Większość z nas zna kogoś, kto jest przewrażliwiony na punkcie swojego zdrowia. Gdzie kończy się zwykłe przewrażliwienie, a zaczyna hipochondria?
O osobach, które często się badają i bardzo przejmują swoim zdrowiem, potocznie mówi się: hipochondrycy. Ale hipochondria w sensie klinicznym to zaburzenie na tle lękowym. Ludzie cierpiący na nią przeżywają silny strach w związku z rozwojem określonej choroby lub są przekonani, że są poważnie chorzy. W tym przekonaniu kluczowe jest, że hipochondryk obserwuje swoje ciało i wysyłane przez nie sygnały błędnie interpretuje jako objawy choroby.
Czyli hipochondryk po prostu wymyśla sobie choroby.
W skrócie - tak. I chodzi do różnych lekarzy, nierzadko powtarza te same badania, żeby przestać się bać. Celem hipochondryka jest uzyskanie spokoju, ale problem polega na tym, że osiąga go wyłącznie na chwilę, bo zaraz pojawia się myśl, że przecież lekarz mógł się pomylić. Może w ten sposób powstać błędne koło lęku.
To musi być bardzo męczące.
Dla hipochondryka bardzo męczące jest stale towarzyszące mu poczucie dyskomfortu, że mógł przeoczyć objaw jakiejś groźnej choroby. Hipochondryk męczy się nie tylko ze sobą, czasem jest uciążliwy również dla otoczenia, gdyż to u innych - bliskich, przyjaciół - szuka pocieszenia i uspokojenia. Konsekwencje silnego lęku o zdrowie mogą być bardzo duże. Hipochondryk może stracić wszystkie swoje oszczędności na badania i wizyty u lekarzy, może stracić pracę, bo nie będzie w stanie skupić się na swoich obowiązkach.
Mam wrażenie, że większość osób, które są przewrażliwione na punkcie swojego zdrowia, nie osiąga tak zaawansowanego stadium. Mimo to lęk przed tym, że coś im dolega, jest w przypadku wielu bardzo silny. Co leży u jego podłoża?
Lęk przed śmiercią. Każdy z nas kiedyś umrze, ale nie budzimy się z tą myślą codziennie. Zatrzymujemy się na tej myśli, że możemy na coś chorować, i że może jeszcze jesteśmy w stanie coś z tym zrobić - wykonać kolejne badanie, skonsultować się z jeszcze innym lekarzem. Jeśli mamy wysoki poziom lęku, zaczynamy obsesyjnie myśleć o tym, że możemy chorować na coś poważnego. Wtedy pojawi się potrzeba, żeby to sprawdzić.
Na przykład w Internecie.
Tak. Przeszukiwanie Internetu może ten lęk bardzo nakręcić. Hipochondryk skupia bowiem uwagę na tych informacjach, które lęk podkręcają, a pomija te, które nie pasują do diagnozy, jaką sobie postawił. Prowadziłam kiedyś terapię mężczyzny, który właśnie tak się zachowywał. Na moje pytanie: "Co byłoby w stanie wtedy pana uspokoić?", odpowiedział: "Gdybym przeczytał, że ja, dajmy na to, Jan Kowalski, nie mam nowotworu". Takiej informacji oczywiście nigdy by nie znalazł.
Czy dziś martwimy się o swoje zdrowie bardziej niż kiedyś?
Żyjemy w niepewnych czasach - praca nie jest tak stabilna jak dawniej, podobnie jak relacje z ludźmi, które bywają płytkie, tymczasowe. Mamy niskie zaufanie do autorytetów, na przykład lekarzy. Bardzo wielu aspektów naszego życia nie kontrolujemy, więc zaczynamy kontrolować to, co wydaje nam się, że jesteśmy w stanie, czyli np. nasze zdrowie. Wizja, że nad nim zapanujemy, jest bardzo atrakcyjna.
Zewsząd jesteśmy atakowani przez negatywne informacje, bo to one przyciągają uwagę i są lepiej zapamiętywane. W mediach coraz więcej mówi się też o profilaktyce, zdrowym stylu życia. Z jednej strony to dobrze, bo ludzie zaczynają się badać i dbać o siebie, z drugiej - każda poruszająca historia kogoś, kto poważnie zachorował, może budzić w nas lęk o własne zdrowie i życie.
U mojej znajomej zaczęło się od zwykłego kaszlu. Po miesiącu diagnostyki okazało się, że ma raka jajnika.
I o takich nietypowych historiach się mówi, ponieważ one budzą emocje, ale jednocześnie wywołują silny lęk - bo może i mi też coś dolega, a jeszcze o tym nie wiem.
Powstała nawet nazwa dla lęku przed rakiem - kancerofobia.
Bo dziś rakiem się straszy i wizja tego, że praktycznie każdy może mieć nowotwór, jest dla wielu osób bardzo trudna. Niełatwo się pracuje w terapii z takim lękiem, bo rzeczywiście ktoś może być chory.
Ludzie martwią się stanem swojego zdrowia i szukają rozwiązania, które dałoby im stuprocentowy spokój ducha. Ale ono nie istnieje. Wielu wydaje się też, że jeśli nie będą się czymś martwić, to coś przeoczą, że to zamartwianie się w jakiś sposób ich zabezpieczy. Pytanie, czy jest ono produktywne i czy mija na przykład po wizycie u lekarza, który powiedział nam, że nic nam nie dolega.
Moi pacjenci często pytają mnie, jak rozróżnić martwienie się produktywne od bezproduktywnego, które pochłania czas i energię, ale niczego nie wnosi. Otóż produktywne jest wtedy, gdy na pytanie: "Czy mogę teraz coś z tym zrobić?" odpowiedź brzmi: "Tak". Jeśli np. odkryłam u siebie na skórze podejrzane znamię, mogę pójść do dermatologa, aby je zbadał. Mogę zaplanować, kiedy to zrobię - umówić się na wizytę i rzadziej o tym myśleć. Osoby, które zamartwiają się, czyli martwią się bezproduktywnie, często w takich sytuacjach podają w wątpliwość rozwiązanie, które właśnie wymyśliły. I cały proces martwienia znów się zaczyna.
Lekarz mógł być niekompetentny albo czegoś nie zauważyć.
Ale tu znów wracamy do tego pytania: "A co, jeśli?", które stanowi motor do zamartwiania się. Ciągłe sprawdzanie, czy na pewno jestem zdrowy, nasila lęk. Może warto zaufać, że zrobiłem wszystko, co mogłem w tej sytuacji, i uznać, że dalsze zamartwianie się nie ma sensu.
Hipochondria Rys. Shutterstock Rys. Shutterstock
Koleżanka ma znajomego, którego ona, jak i jej znajomi uważają za skrajnego hipochondryka. Jego hipochondria uratowała mu jednak życie. Niepokoił go pewien pieprzyk. Nie poprzestał na wizycie u jednego specjalisty. Jeden, drugi lekarz powiedział mu, że nie ma się czym martwić, dopiero trzeci zalecił wycięcie. Po badaniach histopatologicznych okazało się, że to czerniak.
I takie historie właśnie nakręcają lęk. Zawsze znajdzie się przypadek, który będzie przeczył wszystkim innym. Zawsze można sobie zadać pytanie: Czy mogę zrobić, sprawdzić coś jeszcze? Bo kiedy jest ten moment, w którym powinnam przestać?
Ale równie dobrze może być tak, że mam chorobę, która przebiega bezobjawowo. Czy to znaczy, że powinnam badać się tak długo, aż ją znajdę? Konstruktywna troska o siebie polega na stawianiu granic. Badam się regularnie, żeby być spokojną, ale nie wpadam w panikę, słysząc w mediach o kolejnej nietypowej chorobie.
Osoby ze skłonnością do silnego odczuwania lęku będą wrażliwe na historie, jak ta o koledze z czerniakiem czy o znajomej, która zachorowała na raka jajnika. I będą się skupiać na takich osobach, a nie milionie innych, które szczęśliwie dojechały do pracy i z niej wróciły, które są zdrowe i prowadzą normalne życie. Jak to się mówi - mamy rzep na informacje negatywne, teflon na pozytywne.
Jak pracuje pani z pacjentami, którzy za bardzo martwią się o swoje zdrowie?
Na przykład jeśli kogoś boli głowa, to może on założyć, że to na pewno objaw poważnej choroby mózgu. I nagle zaczyna ten ból głowy odczuwać niemalże codziennie. Podczas terapii badamy, czy rzeczywiście pochodzi on z ciała, czy może dana osoba go odczuwa, bo przeżywa lęk.
Silny lęk potrafi bardzo zmienić postrzeganie własnego ciała. Wystarczy zrobić prosty eksperyment i przez kilka chwil przełykać ślinę i skupić się wyłącznie na tej czynności. Być może wkrótce zauważymy, że mamy tzw. gulę w gardle. A przed chwilą jeszcze jej nie czuliśmy. Nasza uwaga "dyktuje" nam niejako, na czym się skupić, i nadaje znaczenie odbieranym bodźcom. Jeśli skupiam się dłużej na danej części ciała, to wszelkie odczucia z tego obszaru zaczynam silniej odbierać.
Jeżeli pacjent przyjmie hipotezę, że źródłem jego objawów może być lęk, a nie choroba, sprawdzamy, jak zmieniło się postrzeganie przez niego objawów, czy wciąż są tak dokuczliwe, w jakich sytuacjach się pojawiają, na przykład czy wywołują je jakieś określone okoliczności - sytuacja stresowa, zmęczenie.
Ludzie często nie chcą odczuwać negatywnych emocji, lęku czy smutku. Więc gdy się one pojawiają, starają się ich jak najszybciej pozbyć. Ale im bardziej chcemy się pozbyć niewygodnej emocji, tym jest ona intensywniejsza. Chodzi o to, żeby uznać, że ona się pojawiła, jest ku temu jakiś powód i się jej przyjrzeć.
I rzeczywiście lęk mija?
Gdy już pacjent uświadomi sobie, że źródłem jego zamartwiania się jest lęk, uczymy go tzw. regulacji emocji, czyli przeżywania emocji adekwatnie do sytuacji. Wiele osób ma ogromny problem z samouspokajaniem się w różnych sytuacjach życiowych. Szef krzywo na mnie spojrzał, to od razu wyobrażam sobie, że chce mnie zwolnić. Co to oznacza? Że stracę źródło dochodu, nie spłacę kredytu i zaraz wyląduję pod mostem. Wpadam w spiralę negatywnych myśli. Potem zaczynam martwić się tym, że się martwię, bo najwyraźniej coś jest ze mną nie tak. Ważne, żeby nauczyć się zatrzymywać tę spiralę, nie pozwalać na to, aby negatywne myśli, które nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości - bo przecież nie wiem, dlaczego szef krzywo na mnie spojrzał, może ma zły dzień, a może boli go ząb - przejęły nad nami kontrolę.
Łatwiej powiedzieć niż zrobić.
Ogromną sztuką jest nauczenie się pewnego rodzaju tolerancji na dyskomfort, jaki niesie życie; uświadomienie sobie, że z emocjami nie warto walczyć, poznanie ich roli i tolerowanie ich obecności. Jeśli miałabym powiedzieć, jak to zrobić, to poleciłabym również w zaburzeniach hipochondrycznych metodę mindfulness - czyli trening uważności.
Ostatnio bardzo modne słowo.
Tak, ale nie wszyscy dokładnie wiedzą, o co właściwie w tym chodzi. Mindfulness, czyli inaczej uważność, to szczególny rodzaj uwagi, która jest świadoma, nieosądzająca i nakierowana na bieżącą chwilę. Podczas treningów uważności ludzie uczą się dystansowania od własnych myśli.
Na czym dokładnie taki trening polega?
Takim prostym ćwiczeniem uważności jest na przykład obserwacja własnego oddechu. Wystarczy zamknąć oczy, wyprostować się, wydłużyć plecy, poczuć swoje stopy na podłodze, a pośladki na krześle. Poczuć wsparcie, jakie daje krzesło i podłoga. Następnie przenieść uwagę na oddech i obserwować go takim, jaki jest, bez konieczności zmiany, pogłębiania go czy zwalniania. Już po chwili zapewne pojawi się nam w głowie jakaś myśl, zauważamy ją więc, jednocześnie nie krytykując się za ten moment dekoncentracji, i wracamy do obserwacji oddechu. To naturalne, że podczas medytacji pojawiają się różne myśli czy emocje. Nie walczymy z nimi, nie staramy się ich na siłę odsuwać, tylko dostrzegamy je i pozwalamy im odejść.
Dlaczego "niemyślenie" jest niemożliwe?
Nasz umysł może działać w dwóch stanach - działania lub bycia. I ten mechanizm funkcjonuje podobnie jak biegi w samochodzie - tak jak nie można jednocześnie wcisnąć dwójki i trójki, tak nasz umysł nie może jednocześnie "być" i "działać". Dla człowieka, zgodnie z teorią ewolucjonizmu, naturalnym stanem jest stan działania, czyli walka o przetrwanie. Kiedyś, jako ludzie pierwotni, uciekaliśmy przed tygrysem szablozębnym, dzisiaj reagujemy tymi samymi emocjami na mejla od szefa z informacją, że przekroczyliśmy jakiś termin. Kiedyś opłacało się działać, bo chodziło o nasze życie, dziś jest trochę inaczej.
Z kolei stan bycia to stan, który osiągamy poprzez medytację. To nieosądzające bycie "tu i teraz", bez konieczności automatycznej reakcji. I nie chodzi o to, żeby nauczyć się wyłącznie bycia "tu i teraz" i niereagowania na nic. Chodzi o dokonanie wyboru - kiedy chcę zareagować natychmiast, muszę wcisnąć hamulec, bo zaraz wjadę w inny samochód, a kiedy chcę reakcję odroczyć, bo w tej chwili nic nie jestem w stanie zrobić.
Każde nasze doświadczenie "zapisuje" się w naszym mózgu w postaci szlaków neuronalnych. Jeśli stale przeżywam jakąś emocję, np. smutek czy lęk, także ten przed chorobą, połączenia neuronalne odpowiedzialne za przenoszenie tej emocji stają się bardziej aktywne i może się tak stać, że zacznę częściej reagować lękiem bądź smutkiem nawet na neutralne sytuacje. Mój mózg nauczył się tak reagować. Jak się tego oduczyć? Właśnie tworząc nowe połączenia, czyli trenując umysł funkcjonowania w nieoceniającej obecności.
Joanna Gieldarska (fot: Łukasz Echeński) Joanna Gieldarska (fot: Łukasz Echeński) Joanna Gieldarska (fot: Łukasz Echeński)
Joanna Gieldarska. Psychoterapeutka, coach zdrowia i terapeutka motywująca. Pracuje w podejściu poznawczo - behawioralnym z elementami dialogu motywującego. Prowadzi psychoterapię indywidualną, sesje coachingowe i terapię motywującą a także warsztaty i szkolenia, zarówno dla klientów indywidualnych jak i dla biznesu. Absolwentka Wydziału Psychologii Uniwersytetu SWPS, Wydziału Pedagogiki UW i Collegium Civitas w Warszawie.
Ewa Jankowska. Dziennikarka i redaktorka, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Zaczynała w Wirtualnej Polsce w dziale Kultura, publikowała wywiady w serwisie Ksiazki.wp.pl. Pracowała również serwisie Nasze Miasto i Metrowarszawa.pl, gdzie z czasem awansowała na redaktor naczelną.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.
KLIKNIJ, BY ZAPISAĆ SIĘ NA NEWSLETTER
Polub Weekend Gazeta.pl na Facebooku