Seksizm po profesorsku. Od niestosownych uwag przez niechciany dotyk po gwałt [ÓSMY DZIEŃ MIESIĄCA]

Może mieć różne twarze - od "niewinnych" uwag po szantaż czy skandaliczne propozycje. Od kilku lat co jakiś czas dowiadujemy się, że na kolejnej polskiej uczelni przez pracowników naukowych przekroczone zostały granice dobrego smaku, kultury czy prawa.

Czytasz artykuł w ramach cyklu "Ósmy dzień miesiąca". Począwszy od Dnia Kobiet tego roku, co miesiąc publikujemy teksty dotyczące równouprawnienia płci i walki z ich stereotypowym postrzeganiem.

Do niedawna o takich przypadkach nie słyszeliśmy zupełnie. Od kilku lat w mediach pojawiają się historie, w które czytelnicy, słuchacze i widzowie wierzą z trudem. - Być może jest tak, że kiedyś problem był większy, ale zgłoszeń było mniej, a teraz zgłoszeń jest więcej, choć sytuacji jest mniej - tłumaczy Julia Kubisa, specjalistka do spraw równouprawnienia na Uniwersytecie Warszawskim. Dodaje jednak, że nie da się precyzyjnie oszacować, jaka jest skala zjawiska.

To, czego możemy być pewni, to fakt, że wyższe uczelnie, miejsca, które darzone są szczególnym rodzajem zaufania i estymy, okazały się areną molestowania seksualnego częściej, niż nam się wydaje. Akcja #MeToo pokazała światu, że do wykorzystywania pozycji i przemocy seksualnej, która może mieć wiele twarzy - od niestosownych uwag przez niechciany dotyk po gwałt - dochodzi najczęściej środowiskach, gdzie panuje struktura hierarchiczna, w którym jedne osoby mają władzę nad innymi. Na wyższych uczelniach: akademiach, uniwersytetach, politechnikach - również.

Seksistowski rajd po uczelniach

Katowice, Uniwersytet Śląski. Do ziewającej studentki prowadzący zajęcia z filozofii zwrócił się słowami: "No, mój by się nie zmieścił". Pozwalał sobie na "żarty" w stylu: "Człowiek i kobieta powinni mieć równe prawa. Kobieta przez nazwisko należy do ojca lub męża". Albo: "Chciałbym posiadać sześć Syryjek. Chętnie je przyjmę do siebie. Jedna będzie od gotowania, druga od sprzątania, trzecia do łóżka… One są w sumie obrzezane, ale to nie im seks ma sprawiać przyjemność".

Kiedy śląska "Gazeta Wyborcza" opisała, w jaki sposób zachowuje się naukowiec, rzecznik dyscyplinarny wnioskował, żeby nauczyciel akademicki przez dwa lata był pozbawiony prawa do wykonywania zawodu. Ostatecznie kara była łagodniejsza. Naukowiec dostał naganę i na pięć lat został pozbawiony prawa pełnienia funkcji kierowniczych na uczelni.

Wrocław, Uniwersytet Wrocławski. Znany profesor socjologii i polityk oskarżony został o gwałt oraz gwałt zbiorowy (poza terenem uczelni) oraz o żądanie od studentek prywatnych spotkań w zamian za wpisy do indeksów. Łącznie postawiono mu 29 zarzutów, profesor został zatrzymany. Wyrok wydano po pięciu latach śledztwa. Sąd uniewinnił profesora w kwestii najcięższych zarzutów, ale skazał go za siedem innych. Naukowiec otrzymał karę grzywny w wysokości ośmiu tysięcy. Profesor miał mówić do studentek: "mam czytać pracę, czy da mi pani swój telefon?", "będzie czwórka, ale pójdziemy na kawę, możemy to w inny sposób załatwić" oraz "będziesz mi uległa albo będzie normalny egzamin". Prokuratura stwierdziła, że te propozycje i komentarze nie miały charakteru propozycji seksualnej. Profesor wrócił do pracy na uczelni. Zapewnia, że studenci nie mają się czego obawiać, a całą sprawę nazywa "intrygą".

Oświęcim, Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa im. Rotmistrza Pileckiego. Studenci w ankiecie ewaluacyjnej poinformowali, że jeden z wykładowców sugerował, by dziewczyny na egzaminie pojawiły się w legginsach. Władze uczelni nie wyciągnęły wobec niego żadnych konsekwencji, bo - jak twierdziły - nie miały dowodów na to, że takie słowa padły.

Toruń, Uniwersytet im. Mikołaj Kopernika. Sprawę profesora najpierw badała uczelniana komisja dyscyplinarna, potem rozpoczęło się śledztwo. Komisja zawiesiła swoje postępowanie, profesor nie przyznał się przed nią do zarzucanych mu czynów. Studentki profesora i jego doktorantka zarzucają mu molestowanie. Jedna z kobiet twierdzi, że siłą sadzał ją na swoich kolanach i łapał za biust, zadawał intymne pytania, nękał sms-ami i telefonami. Podczas wykładów profesor miał komentować wygląd studentek, kształt ich biustów. Mówił, że ma do tego prawo, bo wykłada estetykę. Podkreślał także, że miał kontakty seksualne z innymi naukowczyniami z instytutu, w którym wykładał.

Molestowanie częstsze, niż można się spodziewać

Magda skończyła studia przed dwoma laty. Obroniła licencjat i nie zamierzała spędzić na swojej byłej uczelni ani chwili dłużej. Atmosfera była kiepska, czuła się tam fatalnie. Prosi, żeby zmienić jej imię i nie podawać miasta (może jeszcze zrobi magisterium, choć na pewno nie tam, gdzie studiowała, nie chce, by rozmowa z Gazeta.pl pokrzyżowała jej plany). Przyznaje jednak, że uczyła się na Akademii Sztuk Pięknych.

- Na moim wydziale było przyzwolenie na molestowanie i nikt przeciwko niemu nie protestował. Dziewczyny miały wygolone włosy albo farbowały się na różowo, dziarały się od szyi po pięty, ale w duszy ciągle pozostawały grzecznymi dziewczynkami. Wykładowca klepał je po tyłku, a one chichotały w rękaw. Zresztą wielu nadużyć nie dało się udowodnić. No bo jak klasyfikować fakt, że u niektórych profesorów do pracowni przyjmowane są tylko ładne dziewczyny, albo że wykładowca gapi sie na studentki, staje nad nimi i niby przypadkiem się ociera?

- opowiada Magda.

- Na pierwszym roku studiowała ze mną dziewczyna, która powtarzała rok. Byłyśmy razem w grupie. Mówiła mi, że bardzo zależy jej, żeby dostać się do pracowni jednego z profesorów. A najprostsza droga do tego profesora wiodła przez asystenta. Na moim wydziale wszechobecny był alkohol. Tego dnia, gdy wychodziłam z uczelni, ona piła z tym asystentem w pracowni i nikogo to nie dziwiło. On jej nie chciał dać spokoju. Skończyło się na tym, że uprawiali seks oralny. Po wszystkim ona, pijana i w fatalnej formie, zadzwoniła po mnie, żebym jej pomogła dostać się do domu. Przyjechałam po nią. Była w strasznym stanie, cała zapłakana, nie potrafiła się pozbierać. Zgodziła się na wszystko, bo wierzyła, że uda jej się dostać do wymarzonej pracowni. Pół roku później na oficjalnej imprezie uczeni spotkałam asystenta z żoną i malutkim dzieckiem - wspomina.

Temat nadużyć na uczelniach pojawiał się w przestrzeni publicznej na tyle często, że postanowił mu się przyjrzeć Rzecznik Praw Obywatelskich. Adam Bodnar na początku tego roku zaprezentował raport "Doświadczenie molestowania wśród studentek i studentów. Analiza i zalecenia RPO" w oparciu o ankietę, którą przeprowadzono na próbie niemal 4300 osób studiujących w Polsce.

Wyniki? Prawie połowa studentek słyszała niechciane aluzje na temat swojego ciała lub życia seksualnego, a niemal 25 procent spośród nich uczestniczyło w sytuacji, w której ktoś ich obejmował lub chciał pocałować wbrew ich woli. Co dziesiąta doświadczyła różnych form przemocy seksualnej na uczelni, a prawie trzy procent - gwałtu. Jak wynika z ankiety, sprawcą co trzeciej sytuacji wskazanej przez ankietowane był pracownik naukowy (lub pracowniczka naukowa, o molestowani czuli się również studenci, choć rzadziej niż koleżanki).

Adam Bodnar podkreślił w podsumowaniu raportu, że podstawowymi czynnikami związanymi z molestowaniem i przemocą są płeć oraz władza i zwierzchnictwo w organizacji. Na wielu wydziałach jest dużo studentek i większość profesorów, od których decyzji zależy los młodych kobiet. Na wielu uczelniach nie ma również procedur dotyczących tego, co można zrobić w razie trudnych doświadczeń. Kiedy młoda kobieta jest molestowana, często nie wie, do kogo ma się zwrócić po pomoc, z kim porozmawiać, gdzie interweniować.

Uczelnie zauważają problem

Najbardziej zasłużoną uczelnią na froncie walki z molestowaniem seksualnym w Polsce wydaje się Uniwersytet Warszawski. Julia Kubisa, specjalistka do spraw równouprawnienia na UW, podkreśla, że uczelnia stara się zrobić wszystko, by poszkodowane osoby zgłaszały każde nadużycie. - Każde zgłoszenie, każdy sygnał jest dla nas bardzo ważny. Każdemu przyglądamy się uważnie i każdy może przyczynić się do tego, że sytuacja zmieni się na lepsze - mówi.

Na uniwersytecie działa kilka instytucji, do których może zgłosić się osoba, która doświadczyła molestowania, powstają szczegółowe procedury postępowania w takich sytuacjach. Celem jest stworzenie atmosfery, w której takie zachowania uchodzą za niedopuszczalne. Problemem jest to, jak podkreśla Julia Kubisa, że część spraw niełatwo zakwalifikować:

- Zdarzają się naruszenia sfery intymnej, wymuszenia, naciski, nieakceptowanie odmowy. Tu łatwiej interweniować. Ale spora część z tych naruszeń to żarty i komentarze. Opinie seksualizujące, seksistowskie, niestosowne. Czasami wychodzą one w ankietach studenckich. Zdarza się też, że nie zostają zgłaszane. Wtedy, niestety nie możemy niczego zrobić. Każde zgłoszenie jest ważne, bo każde pokazuje, jaka na wydziale panuje atmosfera. Możemy reagować i robimy to.

Okazuje się, że już samo badanie antydyskryminacyjne sprawia, że wśród studentów rośnie świadomość. Częściej zauważają i zgłaszają różne nadużycia - również te o charakterze seksualnym. Uczelnia buduje bardziej rozbudowany system antydyskryminacyjny, który oferuje procedury postępowania. Każdy student musi wiedzieć, gdzie szukać pomocy i w jakich sytuacjach. Już teraz działa strona rownowazni.uw.edu.pl, z której ściągnąć można między innymi Poradnik Antydyskryminacyjny. Jesienią ruszy także wewnątrzuczelniana kampania uniwersytecka - będzie informowała, w jaki sposób działać ma osoba, która doświadczy dyskryminowania, w tym także molestowania seksualnego. Już teraz działa kurs online dla pracowników i studentów pod hasłem "Kurs na równość", który pomaga sobie poradzić z różnymi dyskryminującymi sytuacjami. Na Uniwersytecie Warszawskim funkcjonuje również Rzeczniczka Akademicka i Komisja Antydyskryminacyjna.

Na podobne działania decydują się także inne uczelnie. W połowie kwietnia pełnomocniczka rektora do spraw równego traktowania powołana została na Uniwersytecie Opolskim. Podobni specjaliści pojawiają się także na innych uczelniach. Poza tym Fundacja Autonomia stworzyła Standard Antydyskryminacyjny dla Uczelni. Dokument został przyjęty między innymi przez Uniwersytet Jagielloński.

Również dzięki tym działaniom studenci, wykładowcy, mężczyźni i kobiety spędzający wspólnie miesiące i lata w tych ogromnych organizmach, którymi są wyższe uczelnie, zauważają niekomfortowe dla kobiet sytuacje tam, gdzie jeszcze niedawno nikt nie widziałby niczego niestosownego. Z pewnością świadomość zmieniła nam wszystkim akcja #MeToo. Dziś więcej rozumieją i ofiary, i sprawcy. Wczorajsze "niewinne żarty" dzisiaj wywołują oburzenie.

Zaledwie miesiąc temu wykładowca, ceniony profesor i były rektor Akademii Górniczo-Hutniczej, w jednym ze slajdów prezentacji zamieścił zdjęcie nagiej kobiety. Podpisał je "płód po 18 latach". Prezentacja dotyczyła używania sprzętu USG do monitorowania stanu płodu. Część studentek była oburzona. Profesor slajd usunął, przyznał, że był niestosowny. Dodał też, że żaden ze studentów nie zwrócił mu uwagi na to, że slajd jest nie na miejscu, sprawa od razu wypłynęła w mediach.

Najwyraźniej na uczelni zabrakło procedur.

Atmosfera sprzyjająca molestowaniu

Magda wspomina, że na ASP oburzały ją nie tylko akty molestowania, przyzwolenia na nie, lecz także brak zrozumienia dla problemu. Studentki były narażone na niechciane komentarze czy dotyk i nie mogły o tym mówić.

- Jedna z moich koleżanek jako dyplom przygotowała specjalne ubrania - rodzaj drugiej skóry, która uwypuklała intymne części ciała - piersi, pośladki, krocze. To te części ciała, które najczęściej są narażone na molestowanie. Do tego projektu zaprosiła kilka koleżanek, w tym mnie. Włożyłyśmy uszyte przez nią stroje i wyszłyśmy w miasto. To była pięknie przygotowana i przemyślana akcja artystyczna. Przechadzałyśmy się w grupie w określony sposób, a autorka filmowała reakcje, jakie nasz strój wywoływał. Wyszedł z tego mocny materiał - mężczyźni głośno komentowali nasz wygląd, pozwalali sobie na mocne reakcje. Na nas zrobiło to duże wrażenie, na komisji mniejsze. Jeden z profesorów podsumował, że to nie jest temat na pracę artystyczną. Nie chodziło mu o wykonanie, krytykował sam pomysł. W komisji siedzieli sami mężczyźni.

Magda podkreśla, że od początku dziwiła ją dysproporcja pomiędzy ilością profesorów mężczyzn i kobiet.

- Najwięcej kobiet na moim byłym wydziale pracuje w sekretariatach. Poza tym jest bardzo luźna atmosfera, asystenci, profesorowie lubią wypić czy zapalić trawę ze studentami. I w pewnym momencie to rozluźnienie idzie za daleko. Te wszystkie kieliszki wypite przy stole pozwalają na niedopuszczalne zagrywki pod stołem. Zawsze można kogoś dotknąć w udo czy klepnąć w tyłek, a potem zwalić na alkohol. Widziałam to dziesiątki razy. Pijane oczy, plączący się język i ręka asystenta wędrująca w stronę kolana studentki, która siedzi blisko niego.

Liczba przypadków molestowania zależna jest od kultury organizacji - im większa jest tolerancja dla molestowania, tym częściej do niego dochodzi. Szczególnie narażone są na nie instytucje, gdzie więcej władzy mają mężczyźni, a także takie, gdzie jest ograniczony dostęp do pomocy. Dlatego tak ważne jest tworzenie procedur zachowania i ścieżek postępowania dla każdej osoby, która poczuje, że jej granice zostały naruszone. Na polskich uczelniach ciągle jest więcej mężczyzn-profesorów i studentek-kobiet. Jednocześnie to miejsca, w których wszyscy powinni czuć się bezpiecznie.

Dominika Buczak. Dziennikarka, współautorka książek "Gejdar" oraz "Pan od seksu". Publikuje między innymi w "Wysokich Obcasach", "Ja My Oni", "Urodzie życia". Specjalizuje się w wywiadach i reportażach. Najbardziej interesują ją historie wykluczonych, słabszych, bardziej kruchych. Im chce dać głos.

Zobacz wideo
Więcej o: