Zawsze miałam marzenie, żeby coś, co napiszę, zostało uznane za warte opublikowania. Przez wiele lat pracowałam z książkami - oglądając je nieśmiało wyobrażałam sobie, jakby to było cudownie, zobaczyć swoje imię i nazwisko jako autorki.
O konkursie "Piórko" opowiedziała mi w zeszłym roku znajoma. Stwierdziła, że to świetna szansa dla debiutantów. Nie miałam wielkich nadziei, ale pomyślałam, co mi szkodzi, zawsze można spróbować. W zeszłym roku nie udało mi się dostać do finałowej setki, w tym prawie zapomniałam o terminie wysyłania utworów, ale na szczęście zdążyłam napisać coś nowego.
Książki autorów nagrodzonych w poprzednich edycjach konkursu Fot. Materiały prasowe
Mam trójkę dzieci, które często domagają się na dobranoc bajki, w dodatku nie czytanej, ale takiej "z głowy mamy". Wymyślam więc różne historie. Te najciekawsze staram się choć skrótowo zapisywać. Królewicz, który bardzo chciał sprawiać wrażenie kogoś wyjątkowego i za wszelką cenę udowodnić, że jest równie silny i odważny co starszy brat, pojawił się w moich bajkach kilka lat temu. I trafił do szuflady. Kiedy na kilka dni przed końcem terminu nadsyłania bajek do konkursu Biedronki "Piórko" przypomniałam sobie, że miałam przecież coś napisać, wyciągnęłam go na pulpit. Przyjrzałam mu się uważnie i w głowie pojawiło mi się kilka pomysłów, co mogłoby mu się przytrafić. I tak zaczęłam pisać*.
Przede wszystkim trójką moich uroczych, acz szalenie absorbujących dzieci. Mają one 7, 4 i 2 lata, więc opieka nad nimi zajmuje mi sporo czasu. Ze względu na nie zmieniłam pracę na taką, którą mogłabym wykonywać na pół etatu i jak najbliżej domu. Zatrudniłam się jako pomoc nauczyciela w pobliskim przedszkolu.
Po latach pracy biurowej był to dla mnie niezły szok. O dziwo, praca z dwudziestoma pięcioma energicznymi czterolatkami spodobała mi się do tego stopnia, że robię teraz dodatkowo pedagogiczne studia podyplomowe, aby w przyszłości zatrudnić się jako nauczycielka wspomagająca.
Od roku prowadzę również blog "Madka roku".To był dla mnie bardzo duży krok do przodu, zawsze bowiem byłam osobą, która boi się coś powiedzieć publicznie, odsłonić, narazić na śmieszność. W pewnym momencie doszłam do wniosku, że co mi szkodzi? Zaczęłam opisywać zabawne historyjki z życia z dziećmi. Chciałam ukazać macierzyństwo z lekkim przymrużeniem oka i dystansem. Potem okazało się, że jest sporo poważniejszych tematów, związanych z moją działalnością charytatywną, które warto byłoby poruszyć. Na blogu, oprócz krótkich opowiadań, znalazły się m.in. wywiady z rodzicami dzieci z niepełnosprawnością oraz artykuły na temat transplantologii dziecięcej lub różnych akcji pomocowych. Zaczęłam czuć, że choć mam niewielkie zasięgi, to jednak to, co robię, ma sens.
Nocami. Jak już wspomniałam, zorientowałam się późno, że zbliża się termin składania prac. Moje dzieci chodzą spać około 21. Potem, gdy już ogarnę obowiązki domowe, mam trochę czasu dla siebie, zanim też padnę. Co ma się w bajce dalej dziać, wymyślałam w ciągu dnia. Trochę podpowiadała mi moja córka. Wieczorami zaś to spisywałam. Najtrudniejsze było wymyślenie tytułu. Nic mi nie mogło przyjść do głowy i przez to prawie zrezygnowałam z wysłania bajki.
Nie mam pojęcia, bo na pewno znalazła się wśród wielu świetnych tekstów. Ogromnie się cieszę, że spodobała się jurorom. Mam nadzieję, że spodoba się też dziecięcym odbiorcom i że będzie przyjemna do czytania dla rodziców. Starałam się w lekki sposób przybliżyć ideę, która jest dla mnie bardzo ważna: że nie musimy wszyscy ze sobą ciągle konkurować. Nie musimy starać się być najlepsi i spełniać oczekiwań innych. Ważne jest, aby żyć w zgodzie ze sobą.
Bardzo dużo! Poza tym, że oczywiście odsunęła ode mnie trochę zmartwień finansowych, dodała mi wiary w siebie. Kiedy zaszłam w trzecią ciążę, usłyszałam od szefa, że według niego kobieta z trójką dzieci jest skończona na rynku pracy. Zażyczył sobie, abym po urlopie macierzyńskim nie wracała już do pracy. Zastosowałam się do jego prośby, bo nie chciałam robić kłopotów i pracować tam, gdzie nie byłam mile widziana. Odbiło się to jednak na mojej samoocenie. Poczułam się wtedy kompletnie do niczego i długo z tym przekonaniem walczyłam. Miałam wrażenie, że skoro zdecydowałam się zostać wielodzietną matką, to już do niczego innego się nie nadaję i pozostaje mi tylko pogrążyć się w pieluchach, zupkach i stosach brudnych ubranek dziecięcych...
Zaczęłam więc pisać, najpierw opowiadania na blogu, a potem bajkę na konkurs, aby samej sobie udowodnić, że jeszcze mogę coś zrobić, cokolwiek wnieść do świata, zaznaczyć choć odrobinę swoje istnienie jako ja, a nie tylko jako matka dzieciom. W naszym społeczeństwie nadal panuje sporo stereotypów na temat macierzyństwa.
Przynajmniej w tych warszawskich kręgach, w których się obracam, trójka dzieci to dla wielu coś na pograniczu patologii, a decydowanie się na model rodziny większy niż 2 + 2 oznacza brak ambicji i chęci zawodowego rozwoju. To, że moja bajka została tak pozytywnie oceniona przez jurorów, że się komuś spodobała, znaczy dla mnie bardzo, bardzo dużo. Nawet przez moment nie wierzyłam, że się uda, że to właśnie ja wygram. Do tej pory czasem mam wrażenie, że to sen.
Tak, bardzo. Jeśli tylko moja bajka spodoba się odbiorcom, jeśli znajdę czas i wenę na pisanie więcej, jeśli znajdą się jeszcze wydawnictwa, które chciałyby coś, co napiszę, opublikować... Dużo tych "jeśli". Ale będę próbować. Przede wszystkim dlatego, że pisanie sprawia mi zazwyczaj dużą radość.
Cały ten proces to była jedna wielka satysfakcja. Cieszyłam się i byłam z siebie dumna, kiedy udało mi się na czas skończyć bajkę. Gdy dostałam maila, że dostałam się do finałowej setki, skakałam do góry z radości. A kiedy zadzwonił telefon, że wygrałam... Aż trudno opisać moje emocje. Ogromna radość, niedowierzanie, lęk, czy na to zasługuję.
Niesamowitą dla mnie sprawą była także współpraca z wydawnictwem Zielona Sowa podczas redakcji bajki. To był moment, kiedy zaczęło do mnie docierać, że naprawdę moje marzenie się spełni. A tak naprawdę poczułam to podczas oficjalnego odebrania nagrody. Jestem nieprawdopodobnie szczęśliwa, że moja książka się ukaże. Nie mogę się tego doczekać. Bardzo podobały mi się książki z poprzednich edycji konkursu Biedronki i czuję się zaszczycona, że moja praca do nich dołączy.
Zachęcam też gorąco wszystkich, którzy zastanawiają się nad wzięciem udziału w drugim etapie konkursu i zilustrowaniem mojej opowieści, aby to zrobili. Do 1 lipca, czyli końca terminu składania prac, jest jeszcze trochę czasu. Naprawdę warto spróbować. Już wkrótce to ktoś z was, ilustratorów, odbierze telefon i dowie się, że jego projekty zwyciężyły. A w listopadzie będzie mógł wziąć do ręki książkę z własnymi ilustracjami.
*Nagrodzony tekst to współczesna interpretacja tradycyjnej bajki. Uwagę zwraca ciekawa konstrukcja bohaterów - tu nic nie jest czarno-białe ani oczywiste i wszystko może się zdarzyć. Ogromnym walorem tekstu jest poczucie humoru sprawiające, że ważny przekaz jest podany w lekkiej formie. Zabawne i interesujące perypetie bohaterów zapraszają dzieci do dokonywania samodzielnych wyborów i pokazują, jak krzywdzące jest osądzanie innych po pozorach. To ważne, aby walczyć o poczucie własnej wartości, ale nie kosztem innych.