Romuald Dębski nie żyje. Profesor operował serca wielkości 20-groszówki, pod oknami kliniki przeciwnicy nazywali go 'mordercą dzieci'

Dominika Buczak
Romuald Dębski nie żyje. Wiele spośród Polek, które zachodziły w ciążę w ostatnich latach, miało z tyłu głowy myśl: dobrze, że przynajmniej jest jeszcze profesor Dębski w Bielańskim. Jakby co. Od dzisiaj na jego wsparcie w najtrudniejszych życiowych sytuacjach nie możemy liczyć.

Dwóch ginekologów-położników najwyraźniej przedzierało się do masowej świadomości Polaków w ostatnich latach.

Z jednej strony profesor Bogdan Chazan, dyrektor warszawskiego szpitala im. Świętej Rodziny przy ul. Madalińskiego (już nim nie jest), który tak długo odwlekał wydanie zgody na legalną terminację ciąży, aż stała się niezgodna z prawem. Po wywiadzie z kobietą, która w 22. tygodniu ciąży dowiedziała się, że płód ma wiele wad i żadnych szans na przeżycie poza macicą, sprawa oburzyła opinię publiczną. Profesor Chazan zrobił wszystko, żeby na przerwanie ciąży było za późno. Urodziło się dziecko bez nosa, kości czaszki, powiek, bez najmniejszych szans na przeżycie. Umarło kilka dni po porodzie. Profesor Chazan po raz kolejny został bohaterem organizacji, które domagają się całkowitego zakazu przerywania ciąży w Polsce.

Po drugiej stronie miałyśmy profesora Romualda Dębskiego, znanego z odwagi głoszenia prokobiecych poglądów. Chętnie udzielał wywiadów, charyzmatycznie mówił o prawie do wyboru w ramach obowiązujących przepisów i wolności kobiet do podejmowania decyzji. Jego głos był słyszalny, odważny i mocny. Do kierowanej przez niego Kliniki Położnictwa i Ginekologii Szpitala Bielańskiego w Warszawie trafiały najtrudniejsze przypadki ciąż, które często udawało mu się ratować. Ale kiedy kobieta podejmowała decyzję o przerwaniu ciąży, a były ku temu przesłanki prawne, właśnie w Szpitalu Bielańskim mogła liczyć na wsparcie i pomoc. Profesor Dębski podkreślał w wywiadach, że kierowany przez niego szpital jest jedną z niewielu placówek w Polsce, gdzie legalnie można przerwać ciążę.

Profesor Romuald Dębski i dr Marzena Dębska podczas pikiety matek dzieci urodzonych w Szpitalu Bielańskim, sprzeciwiających się szkalowaniu dobrego imienia profesora (Fot. Maciek Jaźwiecki / AG)

Dzisiaj kobiety straciły ważnego sojusznika. Szala wagi prezentowanych przez lekarzy poglądów na temat prawa do wyboru drastycznie przechyliła się na prawo.

Dosyć to przerażające w sytuacji, w której - jak wynika z dziennikarskich nieoficjalnych doniesień  - w Trybunale Konstytucyjnym gotowe jest już orzeczenie, które uzna za niezgodne z konstytucją przerywanie ciąży w przypadku ciężkiego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu. Gdyby zostało ogłoszone, w Polsce zostałby naruszony tak zwany "kompromis aborcyjny". W takiej sytuacji zapewne znowu ubierzemy się na czarno i wyjdziemy protestować z parasolkami. Ale bez profesora Dębskiego, bez jego wyrazistych poglądów, trudniej będzie walczyć o zagrożone prawa kobiet.

Nie tylko aborcja

Profesor Dębski istniał w mediach głównie dzięki swojemu stosunkowi do prawa do wyboru. Pamiętajmy jednak, że był to jeden z najwybitniejszych w Polsce specjalistów w dziedzinie ginekologii, położnictwa, perinatologii i endokrynologii ginekologicznej. Przeprowadzał operacje, ratował życie kobiet w ciąży, pomagał w szczęśliwym przyjściu na świat dzieciom, które przez innych lekarzy nie mogły być uratowane.

Był wielkim orędownikiem diagnostyki prenatalnej i często powtarzał, że obawia się, że na fali walki o zaostrzenie prawa do przerywania ciąży, kobiety i płody nie będą badane w ciąży tak, jak pozwala na to nowoczesna medycyna. Rozumiał wagę tego zagadnienia, bo w Szpitalu Bielańskim prowadził jeden z największych w Polsce zespołów terapii prenatalnej. Lecząc płody przed porodem uratował życie kilkuset dzieci. Operował serca wielkości 20-groszówki i mikroskopijne nerki w tym samym momencie, gdy pod oknami kliniki protestowali jego przeciwnicy nazywając go 'mordercą niewinnych dzieci'. Przed Szpitalem Bielańskim miesiącami parkował samochód przeciwników prawa do wyboru obwieszony banerami z rozszarpanymi płodami. Profesor Dębski cierpliwie wyjaśniał, że od kilkudziesięciu lat przerwanie ciąży nie polega na wyszarpywaniu płodu z macicy. Legalne aborcje to margines tego, czym zajmujemy się w szpitalu - często podkreślał profesor Dębski w wywiadach.

Profesor Romuald Dębski (fot. Albert Zawada / AG)

Tylko w ramach prawa

Wbrew temu, co przez lata powtarzali o profesorze Dębskim przedstawiciele fundacji anti-choice, nie był on zwolennikiem aborcji na życzenie. Domagał się jednak respektowania prawa, czyli możliwości terminacji ciąży w trzech przewidzianych przepisami przypadkach. Nie była to jego ulubiona forma działalności. W wywiadzie udzielonym Weekend.gazeta.pl  powiedział: Niech będzie całkowity zakaz. Myślisz pan, że moi pracownicy są szczęśliwi, że dokonują takich zabiegów? Ile ja pytań usłyszałem od moich położnych: "panie profesorze, dlaczego my to musimy robić?". Więc ja będę najszczęśliwszym facetem. Wiesz, dlaczego? Dlatego, że gdyby taka potrzeba zaistniała w mojej rodzinie, to ja wiem, gdzie za granicą bezpiecznie wykonać zabieg przerwania ciąży. Ja sobie poradzę. Gorzej z resztą społeczeństwa. Nikt sobie nie poradzi. Prawie żadna kobieta. Ale tak społeczeństwo zagłosowało. Dało mandat, który może zostać wykorzystany przeciwko polskim kobietom. Mam nadzieję, że następnym razem polskie kobiety trochę się opamiętają.

Głośna była także historia Alicji Tysiąc - to właśnie profesor Dębski odmówił jej aborcji. Stwierdził, że wada wzroku nie kwalifikowała jej do przerwania ciąży.

Dziękujemy Profesorze!

Przez ostatnie dni na OIOM-ie, przy łóżku profesora Dębskiego, wisiał plakat. Uśmiechały się z niego mamy z niemowlakami, które szczęśliwie przyszły na świat dzięki profesorowi. Dziesiątki radosnych kobiet i dziesiątki roześmianych maluchów. "Profesorowi Dębskiemu - Bielańskie Mamy" - głosi napis na plakacie.

Nie tylko bielańskie mamy są wdzięczne Romualdowi Dębskiemu. Przez ostatnie lata, trudne dla Polek, które decydowały się na macierzyństwo, myślało o nim ciepło również wiele kobiet spoza Bielan i spoza Warszawy. Myślały te, które zachodziły w ciążę, rodziły dzieci, te które nie mogły zajść w ciążę, te których ciąże były zagrożone, których płody były chore, które zostały zgwałcone i zaszły w ciąże, których ciąża zagrażała w życiu. Wiele spośród nich, wiele spośród nas, kobiet w wieku rozrodczym, miało z tyłu głowy myśl: dobrze, że przynajmniej jest jeszcze Dębski w Bielańskim. Jakby co.

Ale wdzięczne były mu także kobiety, które nie mają dzieci, nie zamierzają mieć dzieci, albo już dzieci mają. Wdzięczni byli mężczyźni. Za normalizowanie publicznego dyskursu. Za logiczne argumenty (nawet kiedy profesor w studiu telewizyjnym tracił cierpliwość). Za odwagę mówienia prawdy. Za odwagę stania po stronie kobiet. Za empatię. Za to, że mówił głośno co myśli. I za to, że myślał to, co myślał.

Niecierpliwie wypatrujemy godnego następcy profesora Dębskiego. Dzisiejszej Polsce i dzisiejszej Polce jest bardzo potrzebny.

fot. Maciej Jaźwicki / AG

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.

KLIKNIJ, BY ZAPISAĆ SIĘ NA NEWSLETTER >>>

Dominika Buczak. Dziennikarka, współautorka książek "Gejdar" oraz "Pan od seksu". Publikuje między innymi w "Wysokich Obcasach", "Ja My Oni", "Urodzie życia". Specjalizuje się w wywiadach i reportażach. Najbardziej interesują ją historie wykluczonych, słabszych, bardziej kruchych. Im chce dać głos.

Polub Weekend Gazeta.pl na Facebooku

Więcej o: