibracje. Po raz pierwszy słyszałam też wycie wiatru. Zatykały mi się uszy, jak wtedy, gdy samolot podchodzi do lądowania.

Obserwowałam członków rodziny w poszukiwaniu jakiegoś sygnału, że może powinnam zacząć się martwić, ale wszyscy byli bardzo spokojni. Mówili, że sztorm zaraz przejdzie. I wtedy zobaczyłam, że sufit przecieka. Gdy poszłam do kuchni po miskę, zauważyłam, że woda wlewa się przez drzwi kuchenne. Rozłożyliśmy przy drzwiach dywany, żeby ją zatamować. Potem okazało się, że podobna sytuacja jest przy drzwiach wejściowych. Pobiegłam do swojego pokoju, żeby spakować trochę rzeczy do plecaka. Gdy wróciłam do salonu, woda sięgała mi już powyżej pasa.

Było tak przy okazji wcześniejszych tajfunów?

Nigdy. Pierwszy raz doszło do tego, że nasze meble, sprzęt domowy, wszystko pływało. Budynek nie miał drugiego piętra, więc gdyby zebrało się więcej wody, znaleźlibyśmy się w pułapce. Postanowiliśmy wyjść z domu i chwycić się grillów okiennych. Pamiętam, jak otworzyłam drzwi i poczułam silne uderzenie wiatru - jakby zrywał mi skórę z twarzy. Widziałam, że wokół pływają różne przedmioty i zwierzęta - żaby, węże, szczury. Poziom wody ciągle się podnosił. Mój brat powtarzał mi, że musimy zachować spokój, bo ojciec nie może się denerwować - w tamtym roku miał zawał i lekarz powiedział, że kolejnego prawdopodobnie nie przeżyje. Wpadliśmy na pomysł, żeby poczekać, aż woda podniesie się do takiego poziomu, żebyśmy mogli dostać się na dach.

Cały czas byliście wszyscy razem?

Tak. Pierwszy odłączył się od nas mój starszy z braci. Zauważył kamizelkę ratunkową unoszącą się na wodzie, więc popłynął po nią. Potem założył ją mojemu siostrzeńcowi. Po chwili zobaczył lodówkę turystyczną, chciał w niej umieścić małego. Ale gdy próbował popchnąć ją w naszą stronę, porwał go prąd. Pamiętam, że widziałam, jak mój siostrzeniec znika pod wodą, to znów wypływa na powierzchnię. Krzyczałam do mojego najstarszego brata i jego żony, żeby go złapali. Nie widziałam jednak wyraźnie, co się z nimi dzieje, bo wszystko było zamazane, białe, i padał silny deszcz. Miałam wrażenie, jakby ktoś wysypywał na moją twarz skruszony lód. W końcu straciłam ich z oczu.

Zostałam sama z rodzicami. Chcieliśmy się dostać na dach, ale woda nie była jeszcze wystarczająco wysoko. O moje ciało obijały się różne rzeczy. Mama złapała się konaru drzewa, dołączyliśmy do niej z ojcem. Zaczęliśmy się oddalać od naszego domu. Widziałam, jak mój ojciec znika pod wodą, to znów się pojawia. Za którymś razem już nie wypłynął. Zaczęłyśmy się z mamą modlić.

W pewnym momencie zobaczyłam lodówkę, która unosi się na wodzie. Kazałam mamie ją chwycić. Trzymałyśmy się jej, ale strasznie nami bujało przez fale. Nagle lodówka wepchnęła mnie pod konstrukcję nośną jakiegoś budynku. Znalazłam się w pułapce. Musiałam z całej siły popchnąć ją, żeby się stamtąd wydostać. Wessał mnie silny wir. Czułam się jak w pralce. Byłam pod wodą i nie mogłam wypłynąć na powierzchnię, bo nade mną pływały różne przedmioty, drzewa, meble. Byłam coraz bardziej zmęczona, brakowało mi powietrza. Zaczęłam z całej siły uderzać rękami w to, co pływało mi nad głową. W końcu udało mi się wydostać na powierzchnię.

Zniszczone domy w miejscowości Calbayog na Filipinach wskutek tajfunu Hagupit, 2014 r. (fot: Alanah Torralba)

Mężczyzna zakrywa się liśćmi przed deszczem. Filipiny po tajfunie Hagupit, 2014 r. (Alanah Torralba)

Co działo się z mamą?

Zauważyłam ją, chwyciłam się czegoś i podpłynęłam do niej. Złapałam ją za ramiona, ale wyślizgnęła mi się i wpadła do wody. Przestała walczyć. Wołałam do niej, klepałam ją po twarzy. Miała oczy otwarte, ale nie reagowała. W pewnym momencie po prostu ją przytuliłam i tak dryfowałyśmy. Trzymanie jej w ramionach z czasem zrobiło się dużym wyzwaniem. Wiedziałam, że muszę podjąć decyzję - albo zostaję z nią i ryzykuję, że sama zginę, albo ratuję siebie.

Jak udało ci się przetrwać?

Puściłam mamę, wdrapałam się na konstrukcję jakiegoś budynku i tam już zostałam. Gdy sztorm zaczął słabnąć, zauważył mnie jakiś mężczyzna. Ściągnął mnie na dół i zaprowadził do budynku, w którym przebywali ocaleni.

Ile to wszystko trwało?

Około dwóch godzin. Potem przewieźli mnie do miejsca, gdzie spotkałam się z drugim z moich braci. Z całej siódemki przeżyliśmy tylko my. Do tej pory nie znaleźliśmy szczątków ojca. Mój siostrzeniec został uznany za zaginionego.

Wierzysz, że przeżył?

Chciałabym, ale jeśli ja ledwo przetrwałam, jego rodzice nie przeżyli, to co dopiero trzyletni chłopiec, do tego ze spektrum autyzmu?

Jak reagujesz teraz, gdy słyszysz, że jest groźba tajfunu?

Strachem. Wszyscy tak reagujemy. Gdy tylko zrywa się silniejszy wiatr lub zaczyna padać deszcz, to, co wydarzyło się pięć lat temu, wraca do nas. Ludzie są straumatyzowani. Nawet jeśli nikt nie mówi o potrzebie ewakuacji w bezpieczniejsze miejsce, padają pytania, czy na pewno nie jest konieczna. Problem polega jednak na tym, że nawet centra ewakuacji, mimo że mają mocną konstrukcję, mieszczą się blisko wybrzeża. Filipiny są całe otoczone oceanem, więc nieważne, gdzie byśmy uciekli, i tak tajfun nas dopadnie.

Po tym, co się wydarzyło, nie myślałaś, żeby po prostu wyjechać? Przeprowadzić się?

Tak. Wiele osób mówiło mi, że powinnam zapomnieć o tym, co się stało, zacząć nowe życie. Ale nie byłoby mi łatwo to zrobić. Jeśli wszyscy zaczną wyjeżdżać, kto będzie pracował nad odbudowaniem naszej społeczności?

Miasto Cagayan na Filipinach po uderzeniu tajfunu Haima, 2016 r. (fot: Enrico Empainado)

Starsza kobieta wchodzi na swój dom, który został zmieciony przez tajfun Hagupit (fot: Alanah Torralba)

Kiedy poczułaś, że chcesz zacząć coś dla niej robić?

Minął może rok od tragedii. Tuż po tajfunie byłam w bardzo złej formie, nie wiedziałam, jak żyć dalej. Nie chciałam opowiadać o tym, co się stało. Nawet jak coś mówiłam, to czułam, że nie pokazuję prawdziwych emocji. Nie chciałam nikogo nimi obarczać. Potem zaczęłam pisać o tym, co przeżyłam, i to bardzo mi pomogło. Zatrudniłam się jako tłumacz w organizacji, która pomagała ocalonym. Słuchanie ich przejmujących opowieści i obserwowanie, jak pomimo że stracili wszystko, chcieli dalej żyć, było piękne i inspirujące. Pomyślałam, że nasze historie mogą być silnym narzędziem uczłowieczającym abstrakcyjne pojęcie zmiany klimatu. Bo mimo że to, co nas spotkało, zdarzyło się w konkretnym miejscu, nasze przeżycia są uniwersalne. Nie jesteśmy tylko statystykami, liczby i dane nie przemawiają do ludzi. Przemawia historia dziecka, które obawia się o swoją przyszłość, bo straciło rodziców, a jego szkoła została zrównana z ziemią, i ono nie wie, czy tę przyszłość w ogóle ma.

I taki komunikat chcemy wysłać do światowych liderów i korporacji odpowiedzialnych za globalne ocieplenie. Gdy oni debatują nad tym, co można zrobić, żeby zatrzymać zmianę klimatu, ludzie po drugiej stronie świata tracą domy, bliskich, poświęcają każdy dzień na odbudowanie swojego życia. To niesprawiedliwe, że ci, którzy nie zrobili nic złego, płacą najwyższą cenę.

Co zrobiłaś z tymi historiami usłyszanymi od ludzi?

Razem z moim znajomym postanowiliśmy organizować eventy, podczas których ludzie dzieliliby się swoimi opowieściami. Zdefiniowaliśmy pojęcie ocalonego i staraliśmy się wybrać takie historie, które pokazałyby szeroki wachlarz tego pojęcia. Paradoksalnie nie wszystkie są dramatyczne. Bywają też dość zabawne.

Zabawne?

Zależało mi, żeby mój znajomy podzielił się swoją opowieścią, ciągle odmawiał, ponieważ twierdził, że nie można o nim mówić w kategoriach ocalonego, bo nie przeżył najgorszego. Było mu wstyd z powodu tego, jak się zachował.

To znaczy?

Tuż przed tym, jak uderzył tajfun, jego rodzina zakwaterowała się w hotelu na wzgórzu. Wiele rodzin, które na to stać, tak robi, głównie ze względu na komfort, dostęp do prądu czy pożywienia. Gdy zaczął się sztorm, kolega poszedł do obsługi, żeby zamówić do pokoju coś do jedzenia. Ta poinformowała go, że nie jest w stanie zapewnić posiłku w tej chwili, ponieważ mają ograniczone zapasy ze względu na silny tajfun. Mój kolega nie miał pojęcia, jak poważna jest sytuacja, był oburzony, że w hotelu ktoś odmawia mu serwisu. Dopiero gdy spojrzał przez okno, zobaczył, że całe miasto to ogromne pobojowisko. Gdy sztorm minął, poszedł szukać jedzenia. Po drodze spotkał swojego kolegę, który spanikowany poprosił go, żeby jak najszybciej poszli do supermarketu po żywność. Ludzie wynosili wszystko, co byli w stanie udźwignąć, po prostu kradli. Mój kolega odmówił, bo w sklepie było ciemno i wszystko było zniszczone, bał się, że pobrudzi sobie swoje białe szorty. Jak jego kolega wyszedł ze sklepu, wziął od niego jakieś produkty. Gdy już wracał do rodziny z zapasami, natknął się na dziewczynę, w której był zakochany. Był wściekły, że zobaczy go w takim stanie - całego w rozsypce, niosącego produkty, które przed chwilą ukradł.

Nie dziwię się, że nie chciał o tym mówić.

Ale jego zachowanie było zrozumiałe. Chciał po prostu zachować godność. Zresztą jeszcze nie wiedział, jak tragiczna jest sytuacja. Przez całe lata żył w komfortowych warunkach, w poczuciu uprzywilejowania, i to nie była jego wina. Nagle zderzył się z sytuacją, która zmusiła go do zredefiniowania swojego życia - też musiał zacząć walczyć o jedzenie, bo inaczej jego rodzina by nie przeżyła.

Jedni meteorologowie ostrożnie podchodzą do łączenia globalnego ocieplenia z powstawaniem tajfunów i huraganów. Inni z kolei są przekonani, że zmiana klimatu wpływa na intensywność i liczbę cyklonów tropikalnych.

Nie mam co do tego wątpliwości. Wzrost średniej temperatury powietrza, a w konsekwencji poziomu wody, może zwiększyć liczbę, intensywność, a także długość trwania huraganów. Według badań geografa Richarda Heede'go z Climate Accountability Institute w Stanach Zjednoczonych zaledwie 90 przedsiębiorstw na świecie odpowiedzialnych jest za aż 63 procent przemysłowej emisji dwutlenku węgla i metanu w latach 1751-2010. Połowę z tych 63 procent najwięksi truciciele świata wysłali do atmosfery w ostatnim ćwierćwieczu, kiedy było już wiadomo, jak groźne są emisje gazów cieplarnianych.

Te firmy wiedziały o katastrofalnych skutkach, jakie mogą przynieść ich działania. Zamiast zmienić cokolwiek, płaciły innym, żeby zaprzeczali zmianie klimatu. To nie globalne ocieplenie nas zniszczy, to chciwość człowieka. Dopiero w tym roku świat zaczął głośniej mówić o konsekwencjach zmiany klimatu. Czyli wtedy, kiedy Zachód na własnej skórze odczuł skutki katastrofy naturalnej [huragan Harvey, który w sierpniu 2017 roku dotknął m.in. Stany Zjednoczone i Meksyk, wyrządził najdotkliwsze w historii USA straty materialne; huragan Irma, który uderzył we wrześniu 2017 roku i objął m.in. Stany Zjednoczone, Kubę i wyspy karaibskie; huragan Florence, który we wrześniu 2018 roku dotknął Karolinę Północną i Południową w Stanach Zjednoczonych - przyp. red.]. Dlaczego zawsze musimy czekać, aż komuś stanie się krzywda, zanim zaczniemy cokolwiek robić? Jednocześnie wciąż są na świecie ludzie, którzy zaprzeczają globalnemu ociepleniu. To tak, jakby ktoś nam wymierzył policzek.

My w Polsce nie znamy słowa "tajfun". Cieplejsza woda w morzu oznacza dla nas jedno - będą udane wakacje.

Przed Haiyan też miałam takie podejście do życia. Cieszyłam się, że idzie tajfun, bo to oznaczało, że lekcje będą odwołane. Marzyłam o tym, żeby podróżować, założyć rodzinę i prowadzić spokojne życie. Po Haiyan wiem, że nie mogę żyć już wyłącznie dla siebie, że jestem częścią większej społeczności. Jeśli nic nie zrobię, to jak będę w stanie ochronić moją rodzinę? Skąd będę miała pewność, że będą mieli ten luksus, żeby realizować swoje marzenia bez życia w ciągłym strachu?

Joanna Sustento (fot: Agata Grzybowska/ Agencja Gazeta)

Jak my, zwykli ludzie, tu w Europie, możemy przyczynić się do powstrzymania zmiany klimatu? Powinniśmy zużywać mniej wody, ograniczyć zużycie plastiku czy np. zrezygnować z mięsa?

To nie pierwszy raz, kiedy ktoś mnie o to pyta i szczerze mówiąc, nie znam odpowiedzi. Każdy musi zapytać samego siebie, co potrafi, co jest w stanie zrobić, w co mógłby się zaangażować. Żyjemy w różnych światach, w innych kulturach, to, co przekona mnie, nie przemówi do ciebie. Jeśli zaczniemy robić coś, co będzie wypływało z nas samych, co naprawdę chcemy robić, jest szansa, że pozostaniemy w tym konsekwentni i naprawdę uwierzymy, że można coś robić nawet na małą skalę.

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.

KLIKNIJ, BY ZAPISAĆ SIĘ NA NEWSLETTER >>>

Ewa Jankowska. Dziennikarka i redaktorka, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Zaczynała w Wirtualnej Polsce w dziale Kultura, publikowała wywiady w serwisie Ksiazki.wp.pl. Pracowała również serwisie Nasze Miasto i Metrowarszawa.pl, gdzie z czasem awansowała na redaktor naczelną.

Polub Weekend Gazeta.pl na Facebooku

Więcej o: