Paulinę znam od kilku lat. Z ciekawością przyglądałam się jej ciąży, czasami działając jak bufor między nią a osobami, które na wiadomość o jej stanie wpadały w lukrowany ton i wyciągały ręce w kierunku brzucha. Sama mam dwoje dzieci i wiem doskonale, do jakich myśli może doprowadzić wykończoną matkę deprywacja snu. Może dlatego przypadek mojej koleżanki jest tak niesamowity.
Jej synek przesypia całe noce, zasypia sam, nie trzeba go godzinami nosić na rękach, płacze tylko wtedy, kiedy jest głodny. No i jeszcze Paulina, która jest jak te kobiety z Instagrama, które tydzień po porodzie wyglądają, jakby nigdy nie rodziły. W narracji o macierzyństwie brakuje takich przypadków - dzieci idealnych, o których pisze się w podręcznikach dla rodziców, że "niektóre małe dzieci mogą spać i 22 godziny na dobę". Taki jest właśnie jej synek.
Paulina, 28-latka z Warszawy, mama pięciomiesięcznego synka: - Bardzo długo nie mówiłam w pracy o tym, że jestem w ciąży. Głównie dlatego, że kobiety w ciąży traktuje się, powiedzmy to delikatnie, z przymrużeniem oka. Wiadomo, "szaleją im hormony", nie bierze się ich do końca na poważnie. "Łatwiej się wzruszają, mają zwolnione reakcje, są płaczliwe" - taki utrwalony obraz mają wszyscy. OK, gdybym tak się czuła, gdybym dostawała sygnały, że gorzej wykonuję swoją pracę, poszłabym na zwolnienie lekarskie. Ale nic takiego się nie wydarzyło.
Złościły mnie pytania o brzuch, bo ludzie z niezrozumiałych mi przyczyn uważają, że kobieta w ciąży jest dobrem publicznym. Każdy może podejść, pomacać, poprzytulać się. Nie rozumiem, dlaczego obcy ludzie mieliby mnie dotykać. Czy ja podchodziłam do innych i łapałam ich za biust albo choćby za nogę? Nie. Za to kobietę w ciąży może pomacać każdy. A w momencie, kiedy zaczynasz się bronić, stawiać granice, słyszysz, że jesteś przewrażliwiona, że szaleją ci hormony. Więc, aby nikt nie posądził cię o to, że hormony tobą rządzą, dajesz się macać i jeszcze się przy tym głupkowato uśmiechasz. Tak jest prościej. Próbowałam kiedyś dać po łapach kobiecie, która rzuciła się na mnie i zaczęła głaskać mój brzuch po zajęciach fitness. Skończyło się tym, że zaczęła mnie jeszcze mocniej przytulać, żeby, cytuję, "uspokoić mnie i odgonić złą energię".
Dla mnie powiększający się brzuch był najbardziej widocznym i dobitnym znakiem, że nie ma odwrotu. Że nic nie będzie już takie jak było. Kto by się tego nie bał? Zmienia się nie tylko sylwetka, ale całe życie. Nie wiem, jak inne matki, ale ja byłam przerażona. Ale nie potrzebowałam o tym rozmawiać z obcymi ludźmi, nie potrzebowałam słuchać ich cennych rad.
- Do siódmego miesiąca miałam spokój. Do tego czasu prawie nikt oprócz najbliższych mi osób nie wiedział, że spodziewam się dziecka. Na zajęciach fitness nie robiłam po prostu niektórych ćwiczeń. Wiadomo, mogłam się zmęczyć.
Ale im bliżej było do rozwiązania, tym częściej słyszałam, że powinnam zwolnić, odpocząć. Zrezygnować z pracy, z uprawiania sportów. Często byłam odbierana jako osoba, która próbuje coś udowodnić. I nawet, kiedy uczciwie mówiłam, że nie o to chodzi, raczej patrzono na mnie z politowaniem. A ja po prostu w miarę możliwości nie chciałam zmieniać swojego życia.
Ćwiczyłam i ćwiczę nadal, bo dzięki temu czuję się dobrze. Pilates i joga nie dość, że dają mi dużo przyjemności, to sprawiają, że nie boli mnie kręgosłup. Squash to czysta frajda. Podobnie jak jazda na rowerze. Rower dodatkowo odciążał moje nogi i kręgosłup pod koniec trzeciego trymestru, więc tym bardziej nie widziałam powodu, aby z niego rezygnować. Uprawiałam sport pięć-siedem razy w tygodniu. Lekarz mi pozwolił, czułam się dobrze, więc czemu nie?
Śpi, kiedy inni ćwiczą Fot. Archiwum prywatne
- Mój mąż do tej pory się śmieje, że jestem jedną z nielicznych kobiet na świecie, które, aby wrócić do wagi sprzed ciąży, muszą przytyć. Wiem, że bliscy się martwili, że coś jest nie tak. Ale wszystkie wyniki badań miałam w normie. Syn rozwijał się prawidłowo. Ba, podczas USG w 37. tygodniu lekarz sugerował, że jak tak dalej pójdzie, to dziecko dobije do czterech kilogramów. Koniec końców był mniejszy - niecałe 3300 gramów - ale i tak w szpitalu usłyszałam, że tego dnia najdrobniejsza matka urodziła największe dziecko.
Obce osoby czy dalsi znajomi na informację o ciąży reagowali z dużym zdziwieniem i tym rodzajem troski, którego bardzo nie lubię. "Ojej, ty jesteś w ósmym miesiącu ciąży? Nie wyglądasz! Z dzieckiem wszystko w porządku?". Jeśli nie byłoby w porządku, to akurat chciałabym się wyżalić pani z warzywniaka albo niewidzianej dziesięć lat koleżance spotkanej na przystanku...
Lekarze też patrzyli na mnie z lekkim niedowierzaniem. Kiedy poszłam na wspomniane USG w 37. tygodniu, lekarz stwierdził, że chyba się przejęzyczyłam i chciałam powiedzieć, że jestem w 17. Ale zobaczył, że wszystko jest w porządku, więc nie było powodów do niepokoju.
- Czułam się dobrze. Wręcz byłam zadowolona, że moje ciało tak niewiele się zmienia, że nie muszę rezygnować z wielu rzeczy. Okazało się, że opłacało się ćwiczyć, prowadzić aktywny tryb życia zarówno wcześniej, jak i w trakcie ciąży. Ale - będę podkreślała to wiele razy - ćwiczenia ćwiczeniami, jednak mój wygląd to przede wszystkim zasługa genów. Zawsze byłam szczupła. Moja mama i jej siostra też. I tak jak ja w ciąży były bardzo szczupłe, wręcz chudły.
- Nie wiem dlaczego, ale byłam łatwym celem starszych pań. Podczas czerwcowych upałów usiadłam w tramwaju. Nagle ktoś zaczyna na mnie krzyczeć. Że "matka mnie źle wychowała", że "nie chce się wstać, żeby ustąpić starszej osobie" itd. Dookoła mnie były wolne miejsca, pani ewidentnie chciała usiąść na moim. Więc odpowiedziałam jej zgodnie z prawdą, że nie ustąpię jej miejsca, bo jestem w siódmym miesiącu ciąży i trochę mi słabo. W odpowiedzi usłyszałam, że jeśli ja jestem w siódmym miesiącu, to ona jest królową angielską, i to wstyd tak kłamać, karma mnie dopadnie.
- Chronicznego zmęczenia. I przede wszystkim tego, że nie będę miała czasu kompletnie na nic, będę siedziała sama w domu, odizolowana od reszty świata. Zewsząd słyszałam, że najważniejsze i najtrudniejsze są pierwsze wspólne miesiące. Że musimy dać sobie czas na to, aby wyrobić sobie rutynę. Mimo radości z oczekiwania na synka byłam przerażona.
Bardzo brakowało mi kogoś, kto powie, że nie musi być źle, że te pierwsze miesiące to nie tylko płacz, ciągłe karmienia. Spodziewałam się więc, że składają się na nie wyłącznie wyrzeczenia, na które w żaden sposób nie można się wcześniej przygotować.
- Wydaje mi się, że obecnie przeważają dwa "typy" matek. Instamatki, które są wiecznie zadowolone, uśmiechnięte, w pełnym makijażu ćwiczą w fitness klubie, codziennie przygotowują fitobiad z pięciu dań, a na koniec karmią nas tym swoim idealnym życiem, wrzucając fotki na Instagrama. I drugi typ - Matki Polki Cierpiące, dla których macierzyństwo to pasmo niekończących się wyrzeczeń, problemów i poświęceń.
Zanim urodziłam syna, widziałam tylko te dwa typy. Albo zafałszowana rzeczywistość z mediów społecznościowych, albo jedna wielka udręka. A teraz już wiem, że jest mnóstwo kobiet, które nie przeginają w żadną ze stron. Opiekują się swoimi dziećmi najlepiej, jak potrafią, ale kiedy nie dadzą rady ugotować obiadu, to nie wstydzą się zamówić pizzy, kiedy mają dość, to nie cierpią w samotności, tylko umówią się ze znajomymi i wypiją lampkę wina. I świat się nie kończy.
- Tak. Zarówno szkoły rodzenia, jak i większość mam, które rodziły naturalnie, traktują cesarkę jako "gorszy" i lżejszy poród. A to ani nie gorszy, ani nie lżejszy poród. Inny. W wielu kwestiach trudniejszy, tylko w kilku łatwiejszy.
- Zacznijmy od tego, że w ciąży kobieta jest traktowana jak obłożnie chora. Oczekuje się od niej, że będzie wyłącznie chodzącym inkubatorem. Nie powinna pracować, nie powinna uprawiać żadnych sportów, powinna leżeć i czekać. Ewentualnie prasować ubranka dla dziecka. To się oczywiście zmienia. Ale wciąż bardzo powoli.
Ja po prostu byłam sobą i nie spełniałam tym samym oczekiwań ze strony rodziców, znajomych czy koleżanek z pracy. Miałam siłę i ochotę pomalować paznokcie, pójść na fitness, pojechać na koncert. Nie spełniałam oczekiwań, ale też przesadnie się tym nie przejmowałam, bo to moje życie.
Zresztą nadal nie wpisuję się w szablon. Chodzę do kosmetyczki i do kina. Wszyscy pytają, co z dzieckiem w tym czasie. Przecież wiadomo, że nie zostawiłam syna samego w domu. Mój syn ma cudownego tatę, kochających dziadków, wspierające ciocie. Skoro wszyscy oferują pomoc, czemu z tego nie skorzystać?
Od matki oczekuje się, że zamknie się w domu, będzie zmieniała pieluchy i gotowała obiady. Od matki. Bo już ojciec dziecka może robić, co chce. A jak pomaga w wychowywaniu dziecka, to jest przez otoczenie wynoszony niemal na ołtarze. Na początku wkurzałam się nawet na moją mamę, która dzwoniła do mnie, gdy wiedziała, że jestem poza domem, i pytała: "Jak sobie chłopaki radzą? Czy nie są głodni, czy nie jest im smutno?". Smutno! Do mnie nikt nie zadzwonił tylko po to, żeby zapytać, czy podczas opieki nad synem nie jest mi przypadkiem smutno. Mój znajomy jest uważany za ojca roku, bohatera narodowego, bo chodzi z dziećmi do supermarketu. Ekspedientki niemal umierają z rozkoszy, że: "Facet! Z dwójką dzieci?! Taki dzielny".
Paulina z synem Fot. Archiwum prywatne
- Mniej więcej. I widzisz, łapię się na tym, że powinnam zaprzeczyć. Że oczekuje się ode mnie, że będę miała problemy z powrotem do wagi, że coś musi być nie tak. Ale nie jest. Tak jak już mówiłam, wszystko zawdzięczam genom i aktywnemu trybowi życia. Powiedziałabym, że 80 procent to geny, 20 procent ćwiczenia. Do ostatniego momentu ćwiczyłam. W niedzielę rano byłam na pilatesie, a wieczorem pojechałam do szpitala. I tak - kiedy urodziłam synka, brzuch zniknął. Po tygodniu był względnie płaski, po dwóch-trzech nawet rozciągnięta skóra zniknęła. Teraz, po pięciu miesiącach, w zasadzie tylko blizna przypomina o porodzie. Internauci zjedzą mnie w komentarzach, ale tak, nie tylko Ania Lewandowska może mieć płaski brzuch tuż po urodzeniu dziecka. Ale, będę powtarzać jak mantrę: uważam, że w moim przypadku 80 procent to geny, tylko 20 procent - uprawianie sportów.
- I tak, i nie. Na początku przerażało nas wszystko, więc nie zauważaliśmy, że on taki jest. Żeby odbić się od wagi urodzeniowej, z czym pojawił się problem, budziliśmy go co trzy godziny i wmuszaliśmy w niego jedzenie. Ale opanowaliśmy sytuację. Teraz je za dwoje, jak nie za troje. To nasze pierwsze dziecko, więc nie mieliśmy porównania, zauważyliśmy, że jest bezproblemowy, kiedy zaczęliśmy rozmawiać z innymi rodzicami. Oni wiecznie niewyspani, dziecko płacze, nie je, ma kolki, zaparcia. Wszystko, co najgorsze. A nasz syn budzi się na jedzenie, jasne, wtedy krzyczy i domaga się pokarmu natychmiast, ale potem uśmiecha się i zasypia. Przesypia całe noce. W zasadzie odkąd przestaliśmy go budzić na karmienie w nocy, śpi około siedmiu godzin. Kiedy odwiedzają nas jego babcie, biegają co chwilę sprawdzać, czy na pewno oddycha.
- Oczywiście, że bywam zmęczona - uwaga: problem pierwszego świata - głównie psychicznie. Siedzę w domu na macierzyńskim, a jestem przyzwyczajona do aktywnego trybu życia. Nagle okazało się, że jedyny temat, na który inni chcą ze mną rozmawiać, to dzieci. Kocham mojego syna, ale spędzam z nim praktycznie cały czas. Kiedy się wyrwę "do dorosłych”, chciałabym porozmawiać o czymś innymi niż to, kiedy ostatnio robił kupę i ile razy płakał w ciągu dnia. Ale masz rację, noce przesypiam, mam czas dla siebie, bo mam cudownego męża, który nie tyle, że pomaga mi w opiece nad synem, ale dzieli ze mną obowiązki. Tak jak to powinno wyglądać we wszystkich rodzinach.
Za tym moim zadowoleniem z życia stoi sztab ludzi: mąż, dziadkowie, znajomi i przede wszystkim ultraspokojne dziecko. Ale nie oznacza to, że nie muszę z zegarkiem w jednym ręku, laktatorem w drugim planować całego dnia, tygodnia, miesiąca. Mój mąż twierdzi, że jestem zorganizowana niczym sycylijska mafia. Fakt, prowadzę kilka kalendarzy, nie spóźniam się nigdy, o niczym nie zapominam. Ale wszystko jest do ogarnięcia, zwłaszcza kiedy ma się takie dziecko. Bycie zorganizowanym jedynie ułatwia życie.
- Zazdroszczą na pewno. Ja śpię po siedem, czasem dziewięć godzin dziennie, one "kradną" każdą godzinę snu. Zauważyłam, że każda mówi mi, że ten spokojny czas minie, że syn jeszcze pokaże nam charakterek. Może. Ale nie mam na to wpływu, więc póki co nie martwię się na zapas.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu. KLIKNIJ, BY ZAPISAĆ SIĘ NA NEWSLETTER.