Historia wytrucia pasieki Rafała Szeli rodzi wiele pytań: co się właściwie stało? Kto to zrobił i dlaczego? A także: kim jest Rafał Szela, człowiek, o którym nagle dowiedziała się cała Polska?
Przyjeżdżamy na Podkarpacie. Dziś Chmielnik to najmniejsza podrzeszowska gmina. Teren jest pagórkowaty, więc nie ma tu dużych upraw ogórków czy rzepaku. Jest za to dużo łąk. Dla pszczół idealnie, dla ludzi gorzej. Trudniej. W tej historii ucierpiały jednak też pszczoły. Przez człowieka. A inny człowiek zdecydował, że zło przekuje w dobro.
– Dobre pytanie – zastanawia się Rafał Szela, 43-letni pszczelarz w charakterystycznym kapeluszu. – 19 września to był w Chmielniku słoneczny, ciepły dzień. Pszczoły od rana bardzo ładnie pracowały, nosiły do uli pyłek, gromadziły zapasy. My byliśmy w końcówce zimowego zakarmiania pszczół. Wszystkie nasze pszczoły – 66 rodzin – były w bardzo dobrym stanie i praktycznie przygotowane do zimowania. Ostatnie prace w pasiece miały być przeprowadzone w ciągu najbliższych dwóch - trzech dni.
Nic nie zapowiadało tego, co się stało potem.
Rafał Szela skontrolował pasiekę rano. Pasieka stoi 10 metrów od domu, widać ją z okien. Nie ma możliwości, by ktoś niepowołany się tu zakradł – obejścia broni pies, kogut, kury i kaczki. Przed południem wszystko było dobrze. – Ale przed godziną 15 zauważyłem bardzo dużą liczbę pszczół wracających z terenu. Te pszczoły zachowywały się zupełnie inaczej. Były nerwowe. Osiadały na przedniej ścianie ula, na daszkach, poruszały się bardzo chwiejnie, miały porozkładane skrzydełka, wyciągnięte języczki. Upadały przed wlotkami do uli, na ziemię. Widać było, że są sparaliżowane. Nie miałem wątpliwości, że pszczoły zostały otrute, nie wiedziałem tylko, jaka jest skala. Chwilę później było już wiadomo, że te same objawy mają pszczoły we wszystkich rodzinach. Byłem przerażony, nigdy czegoś takiego nie widziałem. O godz. 17 loty w naszych ulach już praktycznie ustały
Pszczoła ma zasięg lotu do trzech kilometrów. W kilka minut po zdarzeniu Szela objechał więc samochodem okoliczne tereny. – Sprawdzałem, czy ktoś nie pryska pól. Sprawdziłem, czy w pasiekach innych pszczelarzy stało się to samo. Nic. Natychmiast podjęliśmy działania: wezwaliśmy policję i powiadomiliśmy prezesa koła pszczelarskiego, do którego należę. Policja przyjechała w ciągu pół godziny. 21 września komisyjnie – w składzie: przedstawiciel Powiatowego Inspektoratu Weterynarii, Państwowego Instytutu Ochrony Roślin i Nasiennictwa, przedstawiciel Koła Pszczelarskiego i właściciel pasieki, czyli ja - otworzyliśmy ule do pobrania próbki toksykologicznej. Został spisany protokół.
Badanie toksykologiczne potwierdziło, że pszczoły zostały otrute. Najprawdopodobniej celowo. Nieprzypadkowo użyto środka do dezynsekcji pustych silosów i zwalczania m.in. wołka zbożowego. Jest silnie trująca, nie można jej stosować w obecności człowieka. Nic więcej nie wiadomo, policyjne dochodzenie trwa, sprawcy jak dotąd nie zatrzymano.
Ani Rafał Szela, ani jego żona, ani brat Maciej, który zaangażował się w pomoc, nie chcą spekulować. – Nie mamy wrogów, nie domyślamy się, kto to mógł zrobić. Wręcz przeciwnie, Rafał zawsze starał się każdemu pomóc, doradzić. Jest spokojnym, życzliwym człowiekiem. Jedyne, czego by teraz chciał, to spojrzeć temu, kto to zrobił, w oczy – mówi Maciej Szela, brat pszczelarza.
Ja spoglądam w oczy Rafałowi Szeli, szukając tam odpowiedzi na pytanie, jak on to wszystko przeżył? Widać, że powracanie pamięcią do wydarzeń z 19 września sprawia mu ból i przykrość. Że wspomnienia są wciąż bardzo żywe. Ale gdy zaczynam pytać o jego miłość do pszczół, na twarzy pszczelarza pojawia się ulga, odprężenie i nieśmiały uśmiech. – Pszczół nie da się nie kochać. To piękne, mądre, niezbędne nam stworzenia. Bardzo pożyteczne, bez nich nie byłoby roślin, kwiatów, upraw. Pszczoły tworzą idealne społeczeństwo. Np. zimą: wszystkie otaczają zbitą kulą matkę. Na zewnątrz tej kuli jest mróz, pszczoły mogą być nawet oszronione. A w środku, przy królowej, jest około dwadzieścia stopni.
Z pszczołami miał do czynienia od zawsze. – Pochodzę z rodziny ogrodniczej. Mieliśmy kwiaty cięte. Od małego obserwowałem pszczoły na łąkach, w ogródku babci. Zawsze w rodzinie pasieka była – nie zawsze w linii prostej, ale była. Wujek miał pasiekę za płotem. Gdy wybierał miód, zawsze mówił, żebyśmy się schowali, bo pszczoły były w tamtych czasach dużo bardziej agresywne niż dziś. Nie liczyłem, ile razy mnie użądliły! – śmieje się. – Pamiętam, jak z dziadkiem jadłem miód prosto z plastra, taki jest najlepszy.
Pszczoły w rodzinie zapoczątkował pradziadek. – Pradziadek był na owe czasy pszczelarskim edukatorem, uczył innych, jak pszczoły hodować. Walczył podczas pierwszej wojny światowej i z wojny wrócił. Ale wraz z wybuchem drugiej wojny światowej znów został powołany. Jako polski oficer zginął w Twerze (jednej z kilku miejscowości w Rosji, w których dokonała się zbrodnia katyńska – przyp. red.).
Zdjęcia z rodzinnego albumu Rafała Szeli dokumentują pszczelarską historię rodziny. W środku po lewej pradziadek, po prawej prababcia, która po jego śmierci zajęła się pasieką fot. archiwum rodzinne Rafała Szeli
- O jego śmierci dowiedzieliśmy się dopiero wiele lat później. Zanim został rozstrzelany, zdążył jeszcze wysłać do rodziny list. Napisał mniej więcej tak: "Jestem zdrowy, przechowajcie mi pszczoły". Gdy nie wrócił, ule przejęła prababcia, jego żona – Rafał pokazuje zdjęcie prababci. I jeszcze jedno, na którym jest młodą dziewczyną. Fotografia liczy przeszło 100 lat.
Prababcia Rafała Szeli (trzecia z lewej w górnym rzedzie), która zajęła się pasieką po zamordowaniu męża w Twerze fot. Archiwum prywatne rodziny Rafała Szeli
On sam z wykształcenia jest architektem krajobrazu. Żonę poznał na studiach w Warszawie, do Chmielnika przywiózł ją z Mokotowa.
- Co to było! Rodzina była przerażona, że jadę mieszkać na jakąś wieś. Tym bardziej, że przez dwa lata nie dał najmniejszego znaku, że mu się podobam. Rafał jest cierpliwy i zdeterminowany – opowiada żona. Razem projektują ogrody na Podkarpaciu. Mają szkółkę roślin. Klienci chwalą ich sadzonki i porady, których Rafał udziela przy okazji zakupów.
Łatwo policzyć, że Rafał własnymi rękami zbudował już 67 domów. Jeden dla swojej rodziny, z tarasem, z którego można objąć sad, pasiekę i cały położony w dole wzgórza Chmielnik. I 66 dla pszczelich rodzin.
Teraz ule, które sam zrobiłem, są już do wyrzucenia, bo pszczoły zaniosły do nich truciznę. Dziś pasieka smutno wygląda, bo niewiele uli zostało, wyniosłem je. Ale zrobię nowe
– zapewnia.
Brat Maciej potwierdza, że Rafał umie zrobić wszystko: wyhodować pszczołę, krzaczek i zbić ul. – Jest bardzo zaradny, jest złotą rączką. Wszystkiego uczy się sam, a pszczoły to jego wielka pasja. Rafał ma dla kogo żyć, dla kogo się starać – ma żonę i dwoje dzieci. Chce, żeby miały lepszą przyszłość. Pasieka powstała z ciężkiej pracy jego i jego rodziny, a pszczoły miały być sposobem na ich godne życie.
Ale to, z czym pszczoły się wszystkim kojarzą, czyli miód, w pasiece Rafała Szeli było tylko słodkim dodatkiem. Pszczelarz wyjaśnia, że głównym celem jego profesji nie jest produkcja miodu, lecz namnażanie pszczół. Pasieka Szeli była nastawiona właśnie na hodowanie pszczół i sprzedawanie ich innym pszczelarzom w całej Polsce – pszczół zadbanych, odkarmionych, zdrowych, ze znaną historią, co przy rozwoju każdej pasieki jest bardzo ważne. W wyniku otrucia ucierpiała każda pszczela rodzina z Pasieki Szeli. Teraz pszczelarz na nowo je łączy, ale każdy dzień przynosi kolejne martwe pszczoły. – Umierają do dzisiaj – Rafał Szela natychmiast smutnieje.
I słychać w tym, że dla niego śmierć 2,5 miliona pszczół niczym nie różni się od śmierci 2,5 miliona innych żywych istot. To rzecz potworna, niewyobrażalna, a jednak jest faktem, z którym trzeba się zmierzyć.
- Trzy miesiące temu Rafał był innym człowiekiem. Załamał się, chciał to tak zostawić, zapomnieć. Ale zmienił zdanie, wziął się w garść, teraz już się nie podda. Tym bardziej, że wiele osób dało nam wsparcie i zadeklarowało pomoc – mówi Maciej Szela.
Rafał Szela na tle swojej zdziesiątkowanej przez truci fot. Paulina Dudek, Gazeta.pl
Gdy gruchnęła w mediach wieść o wytruciu pasieki, z całej Polski do Chmielnika popłynęła rzeka życzliwości. Czasem to były słowa otuchy, kiedy indziej np. oferta oddania ramki pszczół. Internauci namówili też Szelów na uruchomienie zbiórki publicznej. Choć straty powstałe w wyniku straty pasieki, a co za tym idzie też utraty przyszłorocznych zysków, oszacowano na 100 tysięcy złotych, celem było zebranie tylko 10 tys. złotych. Do tej pory udało się zebrać ponad 26 tysięcy.
- 10 tysięcy to 10 procent wartości strat. Dla nas to pakiet startowy, za który chcemy odbudować pasiekę. Część zgromadzonej kwoty przeznaczymy na stworzenie zaplecza pomocowego – puli rodzin zawsze gotowych do przekazania innym pszczelarzom, którzy się znajdą w podobnej sytuacji, jak nasza. My dostaliśmy pomoc, jesteśmy wzruszeni i teraz chcemy się odwdzięczyć.
Reszta kwoty ma pójść na działania edukacyjne. – Będziemy pokazywać poszczególne etapy odbudowy naszej pasieki i dzielić się wiadomościami z zakresu dobrej praktyki pszczelarskiej. Bo teraz jest moda na hodowanie pszczół, a to jest najtrudniejsza hodowla ze wszystkich. Wielu początkujących pszczelarzy robi poważne błędy i nie wie, czemu im nie idzie. My działaliśmy w zgodzie z dobrą praktyką pszczelarską, a i tak wszystko straciliśmy. Dla mnie to znak, że zło trzeba przekuć w dobro. Uczyć, jak działać w sytuacji kryzysowej, bo my się tego właśnie teraz uczymy w praktyce. Uczyć, jak dobrze pszczoły rozmnażać. Mówić rolnikom, że nie mogą opryskiwać pól w dzień, gdy pszczoły tam latają i zbierają pyłek. Mówić zwykłym ludziom, że jeśli wypuszczą z domu nawet jedną pszczołę, zamiast ją zabić, to dzięki temu pszczół może być o wiele milionów więcej.
W pasiece w tym roku nic więcej już nie da się zrobić, idzie zima, temperatura spadła poniżej zera. Wiosną trzeba będzie zbić każdy nowy ul i ramki, od pierwszej do ostatniej deseczki. Kupić nowe pszczoły i z każdą się zapoznać, zaprzyjaźnić. Słowem: zacząć wszystko od nowa.
Tak zdecydowałem i nie poddam się. Kocham pszczoły i nie wyobrażam sobie bez nich życia. Marzę o tym, żeby żyć z nimi dalej i żeby nigdy więcej do takiej sytuacji, jaka mnie spotkała, nie doszło. U nikogo. Za zło trzeba odpłacać dobrem, w zdwojonej sile
– uśmiecha się nieśmiało Rafał Szela. Po czym wymienia porozumiewawcze spojrzenia z żoną i wręcza nam na pożegnanie po słoiczku miodu z własnej pasieki.
Jeśli chcesz na bieżąco śledzić, co dzieje się w Pasiece Rafała Szeli, zajrzyj tutaj >>
Zbiórkę publiczną na Pomagam.pl znajdziesz tutaj >>
***
Znasz kogoś, kto też jest Zwykłym Niezwykłym? Powiedz nam o nim! Pisz na adres: zwykliniezwykli@agora.pl. Wybranych bohaterów odwiedzimy z kamerą.
ZOBACZ TEŻ: