Pajączki na nogach? "Cycki byś sobie zrobiła!" [NA WŁASNEJ SKÓRZE]

Pajączki na nogach. Można je polubić i zaakceptować, a można próbować coś z nimi zrobić. Ja po latach testowania pierwszej opcji zdecydowałam się spróbować drugiej. Zdradzając zakończenie: z dobrym skutkiem.

Ruszyliśmy na Kobieta.gazeta.pl z nowym urodowym cyklem "Na własnej skórze". Co tydzień w piątek znajdziecie materiały poświęcone urodzie: testy sprzętów ( m.in. depilatora IPL, który trwale usuwa owłosienie ) oraz rozmowy ze specjalistami.

.. . .

Nie musi być łatwo

Moja mama, która wie, że poddaję się testowaniu różnych zabiegów w służbie urody, zapytała mnie ostatnio, nad czym aktualnie pracuję. Przytaczam naszą rozmowę, a zaraz wyjaśnię swoją myśl.

Ja: Zamykam pajączki na nogach.
Mama: Cycki byś sobie zrobiła!
Ja: Dlaczego mam sobie cycki robić?!
Mama: Bo masz obwisłe.
Ja: Nie mam obwisłych.
Mama: Masz.
Ja: Nie mam.
Mama: Masz.

Moja mama ma prawo uważać, że mam "obwisłe cycki", a ja mam prawo uważać, że nie mam obwisłych. Nawet jeśli w jej odbiorze - w wieku 41 lat, po dwóch ciążach i 15 miesiącach karmienia piersią dwójki niemowlaków w odstępie czterech lat - moje piersi zjechały nieco na południe, uważam, że jak na to, ile przeszły, są bardzo OK. Nie mam na ich punkcie kompleksów, lubię je, podobają mi się bardziej niż kiedy znajdowały się tuż pod obojczykiem, akceptuję je. Koniec dyskusji, nie będę ich sobie "robić".

A mówiąc bardziej ogólnie - jestem zwolenniczką pracy nad sobą i dochodzenia do różnych zmian małymi krokami - najchętniej naturalnie. Nie uciekam od wysiłku i poświęcenia, dlatego nie mam potrzeby korzystania z drogi na skróty. Z centymetrami po zimie rozprawiam się sama - więcej ćwicząc i modyfikując dietę. Ciężko skusić mnie wyszczuplającymi zabiegami na ciało (np. Icoone), zmniejszaniem cellulitu (np. Cryolab; szacuje się, że ma go 85 procent populacji kobiet w krajach rozwiniętych). Mam poczucie, że leżąc w gabinecie, nie da się załatwić wszystkiego. By osiągnąć efekt, muszę działać. Jest jednak problem, z którym sama bym sobie nie poradziła - pajączki na udach. O wiele bardziej palący niż wmawianie mi obwisłych piersi.

Usuwanie pajączków z nógUsuwanie pajączków z nóg Fot. Archiwum redakcji Fot. Archiwum redakcji

To rzeczywiście przypadłość, na którą cierpię od lat, ale do tej pory nic z nią nie robiłam - nie wiedziałam nawet, że mogę z nią coś zrobić. Na tyłach ud mam dość duże fioletowo-różowe i dobrze widoczne plątaniny naczynek.

Nogi to nic, pod oczami mamy problem

Kiedy rok temu przyszłam się pokazać Karolinie Tomys, właścicielce położonej w centrum Warszawy kliniki Quantum Clinic, kosmetolożka bardziej była zainteresowana moimi zmarszczkami pod oczami niż nogami. Całkiem jak moją mamę rozproszyło ją coś innego.

- Zmarszczki widoczne, można na nie podziałać na kilka sposobów - mówiła. - Taka moja uroda i mimika, że w porównaniu z rówieśniczkami mam bardziej widoczne zmarszczki pod oczami - próbowałam skierować temat naszej rozmowy z powrotem na tor UDA. - Nogi nogami, ale oczy - nie ustępowała Tomys. Ostatecznie zapewniłam, że ze zmarszczkami jestem pogodzona, ale z pajączkami mam jeszcze werwę walczyć.

A mam je, odkąd sięgam pamięcią. Podobne, tylko o wiele większe, ma moja babcia od strony mamy - na udach i na łydkach. Nigdy jednak nie miałam poczucia, że stanowią one dla niej problem - do dzisiaj (a ma 91 lat) defiluje po plaży w kostiumie kąpielowym. A być może tak jak ja nie wiedziała, że z tą przypadłością można coś zrobić.

A można! Moje teleangiektazje (bo tak nazywają się pajączki naczyniowe) udało się widocznie zmniejszyć. Na początek zrobiono mi badanie poziomu cellulitu, z którego wynikało jasno, że go mam (a kto nie ma?), oraz że mam za mało nawodnioną skórę. Tomys zaproponowała mi serię zabiegów karboksylacji oraz drenażów limfatycznych Lymphastim. Dopiero po nich miałam mieć zabiegi zamykania naczynek - do ostatecznej ich likwidacji mogą być potrzebne nawet cztery.

Tu mały spoiler. Po roku od leczenia mogę powiedzieć, że terapia okazała się bardzo skuteczna, ale - nie będę ukrywała - bolesna.

Dwutlenek węgla pod skórą

Karboksylacja trafiła dość wysoko na moją listę zabiegów nieprzyjemnych (jej szczyt to rehabilitacja estetyczna twarzy, o której przeczytasz TUTAJ ). Zresztą sam jej opis każdemu z wyobraźnią pozwoli przewidzieć skalę "niefajności" tej metody. Karboksylacja polega na precyzyjnym nakłuwaniu warstwy śródskórnej lub podskórnej (w zależności od miejsca i zamierzonego działania) i wstrzykiwaniu kontrolowanej ilości dwutlenku węgla.

Gaz jak gdyby "rozpychając się", rozrywa połączenia tkankowe. Efektem jest rozszerzenie naczyń krwionośnych i przyspieszenie procesu tworzenia sieci nowych (neowaskularyzacja). Dodatkowo w miejscu podania dwutlenku węgla zwiększa się przepływ krwi, która transportuje tlen i składniki odżywcze, dzięki czemu poprawia się mikrokrążenie. Karboksyterapia pozwala na mechaniczne rozbicie złogów tłuszczowych i pozytywnie wpływa na stymulację kolagenu (niedobory kolagenu to główny powód utraty jędrności skóry i jej wiotczenia).

Urządzenie do karboksylacji. Po prawej nabój z gazem, po lewej igła.Urządzenie do karboksylacji. Po prawej nabój z gazem, po lewej igła. Fot. Archiwum redakcji Fot. Archiwum redakcji

Podobno niektóre kobiety (to pewnie te 15 procent, które nie ma cellulitu) podczas karboksylacji potrafią uciąć sobie przyjemną drzemkę. Chociaż wydawało mi się, że mam wysoki próg odporności na ból, o drzemce nie było mowy. Uczucia rozpierania nie da się porównać do niczego innego, to jakby gaz wstrzyknięty w jednym miejscu łydki szukał w całej nodze miejsc ujścia, przeciskając się między komórkami tłuszczowymi.

45 minut przyjemności

Na szczęście po karboksylacji następował drenaż limfatyczny, inaczej zwany sekwencyjnym masażem uciskowym do drenażu limfy (limfa, inaczej chłonka, to płyn tkankowy spływający do naczyń chłonnych. Drenaż limfatyczny pomaga w usprawnieniu krążenia limfy). I to już było baaardzo miłe. 45 minut w kosmicznych spodnio-rajstopach zapinanych na rzepy pozwoliło na oglądanie seriali w telefonie.

Urządzenie do drenażu limfatycznego.Urządzenie do drenażu limfatycznego. Fot. Archiwum redakcji Fot. Archiwum redakcji

Spodnie napełniały się powietrzem, uciskając nogi w różnych miejscach. Masaż limfatyczny miał pobudzić krążenie krwi i limfy, poprawić metabolizm tkanki tłuszczowej (rozkład tłuszczów) oraz przemianę materii w partiach skórnych, podskórnych i w mięśniach, która ogólnie poprawia funkcjonowanie ciała. Nie wiem, czy tak się działo, ale było przyjemnie.

Laser razy dwa

Faza wstępna - karboksylacja i drenaż limfatyczny - przygotowała moje nogi do zabiegu właściwego, czyli zamykania naczynek. Karolina Tomys wybrała zabieg laserem FOTONA Spectro SP Nd:Yag 1064. Ten laser likwiduje zmiany naczyniowe, naczyniaki rubinowe (niewielkie czerwone punkty), rumień, trądzik, grzybicę skóry i paznokci, a także liftinguje i fotoodmładza skórę (światło lasera odnawia tkanki skóry i pobudza je do produkcji nowych włókien kolagenowych). I znowu posiłkując się specjalistycznym opisem: "Zasada działania lasera Fotona opiera się na procesie fototermolizy. W trakcie terapii emitowana energia świetlna jest pochłaniana przez barwnik krwi (hemoglobinę), a następnie zostaje zamieniana w ciepło. Pod wpływem tego ciepła z tkanki odparowuje woda, zostają same suche elementy naczynia, czyli jego ścianki, które zapadają się i są wchłaniane przez nasz organizm, przez co zanikają".

 

Czy to boli? Wszystko zapewne zależy od tego, jak każdy z nas odczuwa ból. Mnie zabieg bolał. Jeszcze bardziej niż karboksylacja. Być może tyły ud są wyjątkowo wrażliwe - nie wiem. Wiem, że z fotela zeszłam mokra i z poczuciem ogromnej ulgi. Po zabiegu skóra była jakby poparzona i musiałam odczekać, aż się wygoi. Do tego czasu miejsc poddanych działaniu lasera nie mogłam obficie moczyć, podgrzewać ich w saunie ani opalać. Dwa miesiące po wygojeniu miałam drugi zabieg domykania naczynek. Po nim przez dłuższy czas miejsca po wypalaniu laserem wyglądały jak ślady po kornikach na drzewie - takie cieniutkie wgłębienia.

Miałam nawet chwilę zwątpienia, czy nie jest to efekt trwały - czy nie zamieniłam naczynek na wgłębienia.

Tu kiedyś miałam rozszerzone naczynka. Dzisiaj nie ma po nich śladu.Tu kiedyś miałam rozszerzone naczynka. Dzisiaj nie ma po nich śladu. Tu kiedyś miałam rozszerzone naczynka. Dzisiaj nie ma po nich śladu. Fot. Archiwum domowe. Tu kiedyś miałam rozszerzone naczynka. Dzisiaj nie ma po nich śladu. Fot. Archiwum domowe.

Uspokajając - był to efekt przejściowy, skóra się przebudowała i jest jednolicie równa. Po roku nie mam wątpliwości, że różnica "przed" i "po" jest ogromna, a ból miał uzasadnienie. Jeśli zdecydujecie się na zamknięcie naczynek na nogach, musicie się uzbroić w cierpliwość - gojenie wymaga czasu (koszt samego zamykania/usuwania naczynek to około 800 zł). No i wcale nie musicie poprzedzać zamykania karboksyterapią i drenażem limfy - to były dodatkowe atrakcje.

Ola Długołęcka. Redaktorka, która inspirację do tematu potrafi znaleźć w podbitym niechcący oku. Czujnie obserwuje ludzi i przysłuchuje się ich rozmowom. Chodzący spokój i zorganizowanie. Wieloletnia wielbicielka Roberta Redforda.

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.

KLIKNIJ, BY ZAPISAĆ SIĘ NA NEWSLETTER

Więcej o: