- Nagła utrata pracy to z reguły szok uruchamiający kryzys. A ja mówię: chwała szokom! Bo to one urealniają nas i naszą rzeczywistość. Skąd wziąłeś pomysł, że w jednej firmie będziesz pracować do końca swoich dni? Dlaczego tak kurczowo trzymamy się wyobrażeń i iluzorycznych planów? - pyta Beata Kaczyńska, psycholog i coach.
Trafiają do niej osoby o takiej pozycji zawodowej, że w życiu byśmy ich nie podejrzewali o tego rodzaju lęki. Tymczasem strach przed nagłą utratą pracy jest bardzo demokratyczny, można go odczuwać bez względu na stanowisko, rodzaj zatrudnienia czy sytuację życiową. I, co ciekawe, często te czynniki nie mają znaczenia, bo wszystko dzieje się w naszej głowie i wynika z różnorakich pobudek. Dlaczego lęk przed utratą pracy wymieniany jest jednym tchem obok takich strachów jak ten przed poważną chorobą, śmiercią bliskiej osoby czy bolesnym rozwodem?
- Ten lęk ma swoje korzenie w atawistycznej potrzebie zapewnienia sobie bezpiecznego, stabilnego życia. Gdy mam pieniądze, mogę zagwarantować komfort sobie i swoim bliskim. To jest najprostsze wyjaśnienie - tłumaczy Beata Kaczyńska. - Ale my sobie pod tę pierwotną potrzebę spokojnego i dostatniego życia podpinamy różne inne historie. Dla wielu z nas praca oznacza, że jestem JAKIŚ, że jestem KIMŚ. I wówczas utrata pracy jest równoznaczna z objawieniem światu swojej nieudolności - oto z nagła staję się NIKIM, albo nie wiadomo kim.
Bardzo często definiujemy się przez posiadanie pracy. To nie tylko działania mające zapewnić nam przysłowiowy wikt i opierunek. Praca to znaczna część naszej tożsamości, a bywa, że wręcz całość. Jej utrata to zarazem utrata wizerunku siebie - we własnych oczach oraz, co nieraz gorsze, w oczach innych.
- Jeśli ktoś buduje poczucie własnej wartości w oparciu o to, co robi, albo co inni mówią o tym, co robi, wówczas oddaje światu władzę nad tym, kim jest i jak się czuje w różnych sytuacjach - tłumaczy ten mechanizm Beata Kaczyńska. - W związku z tym, jeśli z zewnątrz idzie komunikat: "nie potrzebujemy cię, dziękujemy ci za współpracę", to uderza w tożsamość, druzgocze samoocenę. Człowiek czuje się wtedy zbędny, pozbawiony wartości.
Nie mogąc się z tym pogodzić, często próbuje podtrzymać iluzję, że wszystko jest OK. Na pewno każdy z nas słyszał anegdotyczne historie, gdy po utracie pracy ojciec rodziny przez długie tygodnie co rano wkładał garnitur, całował żonę w czoło, podrzucał dzieci do szkoły i szedł posiedzieć na ławce w parku czy w bibliotece, a wieczorem udawał, że wrócił z pracy. To nie są tylko anegdoty.
Moja bliska znajoma kilka lat temu podjęła decyzję o odejściu z pracy, mimo że czuła ogromny lęk przed nieznanym. Wprawdzie nie spędzała ośmiu godzin w parku, ale przez pierwsze tygodnie "wolności" [miała] symptomy odstawienia silnej używki. - Nie masz już wizytówki, która mówi, jakie zajmujesz stanowisko. Nie masz żadnej wizytówki. Nie jesteś już xyz z firmy xyz - wspomina Joanna. - Nie chodzisz na spotkania. Nie przychodzą żadne maile typu urgent (ang. pilne). Nie przychodzą żadne inne maile, bo całe życie było oparte na funkcjonowaniu w korporacji. I myślisz sobie - czy one naprawdę były aż tak ważne? Nie masz samochodu, w który wsiadasz i wygodnie jedziesz do roboty, jak przez ostatnie lata. I te natrętne pytanie - kim ja teraz jestem? Zaczynałam się bać, czy nie zniknę. To głupie. Wiem. Ale tak było.
Joanna nie zniknęła i dziś, po kilku latach, wie, że podjęła dobrą decyzję. Choć wtedy, gdy się do niej zbierała, wiele bliskich osób jej odradzało tak radykalny ruch, jak odejście ze świetnej posady w międzynarodowej korporacji. - To była dobra lekcja o sobie samym. Dzisiaj, z perspektywy siedmiu lat, na tę decyzję patrzę inaczej. Uśmiecham się dobrotliwie sama do siebie i jestem sobie wdzięczna, że zdobyłam się na tę wielką odwagę - podsumowuje.
Koleżankę zwolnili, choć po nocach siedziała nad projektami i normalnie flaki sobie wypruwała.
Brat sąsiada czuł się w firmie bezpiecznie, nawet kredyt wzięli z żoną, taki trochę ponad możliwości, ale przecież się powodziło. I trach! Nagle mu podziękowali. Z dnia na dzień.
A u znajomego w robocie też jakiś taki ostatnio smrodek się roznosi, że będą zwolnienia, bo się firmy łączą w jedną i przecież wszystkich nie zatrzymają, na bank.
Taki szum informacyjny możemy usłyszeć codziennie - w tramwaju, w kolejce w warzywniaku czy wreszcie w kuchni naszego korpo, gdy czekamy, aż spieni się mleko do kawy. Jak tu się nie bać utraty pracy?
- Ważne, by odróżnić lęk od strachu - mówi Beata Kaczyńska. - Strach pojawia się w nas wtedy, gdy są rzeczywiste powody, by go odczuwać. Czyli na przykład, gdy mój pracodawca sygnalizuje, że będą zwolnienia. Mogę doświadczać niepokoju i zastanawiać się, co ja ze sobą pocznę, jeśli mnie to dotknie, by przygotować sobie jakiś racjonalny plan awaryjny. Lęk natomiast jest emocją, której źródło jest bliżej niesprecyzowane. Czyli paradoksalnie może się pojawiać wtedy, kiedy pracujemy w dobrej firmie, na stabilnym stanowisku, jesteśmy cenieni i odnosimy sukcesy. Wtedy jest bardziej emanacją jakiegoś kłopotu psychologicznego, czyli nieużytecznego wzorca myślenia i działania, który nieświadomie uruchamiamy w określonych okolicznościach. Może być na przykład świadectwem wzorca: tylko martwiąc się na zapas, "kontroluję" przyszłość.
Ale jak tu się nie martwić, gdy ma się kredyt i rodzinę na utrzymaniu? Dominika, mama dwójki dzieci, pracuje w dużej korporacji, gdzie ostatnio zwolniono sporo osób, więc ludzie reagują nerwowo, gdy na piętrze pojawia się kadrowa. - Tak, boję się, że mnie zwolnią - przyznaje. - Pewnie gdybym była odpowiedzialna tylko za siebie samą, byłoby mi łatwiej podejmować odważne decyzje. Ale mamy z mężem kredyt na mieszkanie, są dzieci, które mają coraz większe potrzeby. Mój syn chce mieć markowy plecak, bo koledzy z klasy się śmieją z niego: "co, twoi rodzice nie mają kasy?". Dziś dzieci potrafią być naprawdę okrutne. Mam za dużo zobowiązań, więc tkwię w tej pracy, bo mam stałą umowę i jeśli zdecydują się mnie zwolnić, mogę liczyć na dobrą odprawę.
Ale historia zna i takie przypadki, jak sytuacja Tomka. Kilkanaście lat w branży, specjalista w swojej dziedzinie. Pracował w firmie już kilka lat, czuł się pewnie. Niedawno dostał dofinansowanie szkoleń, a przecież nikt nie wydaje pieniędzy na pracownika, którego zamierza zwolnić. Gdy jednak zatrudniono osobę o łudząco podobnym zakresie obowiązków, zwrócił się do szefa z pytaniem, czy to znak, że ma szukać nowej roboty. Zwłaszcza że rynek pracy akurat się o niego upomniał i miałby ciekawą alternatywę. Ale dostał zapewnienie: nie ma powodów do obaw. Wdrożył nową osobę, cieszył się, bo też nauczy się od niej czegoś nowego. Kilka tygodni później wręczono mu wypowiedzenie. Mówi, że nie chowa urazy i chce wierzyć, że to nie było wyrachowanie i naprawdę decyzja o zwolnieniu go przyszła nagle.
- Pierwszy raz ktoś mnie wywalił z roboty. I to jest doświadczenie, które pokazało mi, że sobie poradzę. Choć miałem też szczęście, bo informacja o moim zwolnieniu szybko się rozniosła pocztą pantoflową i otworzyło się przede mną sporo drzwi. Ludzie sami zaczęli dzwonić z ciekawymi propozycjami. Na razie podpisałem umowę na rok, ale nie boję się, co będzie potem - mówi Tomek.
Gdy spojrzymy na utratę pracy nie jak na koniec świata, ale jak na początek - łatwiej jest o znalezienie nowego zajęcia, bo jesteśmy bardziej otwarci na informacje. Choć oczywiście fakt, że odczuwamy stres i strach, w takiej sytuacji jest czymś jak najbardziej naturalnym. Ważne, by nie utkwić w tym stanie na dłuższy czas. I by potraktować to możliwie motywująco.
Umowy śmieciowe, brak składek zdrowotnych, kasa wypłacana pod stołem i stres, że dziś praca jest, a jutro jej nie będzie. To tylko kilka z czynników, które spędzają sen z powiek pracowników, którzy marzą o pięknym etacie, który jest synonimem bezpieczeństwa, stabilnych warunków. Czy słusznie?
Znam wiele kobiet, które dbają o swoje etaty, bo planują dziecko. Niektóre latami tkwią w niekoniecznie fajnych miejscach pracy, bo Matka Natura nie śpieszy się z realizacją postanowienia. Aleksandra miała podobny plan. I biologicznie wypalił, za to zaskoczył ją pracodawca. - Chciałam móc cieszyć się z macierzyństwa i po roku ze spokojną głową wrócić do pracy. Dlatego zawsze "cisnęłam" o to, żeby mieć umowę o pracę. Wydało mi się logiczne, że na takiej umowie jestem chroniona przed zwolnieniem. Okazało się, że zgodnie z prawem, jeśli miałam umowę o pracę na czas określony, która kończyła się w czasie ciąży, to pracodawca mógł ją rozwiązać z dniem porodu. Co zresztą uczynił. Kiedy usłyszałam tę wiadomość, nogi się pode mną ugięły - wspomina Aleksandra.
Nie poddała się, ostro wzięła się za oszczędzanie i brała dodatkowe zlecenia, by "kupić" sobie kilka miesięcy na znalezienie nowej pracy po powrocie z macierzyńskiego. - Takie doświadczenie sprawia, że w kwestiach zawodowych nic mnie nie jest w stanie zaskoczyć, ruszyć ani złamać - podsumowuje Aleksandra. - Polecam przeżycie bycia zwolnionym. Tego momentu, kiedy lęk zamienia się w rzeczywistość. Teraz wiem, że można pracę stracić i można ją także znaleźć. Oczywiście mówię o perspektywie warszawskiej, gdzie jest morze możliwości.
Do utraty pracy można doprowadzić, gdy obsesyjnie boimy się, że ją stracimy. - Żyjąc w nieustannym napięciu i lęku, tracę dostęp do swoich zasobów - opisuje ten stan Beata Kaczyńska. - Mniej widzę, działam mniej dokładnie i twórczo, bo energia idzie na opanowanie napięcia, a nie na kreatywność. Popełniam błędy, asekuruję się tam, gdzie konieczna jest odwaga decyzyjna, lukruję problemy zamiast je rozwiązywać, jestem coraz mniej skuteczny.
Czy jest zatem jakaś recepta dla tych "udręczonych ludzi”? - jak nazywa moja rozmówczyni osoby, które silnie potrzebują kontrolować to, co niekontrolowalne, muszą czuć, że mają wpływ na wszystko. I liczą, że ona jako specjalistka zdradzi im narzędzia, dzięki którym zapewnią sobie bezpieczne życie. Ale takiego życia nie da się, ot tak, zapewnić. Bo czy tego chcemy, czy nie - życie jest nieprzewidywalne. Choć "kiedyś to były czasy"...
- Wyrosłam w kulturze socrealistycznej, był jeden etat, rodzice pracowali w jednym miejscu, może w dwóch przez całe życie. Dla części ludzi nie miało w zasadzie znaczenia, gdzie pracują. Ważne, by praca była - wspomina Beata Kaczyńska. - Zmiana pracy wówczas niemal nie mieściła się w głowie, była niepotrzebną fanaberią. Dziś to zupełnie inaczej funkcjonuje: pracę warto zmieniać, warto szukać swojego miejsca zawodowego, warto je też dla siebie tworzyć. Co więcej - zmiana pracy często jest fascynująca, pozwala zaspokoić ciekawość świata i uczyć się siebie w nowych odsłonach.
Tak do tego podchodzi Alicja, która wyjechała do Wielkiej Brytanii na studia - dokładnie w tym momencie, gdy wielu jej rodaków pojechało tam za pracą na zmywaku. Po uzyskaniu dyplomu dostała świetną ofertę pracy w Polsce, ale zdecydowała się zostać na Wyspach, bo czuła, że tam jej kariera może nabrać zupełnie innego rozpędu.
- Na początek dostałam pracę jako asystent naukowy na uniwersytecie. To była stabilna posada, a ja ciężko pracowałam, przykładałam się. Plus dostawałam pozytywne opinie. Czułam więc, że ryzyko, że mnie zwolnią, jest niewielkie - opowiada. Ale z czasem postanowiła poszukać czegoś nowego i kolejne zmiany pracy idą jej gładko. - Rynek w Anglii w moim zawodzie jest bardzo elastyczny i jest ogromny popyt na pracowników. Brexit na pewno to zmieni, nie wiem, do jakiego stopnia i faktycznie może powinnam zacząć się obawiać. Ale po ponad dekadzie w zawodzie mam sporo kontaktów, pracowałam już w wielu miejscach, wiem, że mam opinię rzetelnego specjalisty. Nigdy nie bałam się zmieniać miejsca pracy, nawet po kilku miesiącach, jeśli tylko czułam, że nowa oferta jest ciekawsza, da mi większą szansę rozwoju. Staram się nie martwić na zapas.
To, czy jesteśmy otwarci na nowe, na nieznane - to już cecha jednostkowa. Jeśli do zmiany pracy podchodzimy jak do fascynującego wyzwania, prawdopodobnie utratę pracy też będziemy w stanie potraktować jako przyczynek do zmian na lepsze.
- Praca też jest życiem, spędzamy w niej z reguły sporo czasu. Zamiast bać się utraty pracy, warto świadomie zatrzymać się nad tym, co lubię, co chcę robić, jak realizuję swoje talenty, co daje mi frajdę i w czym jestem dobry. Gdy zaczynamy tak myśleć, okazuje się nagle, że niekoniecznie musimy realizować swoje wartości, siedząc w tej firmie, na tym etacie - podpowiada Beata Kaczyńska.