Terapeutka: "Ludzie odkładają na później miłość. A do niej nie da się podejść zadaniowo"

Ola Długołęcka
Zdaniem terapeutki Joanny Godeckiej nie da się zmusić nikogo do zmiany, a osoby, które wylewają na nas swoje problemy i nie szukają ich rozwiązań, eksploatują nas i łagodzą własne poczucie winy. Żeby się zmienić, potrzebna jest wewnętrzna gotowość na zmianę.

Ola Długołęcka, Kobieta.gazeta.pl: Jak mam zmienić moich bliskich, skoro mój komfort uzależniony jest od porządku i ładu? Pozostali członkowie mojej rodziny wyznają teorię chaosu. Co mogę zrobić, oprócz marzenia o wygraniu w lotto i kupieniu sobie sekretnej garsoniery?

Joanna Godecka, terapeutka, autorka książki "Nie odkładaj życia na później": To nie jest łatwa sprawa. Można karać, można motywować. Albo wygospodarować sobie przestrzeń do pracy, a resztę zostawić bałaganiarzom. Wtedy chaos może urosnąć do rozmiarów, w których zacznie wreszcie komuś przeszkadzać. Podejrzewam, że nie mając innego wyjścia, sama pani sprząta. Jednak kiedy przejmujemy cudze obowiązki, jest to najmniej motywujące. Bo rodzina świetnie wie, że pani wcześniej czy później da za wygraną. Wymuszenie na kimś zmiany jest bardzo trudne i możliwe tylko na poziomie zachowań. Najlepsze byłoby więc trafienie do systemu motywacji, który wiązałby się z poziomem wartości. Kiedy miałabym pracować z kimś, dla kogo problemem jest spełnianie obowiązków, zapytałabym:

- Po co w ogóle miałbyś sprzątać w pokoju?  

- Mama mi każe.

- Jaką ty mógłbyś mieć korzyść?

 - Nie byłaby zła na mnie.

- Co zatem byłoby w zamian?

- Byłaby zadowolona.

- Co tobie to daje, kiedy mama będzie zadowolona?

- Pewnie zrobilibyśmy coś razem.

- Co to ci da, że robicie coś razem?

- Lubię, kiedy mama ma dla mnie czas.

- Co ci to daje, gdy mama ma dla ciebie czas?

- Jest przyjemnie.

Wartość, jaką jest przyjemność wspólnego spędzania czasu itp., może okazać się tutaj motywatorem. A więc zamiast mówić „posprzątaj wreszcie!”, mówimy: chciałabym, żebyśmy poszli razem do kina, ale jeśli nie posprzątasz, to niestety, będę musiała sama to zrobić i nie będziemy mogli razem wyjść. I to jest w tej sytuacji motywator.

Warto go odkryć, bo to będzie oznaczać, że rezultat stałby się cenny i pożądany. Wtedy nie musiałby być wymuszany.

A jak radzić sobie z osobami, które nieustająco opowiadają nam o swoich kłopotach, potrzebie zmiany, a od lat nic nie robią, żeby poprawić problematyczne relacje, schudnąć, rzucić chłopaka? Rozumiem, że ich potrzebą jest wygadanie się, a nie rozwiązanie problemów, które tkwią u podstaw ich niezadowolenia?

- Nie da się przejąć odpowiedzialności za cudze sprawy. Osoby, które bezustannie opowiadają o swoich problemach i nie oczekują od nas rady, eksploatują nas. Bo chodzi o wylanie frustracji, nie o wsparcie. Próbują złagodzić własne poczucie winy. Mówiąc do nas, łudzą się, że właśnie coś ze swoim życiem robią. Że analizują, że tworzą strategię.

Ja w takich przypadkach z czasem przestaję słuchać. Kiedy więc przykładowo znajoma wciąż żali się, ale nic ze swoją sytuacją nie robi, komunikuję, że czuję się bezradna i obarczana jej problemami. Cierpi na tym relacja, bo stawiam granice. Ale nie da się inaczej.

Jeżeli dzwoni do mnie matka dorosłego syna, która uważa, że ma on problem, to wiadomo, że przyjdzie on raz do mojego gabinetu i na tym się skończy. Wyłącznie osoba zainteresowana może podjąć wyzwanie zmiany.

Żeby nie było, mnie także zdarzyło się żalić. Kiedy moja córka miała sześć miesięcy, chodziłam na rzęsach z niewyspania. Żaliłam się koleżance, że już nie daję rady i ona pojawiła się w drzwiach z zamiarem zabrania dziecka na spacer, żebym mogła pójść spać. Rakiem zaczęłam się wycofywać, mówiąc, że dam sobie radę, że nie ma potrzeby. Skąd ten mechanizm?

- Rola narzekającej ofiary jest bardzo wygodna. Jest w niej coś z heroizmu. Popatrz, co ja muszę znosić! Zdarza się, że odgrywamy ją przez całe życie, kupując zainteresowanie, współczucie. Rola to awatar stworzony na konkretne potrzeby. Bywa, że jest ich wiele. W pracy możemy stawać się supermanem rozwiązującym wszystkie problemy, a naszym profitem jest podziw, zaś w domu istotką, która z niczym nie daje sobie rady, gdzie bonusem jest opieka.

Kiedy mamy w sobie dużo lęku, możemy być agresorem w stosunku do osób słabszych, co daje nam złudne poczucie siły, ale w stosunku do osób, które wydają się nam mieć większy autorytet, jesteśmy cisi i potulni. Role są naszym przebraniem, kiedy nie mamy kontaktu sami ze sobą i z tym, jacy jesteśmy. Nie chcemy brać za to odpowiedzialności, więc manipulujemy sobą i innymi. Z drugiej strony oczywiście istnieje konieczność modyfikacji zachowań w zależności od sytuacji, ale powinno to być świadome.

'Każda zmiana jest obarczona ryzykiem. Nie ma gwarancji, że będzie lepiej''Każda zmiana jest obarczona ryzykiem. Nie ma gwarancji, że będzie lepiej' Rys. Materiały prasowe

A to dobrze, że mamy różne oblicza, czy źle?

- Nasz mózg uczy się skrótów adaptacyjnych. Mamy różne interfejsy. W jakimś sensie jest to dla nas wygodne, a nawet korzystne. Na rozmowie o pracę zachowujemy się przecież inaczej niż na spotkaniu z przyjaciółmi. Gorzej, jeśli role zaczynają żyć swoim życiem, a my się w nich gubimy, tracimy autentyczność. Przestajemy być w kontakcie z sytuacją, tak jak aktor, który nie zauważył, że publiczność wyszła. Rola powtarzana schematycznie jest efektem tego, że obawiamy się być sobą. Zakładamy, że zostaniemy odrzuceni, nie spełni się nasza intencja itp.

Jestem za tym, żebyśmy się nauczyli rozróżniać potrzeby naszego ego, bo to ono prowokuje nas do zakładania masek, od tego, kim naprawdę jesteśmy. Myślę, że jest wiele profitów bycia sobą. Ale na to trzeba się odważyć i zyskać świadomość siebie.

Pisze pani o tym, że życiowa rutyna nie jest do końca wskazana. A mnie się wkłada do głowy, że dzieci lubią rutynę, lubią solidne ramy, bezpieczeństwo.

- Jedna rutyna to jest ta miła powtarzalność, która daje nam poczucie bezpieczeństwa i skraca czas, który na coś poświęcamy. Kiepska jest ta rutyna, która sprawia, że nasze życie koroduje, zawsze robimy to samo: nie poznajemy nowych osób, bo po co? Odcinamy się od inspiracji, które mogą przynieść nowi znajomi. Gdy jeździmy na wakacje, to nie wystawiamy nosa z hotelu, nie próbujemy lokalnej kuchni, bo jeszcze nas otrują. Nasze życie zaczyna przypominać kałużę. Jeśli na dodatek mamy w sobie jakieś uprzedzenia, zamykamy się w schematach, nie lubimy wszystkiego, co nieznane, i stajemy się martwi za życia.

A co zrobić, kiedy jeden z partnerów ma w sobie ciekawość świata, uczenia się, rozwijania, poznawania, a drugi nie?

- Dałabym partnerowi wybór. Trudno osobę dorosłą przekonywać i zmuszać do czegoś, czego nie chce. Można powiedzieć: Wybieram się na koncert do filharmonii, idziesz ze mną, czy zostajesz sam w domu? Jeżeli mamy swoje potrzeby i chcemy je realizować, powinniśmy być na tyle niezależni, żeby nie zmuszać do nich drugiej osoby. Czy potrzebujemy niańki, żeby się realizować? Zauważmy, że jest sporo par, w których partnerzy lubią co innego. Gorzej, kiedy jedna osoba rozwija się i dojrzewa, a druga zostaje w miejscu. Wtedy zwiększa się dystans i życiowe drogi mogą się rozejść.

A może my, Polacy, w ogóle nie mamy w swój charakter wpisanej zmiany? Amerykanie przenoszą się za pracą tysiące kilometrów, nie mają problemu z przebranżawianiem się. Może w naszej tradycji nie mamy wykształconego podążania za zmianą?

- To podejście się zmienia. Osoby ze starszego pokolenia potrafiły przepracować w jednym miejscu całe życie. I to było chwalebne. Teraz jest inaczej. Osoby młodsze, z którymi pracuję, podchodzą do kariery kreatywnie - wyjeżdżają, wypływają na szersze wody. Ja sama skończyłam dziennikarstwo, pracowałam w radiu, pisałam. W pewnym momencie postanowiłam zostać terapeutką. Dużo czasu zajęła mi edukacja związana ze zmianą zawodu, ale angażowałam się w to z prawdziwą przyjemnością, chociaż wcale nie jestem osobą supermłodą. W rezultacie robię coś zupełnie innego niż kiedyś.

Osoby koło czterdziestki często odczuwają potrzebę zmiany, jak w powiedzeniu: "rzucam wszystko i jadę w Bieszczady". To dobry moment, żeby wpuścić do życia trochę świeżego powietrza.

Czy można generalizować i powiedzieć, że otwartość na zmiany warunkuje płeć?

- Kobiety chętniej zdobywają nowe doświadczenia. To widać na warsztatach rozwojowych, prelekcjach, spotkaniach. Kiedyś współorganizowałam zajęcia poświęcone publicznemu przemawianiu - wydawałoby się, że temat ciekawy dla obu płci, a nie typowa "kobieca rozwojówka". Na dwadzieścia osób mężczyzn zgłosiło się czterech. Większą chęć wychodzenia z codziennego schematu widzę u kobiet.

Być może są bardziej otwarte na eksperymenty wynikające z samej potrzeby zmiany czegoś w życiu, a mężczyźni są bardziej pragmatyczni. Być może panie mają też większą potrzebę spełnienia się. Nie wystarcza im, że mają wysokie prestiżowe stanowisko, jeszcze chcą być kreatywne, doświadczać nowości.

Jak możemy się zorientować, że faktycznie potrzebna jest nam zmiana? Czy jeśli pracujemy w jednym miejscu iks lat, czujemy się w nim dobrze, odrzucamy inne oferty pracy, to źle - bo się nie rozwijamy, czy dobrze, bo nasz komfort i dobre samopoczucie są ważne?

- Jeśli ktoś się spełnia i jest szczęśliwy, to nie psujmy tego, co dobre. Jeśli jednak dana osoba nie zmienia pracy, bo jest jej wygodnie i bezpiecznie, ale jednocześnie coraz częściej myśli, że pora nauczyć się czegoś nowego, dostać lepsze warunki pracy, to oznacza, że wchodzimy w inną kategorię. Coś wtedy hamuje nas przed doświadczaniem nowych sytuacji, podejmowaniem wyzwań. Być może jest w nas lęk przez zmianą, mamy obniżoną samoocenę i mówimy sobie: „Siedź, skoro ci płacą, gdzie indziej możesz sobie nie dać rady”. A może mamy trudności adaptacyjne i chcemy uniknąć konfrontacji z nowym środowiskiem. Ufam, że człowiek zwykle wie, czy jest mu naprawdę dobrze, czy ma tylko rozsądkowe podejście: „Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma”. Jeśli mamy w sobie prawdziwą potrzebę zmiany, to warto pójść za tym głosem, bo za 10 lat może być na to za późno, i wtedy pozostanie tylko żal, że nie zaryzykowaliśmy.

Trwanie w sytuacjach związanych z pracą z rozsądku ma związek z finansowymi benefitami: wysoką pensją, nadchodzącą premią. Ktoś nienawidzi swojej pracy, jest w niej nieszczęśliwy, jest zestresowany, ale gorycz osładzają comiesięczne przelewy na koncie.

- Brzmi jak materialne wygodnictwo, ale ja nie namawiam nikogo do desperackich kroków. Kiedy ktoś ma kredyt, rodzinę na utrzymaniu, i uważa, że nie ryzykuje, bo jest to jego odpowiedzialna decyzja, to jestem za. Ale dobrze byłoby wtedy ubarwić sobie życie: pasją, zainteresowaniami, które pomogą nam odreagować i rozwijać się.

Jeśli z kolei nie mamy obciążeń i śmiało moglibyśmy zmienić pracę, której nie lubimy, ale tego nie robimy, to pojawia się aspekt lęku przed ryzykiem. Oczywiście ono istnieje i nie mamy gwarancji, że trafimy lepiej.

Co więc robić?

- Nie ma cudownych recept. Zajrzyjmy w głąb siebie i zastanówmy się, dlaczego trwamy w danej sytuacji: czy z satysfakcji, czy z wygody, czy z obawy? Jakikolwiek byłby to powód i wynikająca z niego decyzja, weźmy za nią odpowiedzialność.

Co pani pacjenci odkładają na później?

- Zdarza się, że przychodzą do mnie osoby na wysokich, odpowiedzialnych stanowiskach i mówią o ważnych projektach, do których nie potrafią usiąść. W takich przypadkach możemy się bać porażki, sprostania oczekiwaniom, ale także sukcesu i wzrostu presji. Po osiągnięciu wyższego statusu otoczenie często wymaga od nas, że będziemy je nieustannie utrzymywać. 

Czasami ludzie odkładają na później stworzenie relacji. Robią karierę, pracują i mówią sobie, że z uczuciami zdążą. Mija 10 lat i okazuje się, że do miłości nie da się podejść zadaniowo. Powstaje problem ze zbudowaniem związku. Kiedy przez dłuższy czas żyjemy samotnie, nasz status jest zadowalający, obudowujemy się w swoim świecie, podnosimy poprzeczkę potencjalnemu partnerowi. Z jednej strony to dobrze - znamy siebie, znamy swoje oczekiwania i chcemy, żeby ktoś im sprostał. Z drugiej strony obserwuję, że dochodzi do sytuacji, w której nie potrafimy odblokować w sobie prawdziwej uczuciowości, podchodzimy do tego zbyt pragmatycznie. 

Codzienna prokrastynacja [przekładanie na później - przyp. red.] wiąże się z kolei z zaprogramowaniem na przyjemność. Sprzątanie jest mniej przyjemne niż leżenie na kanapie i oglądanie telewizji, dlatego wybieramy to drugie.

Czy w ogóle powinniśmy oczekiwać od życia szczęścia i spełnienia na każdym poziomie? Czy to, że jakieś sfery nam kuleją, można uznać za coś normalnego?

- Panuje przekonanie, że pokonywanie trudności jest świetnym sposobem na kształtowanie charakteru. Z takim nastawieniem będziemy w życiu ciągle szukać przeszkód, a nie spełnienia. Pamiętam sytuację z zakończenia moich studiów podyplomowych. Koleżanka zapytana o to, czego sobie życzy w nowym zawodzie, odpowiedziała, że oczekuje siły, żeby pokonać wszystkie trudności, które ją czekają. Zaraz śmieliśmy się z tego wspólnie, że ona już na starcie „życzyła sobie” tych problemów.

W życiu warto bazować na naszych zasobach - talentach i tym, w czym jesteśmy świetni. Gdy jako dzieci przynosimy do domu dwójkę z geografii i szóstkę z matematyki, zwykle okazuje się, że problemem jest dwójka, a szóstka nikogo nie cieszy. Uczymy się w ten sposób niedostrzegania tego, co się nam udaje, ignorowania własnych sukcesów. Dla odmiany skupiamy się nadmiernie na porażce.

Jeżeli doceniamy to, co jest dobre, robimy to, co nam sprawia przyjemność, dajemy sobie szansę, że pomimo mankamentów i deficytów będziemy zadowoleni. Jeżeli ignorujemy pozytywy, to mimo obiektywnie dobrej sytuacji skupimy się na brakach i nie będziemy szczęśliwi.

Z drugiej strony życie nie może być pogonią za przyjemnościami, bo ten stan z zasady jest krótkotrwały. Wiąże się to więc z ciągłym głodem przyjemności, co nas w dłuższym dystansie rozczaruje.

Według mnie szczęście to umiejętność dokonywania dobrych wyborów i branie za nie odpowiedzialności. Mamy mnóstwo możliwości, ale zawsze będzie ktoś, kto będzie bardziej, będzie miał więcej, będzie ładniejszy, szczuplejszy, bogatszy.  

Wystarczy mi, że będę zachwycała osobę, na której mi zależy, nie muszę dążyć do olśniewania wszystkich?

- Tak, to jest postawa kreująca szczęście, opowiadania się za własnymi wyborami i doceniania tego, co mamy.

Joanna Godecka, terapeutka i coachJoanna Godecka, terapeutka i coach Fot. Archiwum prywatne

Jeżeli zainteresował Cię nasz tekst, prosimy o wypełnienie ankiety. Twoje odpowiedzi będą dla nas wskazówką, jakie tematy poruszać w cyklu "Psychologia". Ankieta znajduje się TUTAJ.

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.

KLIKNIJ, BY ZAPISAĆ SIĘ NA NEWSLETTER

Więcej o: