14 lipca 1987 roku podeszłaś do młodego mężczyzny pod sklepem w Gdańsku i poprosiłaś go o pomoc w przewiezieniu mebli. Pamiętasz, co wtedy sobie o nim pomyślałaś?
Henryka: Żeby jak najszybciej wypakował swój towar, który dostarczył do sklepu, w którym pracował, i przewiózł moje rzeczy. Robiło się późno, a ja nie miałam na czym spać. A ponieważ ruszał się powoli, zaczęłam mu pomagać.
Nie myślałam wtedy: "O, to ten". Choć nie powiem, podobał mi się. Tyle tylko, że zdawałam sobie sprawę, że to młody chłopak [Krzysztof jest o 12 lat młodszy - przyp. red.]. Że mogę mu zmarnować życie.
Krzysztofie, a ty?
Krzysztof: Pomyślałem, że przyszła jakaś babka i mi głowę zawraca. Siostra powiedziała mi, żebym jej pomógł, że te rzeczy trzeba przewieźć blisko, na równoległą ulicę. A te meble to były tak stare, że pożal się Boże...
Henryka: Takie wtedy miałam. Wróciłam po wielu latach do domu świeżo po operacji. Na czas mojej nieobecności wynajęłam moje mieszkanie. Musiałam przewieźć zakupione rzeczy z Ośrodka Kształcenia Cudzoziemców, gdzie pracowałam. Musiałam zacząć życie od nowa. Kupiłam tylko wersalkę, małą kanapę, dwudrzwiową szafę, a telewizor Neptun kupiły mi koleżanki.
Razem wnieśliśmy te meble na górę, były potwornie ciężkie, a mi po operacji wolno było dźwigać maksymalnie kilogram...
Bardzo rozsądnie...
Henryka: Zawsze byłam nierozsądna, jeśli chodzi o moje zdrowie.
Krzysztof: Henia dba o wszystkich, tylko nie o siebie.
Henryka: Zaproponowałam, że w ramach podziękowań poczęstuję go piwem, a on na to, że nie pije. Niczego jeszcze wtedy nie planowałam, ale pomyślałam, że to atut. Bo nigdy nie musiałabym się martwić, że wróci pijany do domu.
Tak wyglądał ślub Henryki i Krzysztofa (fot. arch. prywatne) Tak wyglądał ślub Henryki i Krzysztofa (fot. arch. prywatne)
Krzysiek, podobała ci się?
Krzysztof: Oczywiście, i to od samego początku! Była dla mnie kwintesencją kobiety. Henia, jak z kimś rozmawia, to patrzy mu głęboko w oczy. Człowiek wie, że go naprawdę słucha.
Henryka: A poza tym jestem trudna!
Krzysztof: No jesteś.
Henryka: Bo prosto z mostu wypierniczę, jak mi się coś nie podoba. A tacy ludzie mają wielu wrogów.
Krzysztof: Czasem ją przed tym powstrzymuję, ale najczęściej się nie udaje. A czasem nawet nie próbuję. Jesteśmy już ponad 30 lat razem, rozumiemy się bez słów.
Henryka: Idę na przykład do kuchni i przynoszę mu kawę, a on się pyta: Skąd wiedziałaś, że mam ochotę? On też czyta moje myśli. Krzysiek zawsze był bardzo opiekuńczy, ale kiedy wyprowadziły się dzieci, zajmuje się mną podwójnie. Czasem się wkurzam i mówię: Ty mi ojcować nie musisz!
Bardzo dobrze, że dba!
Krzysztof: Jakbym nie pilnował, nie brałabyś tabletek.
Henryka: No pewnie! Do tabletek jestem ostatnia, ale dbam o siebie, włosy farbuję.
Krzysztof: Kto ci farbuje włosy? Mąż!
Henryka: Dzięki farbie z dziesięć lat mi ubyło... Ale jak mi ojcujesz, to nie lubię. Bo wiesz, co on robi? Mówi: "Załóż szaliczek", albo "A czapkę wzięłaś?".
Rodzina Strycharskich w czasach, gdy dzieci były jeszcze małe (fot. arch. prywatne) Rodzina Strycharskich w czasach, gdy dzieci były jeszcze małe (fot. arch. prywatne)
No i super.
Henryka: A mnie to wkurza!
Krzysztof: W drugą stronę jest to samo. Dzisiaj nawet mi nie pozwoliła walizki do samochodu zanieść.
Henryka: Bo jest głupek. Źle się poczuł w nocy i sam pojechał na pogotowie. Autem! A przecież jest po zawale i ma stenty. Dostał więc opierdziel, bo chciałam, żeby przyjechał do mnie do Warszawy pociągiem, a przyjechał samochodem.
Krzysztof: Nie chciałem dzwonić i cię martwić. Pojechałem więc w nocy na pogotowie i sam wszystko załatwiłem.
Henryka: Ale mnie wkurza, że ty mi nic nie powiedziałeś. Od razu bym zorganizowała pomoc. Zadzwoniłabym do sąsiada i zawiózłby cię do szpitala. Jakby ci się coś stało, nie wiem, co bym ci zrobiła.
Ależ wy się kochacie! Krzysiek, książka "Moja żona tramwajarka" miała być publicznym wyznaniem Heni miłości?
Krzysztof: Przez lata wszyscy mi mówili, jaką mam wspaniałą żonę. I nagle, gdy zwróciła uwagę Jarosławowi Kaczyńskiemu, że nie wolno dzielić ludzi i obrażać tych, którzy odeszli, i zrobiła to publicznie podczas obchodów 30-lecia Solidarności, [w sierpniu 2010 roku Henryka Krzywonos-Strycharska powiedziała do Jarosława Kaczyńskiego: "Niech pan nie niszczy godności Lecha" - przyp. red.] zaczął się hejt. Że jest złodziejką, alkoholiczką, nierządnicą. Kocham Henię i nie pozwolę, by ją obrażano. Poza tym mamy dwanaścioro dzieci i trzynaścioro wnuków. Niektóre z nich już umieją czytać.
Dowiedziałem się też, że to nie Henryka zatrzymała tramwaj, tylko prąd wyłączyli. Mogłem pójść do sądu i poprosić, by te wszystkie złe rzeczy, które mówili o Heni, udokumentowali, ale trwałoby to latami. Wymyśliłem więc, że opiszę życie Heni. Zrobiłem to głównie dla dzieci.
Henryka i Krzysztof przysposobili 12 dzieci (fot. arch. prywatne) Henryka i Krzysztof przysposobili 12 dzieci (fot. arch. prywatne)
I wnuków.
Krzysztof: No właśnie. Bo nie znaleźli nic na Henię, np. że podpisała lojalkę. Chociaż szukali.
Henryka: No bo nie podpisałam.
Krzysztof: Obrona przed atakami to jedno, a drugie to mój hołd dla osoby, której zawdzięczam życie. Bo próbuję wyobrazić sobie życie bez Heni i nie potrafię. Czasem patrzę na długoletnie pary i widzę, że nie mają ze sobą o czym rozmawiać. A my mamy zawsze.
Henryka: I to godzinami.
A kłócicie się czasem?
Krzysztof: Pewnie.
Henryka: Gdy dzieci były małe, zawsze je broniłam. Bo Krzysiek jako ojciec miał jedną okropną wadę. Nie krzyczał na dzieci, nie bił ich. Sadzał je i im tłumaczył. Więc dzieci, jak coś przeskrobały, prosiły: "Niech mama nic tacie nie mówi, bo znowu będzie truł". Bo Krzysiek był takim moralistą. Kiedyś zapytał Janka, gdy ten był już dorosły, jakim był ojcem. A Janek na to: "Wszystko w porządku, tylko czasem wolałbym dwa razy lanie dostać niż słuchać tego trucia".
Krzysztof: Ale ja nie potrafiłem. Nie popieram bicia dzieci.
Henryka: Ja w dzieciństwie byłam bardzo bita i też uważam, że dzieci nie wolno bić.
Przysposobiliście i wychowaliście dwanaścioro dzieci. Pierwsza była Agnieszka w 1988 roku.
Henryka: Formalnie tak, ale dla mnie pierwszy był Janek.
Krzysztof: Dopiero przy pisaniu książki zorientowałem się, że mój syn Janek zna Henię dłużej niż ja.
Henryka , Krzysztof i dzieci podczas wizyty biskupa Pawłowicza (fot. arch. prywatne) Henryka , Krzysztof i dzieci podczas wizyty biskupa Pawłowicza (fot. arch. prywatne)
Jak to?
Henryka: Jasio i jego mama byli moimi sąsiadami. Jasiek, gdy był mały, przychodził do mnie i oznajmiał: "Ciociu, to teraz ja oglądam telewizor". Gdy już wyszłam za Krzyśka i adoptowaliśmy Agnieszkę, mama Jaśka zachorowała na raka. W szpitalu prosiła mnie, żebym zaopiekowała się jej synem, który miał wtedy 14 lat. Kiedy zmarła, powiedziałam Jaśkowi, żeby przyszedł do mnie, gdyby czegoś potrzebował. Zostaliśmy jego rodziną zastępczą. A potem wzięliśmy kolejne dzieci.
Opowiedzcie mi, proszę, o swoich dzieciach.
Henryka: Na 10. rocznicę ślubu dzieci kupiły nam bilety do kina. Krzysiek przywiózł ostatniego dzieciaka ze szkoły, poprosiliśmy teściową, żeby została z nimi w domu, a my wyszykowaliśmy się i pojechaliśmy. Oczywiście na seans już nie zdążyliśmy, więc poszliśmy do kawiarni. Ale rozmawialiśmy tylko o dzieciach, które zostawiliśmy. Wypiliśmy kawę, popatrzyliśmy na siebie i wróciliśmy do domu. Nie przyznaliśmy się im, że w kinie nie byliśmy.
Krzysztof: Po Agnieszce i Janku była Ola, a potem dwa lata przerwy. Myśleliśmy, co dalej, rozmawialiśmy o stworzeniu rodzinnego domu dziecka, ale ja się nie mogłem zdecydować.
Bałeś się kolejnych dzieci?
Krzysztof: Nie, to nie był strach.
Henryka: Ja powiem. Pojechałam z dziećmi w Bieszczady. To był wyjazd dla rodzin, które adoptowały dzieci albo założyły rodziny zastępcze. Można było się poznać, poradzić pedagoga, jeśli były jakieś kłopoty z dziećmi. Ja tego nie potrzebowałam. Ale właśnie tam, w Bieszczadach, odkryłam, że zajmowanie się dziećmi to jest to, co chciałabym robić w życiu.
Patrzyła na mnie Barbara Passini [współtwórczyni Krajowego Ośrodka Adopcyjnego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci - przyp. red.], która nagle zaproponowała: "A może byście z mężem wzięli więcej dzieci i założyli rodzinny dom dziecka? Dostalibyście dom i pieniądze na ich utrzymanie". Byłam tym pomysłem zachwycona. Po powrocie do domu opowiedziałam wszystko Krzysztofowi, a on: "Ja się nie zgadzam". Tłumaczył mi, że dzieci to nie są piłeczki pingpongowe. Że jak się je bierze, to raz na zawsze.
Krzysztof: Henia nie odpuszczała. Co pewien czas zagadywała, jak byłoby fajnie, gdybyśmy mieli więcej dzieci.
Gdańsk, 2005. Od lewej na górze stoją Sabina, Gienek, Sylwia i Patrycja. Na dole od lewej Przemek i Tomek. W środku Henryka Krzywonos-Strycharska (fot. Dominik Sadowski / AG) Gdańsk, 2005. Od lewej na górze stoją Sabina, Gienek, Sylwia i Patrycja. Na dole od lewej Przemek i Tomek. W środku Henryka Krzywonos-Strycharska (fot. Dominik Sadowski / AG)
Uparta jesteś!
Henryka: Nie miałam pięknego dzieciństwa. Ojciec pił. Pochodzę z tzw. rodziny patologicznej. Chciałam więc zapewnić wspaniałe, pełne miłości dzieciństwo innym dzieciakom. Dać im to, czego mi brakowało.
Akurat mama Krzyśka trafiła do szpitala. Poszłam do niej i mówię: "Mamo, chciałabym otworzyć rodzinny dom dziecka, ale Krzysiek się nie zgadza". Teściowa obiecała z nim porozmawiać. I jeszcze zaoferowała swoją pomoc.
Krzysztof: Henia jak się na coś uprze, to nie ma zmiłuj. I dobrze, że się tak uparła, bo dzieci są sensem naszego życia. Po Olce założyliśmy rodzinny dom dziecka i było dziewięcioro dzieci.
Henryka: A potem zadzwonili do nas, że jest do wzięcia bardzo trudny chłopiec, Gienek. Zgodziliśmy się.
Krzysztof: Po Gienku pojechaliśmy po Przemka i Tomka. I obiecaliśmy dzieciom, że na tym kończymy.
Henryka: Dwanaścioro przysposobionych dzieci, w tym szóstka biologicznego rodzeństwa, wystarczy. Wszystkie mają nazwisko Krzysztofa, poza Jankiem, który na zmianę nazwiska był już zwyczajnie za stary.
Jak je wychowywaliście?
Henryka: Każdemu mówiłam na ucho: "Kocham cię najbardziej na świecie". Bo tak było. Siadaliśmy razem przy ogromnym stole, rozmawialiśmy, graliśmy, uczyliśmy się.
Bywało ciężko?
Henryka: Kombinowaliśmy na okrągło. Dzisiaj rodzinne domy dziecka rozliczają wszystkie wydatki w Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie. I od razu dostają zwrot. W latach 90., gdy my prowadziliśmy rodzinny dom dziecka, dostawaliśmy 800 zł miesięcznie na jedno dziecko. Potem pani minister ścięła tę kwotę o połowę. Na szczęście dzięki Pawłowi Adamowiczowi miasto Gdańsk wyrównało różnicę z własnych środków.
Krzysztof: W czasach Balcerowicza w styczniu ustalano nasz budżet na cały rok. A ceny szalały. Wielu ludzi nam pomagało. Przyjaciel Henio Majewski załatwił nam łóżka i pościel. Zaprzyjaźniona pani stomatolog leczyła dzieciom zęby za darmo. Z Kościoła dostaliśmy jednorazowo ubrania.
Henryka Krzywonos-Strycharska w 2004 roku (fot. Damian Kramski / AG) Henryka Krzywonos-Strycharska w 2004 roku (fot. Damian Kramski / AG)
Henryka: Tym, co dostawaliśmy, dzieliliśmy się z rodzinami w potrzebie. Zresztą tego uczyłam też nasze dzieci. Jak wyrastały z ubrań, prałam je, prasowałam i oddawałam potrzebującym. Upominałam tylko dzieci: "Pamiętaj, jak, zobaczysz kogoś w swoim dawnym ubraniu, nic nie mów".
Nie żałuję ani jednej chwili swojego życia z Krzyśkiem i dziećmi. Kiedy się poznaliśmy, byłam ciężko chora. Bardzo to przeżywałam. Całymi nocami nie spałam, paliłam lampkę. Martwiłam się. Wzięliśmy Agnieszkę i moje myśli skoncentrowały się na niej. A potem na kolejnych dzieciach.
I tak minęło 30 lat...
Henryka: A wiesz, że jak szliśmy do urzędu stanu cywilnego, autentycznie spanikowałam. Myślałam: "Dziewczyno, co ty robisz?". Krzysiek jest o 12 lat młodszy. Bałam się, że pozna kogoś fajniejszego niż ja i będzie chciał odejść. Powiedziałam mu nawet: "Słuchaj, jak się zdarzy coś takiego, chcę to wiedzieć. Powiesz mi, a ja cię nie będę zatrzymywać".
Krzysztof: Tak powiedziałaś.
Heniu, jesteś teraz posłanką, sporo jeździsz po kraju. Masz czas, żeby pobyć z Krzyśkiem?
Krzysztof: Henia jest uzależniona od pomagania. Ale nie czuję się zaniedbywany.
Henryka: Jak już mamy wszystkiego dość, uciekamy na jeden dzień i jedną noc tylko we dwoje. Mamy takie jedno miejsce, gdzie udaje nam się zaszyć.
Po co był wam ten ślub kościelny 25 lat po cywilnym?
Henryka: Zmarł mój pierwszy mąż, z którym się rozwiodłam. Nigdy jednak nie zerwaliśmy ze sobą kontaktu - po latach Józek miał wylew i kiedy ja nie mogłam się nim zajmować, chodził do niego Krzysiek. Kiedy Józek zmarł, siostra Józka mówi do mnie: "To teraz możecie z Krzyśkiem wziąć kościelny". Oburzyłam się. Że tak od razu? Że dopiero co Józek umarł. Wsiadłam do samochodu i mówię do Krzyśka: "Ty wiesz, co Józka siostra powiedziała? Że teraz możemy kościelny wziąć". A Krzysiek mówi: "To nawet niegłupie".
I cisza. W domu zaczęliśmy rozmawiać, czy nam ten ślub kościelny jest potrzebny.
A był potrzebny?
Henryka: Oczywiście, że tak!
Krzysztof: Wszystko, co scala związek, jest potrzebne.
Henryka Krzywonos-Strycharska w Sejmie, rok 2015 (fot. Jacek Marczewski / Agencja Gazeta) Henryka Krzywonos-Strycharska w Sejmie, rok 2015 (fot. Jacek Marczewski / Agencja Wyborcza.pl)
Henryka: I ten ślub wzięliśmy w moje urodziny. Co on nam dał? Jeszcze bardziej nas scalił. A ty, Krzysiek, dlaczego się ze mną ożeniłeś?
Krzysztof: Bo cię kocham. Jak stanąłem w kościele, poczułem coś mistycznego. Byli tylko najbliżsi, skromnie, bez kamer.
Henryka: A ja czułam ciarki.
Ja też mam ciarki, jak was słucham, bo przecież wasz związek miał na początku wielu przeciwników. Wytykano wam różnicę wieku, przeszłość polityczną Heni .
Henryka: Rzeczywiście dziwnie na nas patrzono, bo Krzysiek taki młody, a ja taka tęga. Teraz ta różnica wieku się zatarła, już jej wcale nie widać.
Krzysztof: Kiedyś takich małżeństw nie akceptowało się społecznie. Kiedy szliśmy pod rękę, wielu się oglądało.
Henryka: Akceptowało się faceta, który miał młodszą. To z kobietami, które miały młodszych partnerów, był problem. A to się nazywa dyskryminacja. Jednak przyjaciele od początku akceptowali nasz związek.
Sygnatariuszki porozumień sierpniowych i byłego milicjanta.
Krzysztof: 15 sierpnia 1980 roku, kiedy Henia zatrzymała tramwaj, byłem w trakcie przeprowadzki. Przeklinałem wszystkich, przez których tramwaje przestały jeździć, bo musieliśmy z siostrą iść pieszo z wszystkimi torbami przewożonymi na wózku do przewozu mleka. Zatem przeklinałem też i Henię, chociaż jeszcze się wtedy nie znaliśmy. Miałem 15 lat i nie miałem pojęcia, o co chodzi.
Henryka: Następnego dnia po tym, jak się poznaliśmy, zaprosiłam go na imieniny. Przyszedł. Z kawą. Powiedziałam mu wtedy, że jestem sygnatariuszką porozumień sierpniowych. A on mówi: "To ja już wiem, gdzie panią widziałem. Pani zdjęcie było w książeczce informacyjnej, która leżała na komisariacie".
Krzysztof: Gdy się z Henią poznaliśmy, byłem właśnie po odrobieniu obowiązkowej, dwuletniej zasadniczej służby wojskowej. W moim przypadku odrabiałem ją w Milicji Obywatelskiej. Opowiedziałem Heni o sobie, a ona mi o sobie.
Henryka: Doceniałam jego szczerość. Widziałam, że jest przyzwoitym facetem. Wiedziałam też, że nie brał udziału w żadnej pacyfikacji, że nikogo nie skrzywdził.
Heniu, wciąż przechowujesz sukienkę, którą miałaś na sobie podczas waszego pierwszego spotkania.
Krzysztof: Gdy kończyłem pracować nad książką, zapytałem Henię, w co była wtedy ubrana. Bo nie pamiętałem. A ona wyjęła z szafy ciemną sukienkę w jasne kwiatki i mówi: "To była ta sukienka". Zdziwiłem się, że wciąż ją ma.
Henryka: Była przez jakiś czas dla mnie za ciasna, ale nie mogłam jej wyrzucić. Bo to pamiątka z naszego pierwszego spotkania. Mam do niej szczególny sentyment.
Henryka Krzywonos-Strycharska i okładka książki jej męża Krzysztofa Strycharskiego (fot. Tomasz Pietrzyk / AG, mat. prasowe) Henryka Krzywonos-Strycharska i okładka książki jej męża Krzysztofa Strycharskiego (fot. Tomasz Pietrzyk / AG, mat. prasowe)
Książka do kupienia w Publio.pl>>>
Plan spotkań wokół książki "Moja żona tramwajarka" z Henryką Krzywonos-Strycharską i Krzysztofem Strycharskim znajdziesz tutaj .
Henryka Krzywonos-Strycharska. Urodziła się w Olsztynie. Działaczka opozycji w okresie PRL, sygnatariuszka porozumień sierpniowych i posłanka na Sejm.
Krzysztof Strycharski. Pochodzi z Gdańska. Napisał książkę "Moja żona trwamwajarka", która ukazała się nakładem wydawnictwa Agora.
Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Zaczynała jako reporterka kryminalna w "Gazecie Wyborczej", pracowała też w "Super Expressie" i "Fakcie". Pasjonatka psów, mądrych ludzi, kawy i sportowych samochodów.
Polub Weekend Gazeta.pl na Facebooku
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.