Kupuje pan za 400 zł siedmiogodzinny teoretyczny kurs online, a potem zapisuje się na kurs praktyczny lub wyjazd szkoleniowy nad morze. Dzięki temu dowie się pan wszystkiego o kobietach - jak je poderwać, uwieść, rozkochać, zatrzymać. Siedem godzin online plus kilka dni nad morzem i wie pan wszystko. Co pan na to?
Zaraz pani opowiem, na czym te kursy podrywu i uwodzenia polegają. Wiem, bo przychodzą do mnie zarówno kursanci, jak i trenerzy podrywu.
Przede wszystkim te szkolenia są mocno osadzone w patriarchalnych wartościach. Uczy się tam mężczyzn, jak wykorzystywać słabości kobiet, jak brać pod włos te, które miały krytycznego ojca i są podatne na manipulacje, jak spowodować u nich dyskomfort, co ma docelowo sprawić, że kobieta zainteresuje się tym konkretnym mężczyzną. Np. dostaje od niego taki komunikat: "Musisz być wspaniałą osobą, skoro zafascynował się tobą taki facet jak ja".
Naprawdę kobiety się na to nabierają?
Niektóre - tak. Są przyzwyczajone, że słyszą komplementy, więc jak dostaną taką aberrację, zaczynają się zastanawiać, o co chodzi, co on gada, może to żart jakiś. I zaintrygowane zgadzają się na spotkanie, a potem jeszcze płacą za drinka.
Te szkolenia mają nauczyć, jak podważyć wartość kobiety, by zainteresowała się mężczyzną, jak zmusić ją do pogodzenia się z sytuacją, której na początku wcale sobie nie życzyła. Przekonać ją, by się wykazała, by coś udowodniła, np. swoją kobiecość, wartość. A że wiele polskich kobiet wychowywanych zostało w duchu patriarchalnym, wchodzą w to - w rolę osoby usługującej mężczyźnie. Słuchają go i faktycznie próbują coś udowadniać.
Ciężko mi w to uwierzyć w dzisiejszych czasach.
A jednak! Ostatnio moja klientka, dyrektorka w dużej firmie, kobieta po czterdziestce, z biznesowo uznanymi osiągnięciami i - wydawałoby się - poczuciem własnej wartości, takim, że raczej nikt nie będzie w stanie nim zachwiać, poszła na służbową imprezę. Podeszła do grupy innych dyrektorów i menedżerów. Oni się przywitali elegancko, a świeżo upieczony menedżer - najmłodszy stażem i będący najniżej w hierarchii - zaserwował jej przywitanie jak do jakiejś nastolatki: "Cześć, młoda, co tam u ciebie?". I ją zatkało.
Tekst był bezczelny, nie na miejscu, szczególnie do osoby na jej stanowisku. Ale ta kobieta nagle poczuła, że musi mu udowodnić, że jest ważna i ma poważne stanowisko. Wystarczył jeden taki tekst ze strony mężczyzny, żeby doświadczona i pewna siebie kobieta została wytrącona z równowagi i okazała zainteresowanie facetem. Potem większość wieczoru rozmawiała z nim, próbując tę swoją wartość udowodnić. Powiedziała mi, że na nią to zadziałało. I że sama jest zdziwiona swoim zachowaniem.
Dość pokrętne.
Ale często skuteczne. Skoro ta kobieta się nabrała, na mniej pewne siebie też to zadziała. Na kursach podrywania i uwodzenia tzw. eksperci uczą mężczyzn wcale nie bycia szarmanckimi gentlemanami, ale bad boyami, rozpustnikami, którzy mają sprytnie upokorzyć, trochę posłodzić, ale potem sprowokować kobietę, wyprowadzić ją ze strefy komfortu jakimś tekstem czy zachowaniem.
Drugim sposobem na podryw wtłaczanym mężczyznom do głów na tych szkoleniach jest przekonywanie kobiety, że to przeznaczenie, że się spotkali. Przykład: na lotnisku facet mówi do kobiety: "Widzę cię tu nie po raz pierwszy, często podróżujesz?". Ona: "Tak, wyjeżdżam służbowo". On: "No właśnie mignęłaś mi raz, drugi, szukałem cię ostatnio i dziś znalazłem. Stwierdziłem, że muszę cię zaczepić, byś znów nie zniknęła. Myślę ciągle o tobie od miesiąca. Czuję, że coś szczególnego nas łączy. To przeznaczenie". I kobiety w to wchodzą. Bo jak tu się przeciwstawiać przeznaczeniu?
Trzecim patentem jest znalezienie jakiegoś czułego punktu, kompleksu, czegoś, czego kobieta się wstydzi lub to ukrywa, i zrobienie z tego jej atutu. Na przykład ma orli nos i jest to jej kompleks. Mężczyzna, który ją podrywa, najpierw potwierdza, że w sumie ten orli nos można zoperować. Ale po chwili dodaje, że akurat w jej przypadku on jej pasuje i nadaje twarzy charakteru i ona wygląda świetnie z tym nosem. Czyli najpierw zrobił jej przykrość, potem posłodził.
Generalnie mężczyzna ma doprowadzić do sytuacji, w której to kobieta będzie bardziej zainteresowana, bardziej się będzie starała w tej relacji.
I to działa?
W wielu przypadkach tak. Szczególnie jeśli kursant trafi na kobietę, która miała krytycznych rodziców i całe życie musiała coś udowadniać. Lub ma wczesne doświadczenia w związkach z krytycznymi mężczyznami.
Kobiety bardzo często łapią się na dwa rodzaje strategii: bycie mentorem, który dyktuje warunki, lub Piotrusiem Panem, którym trzeba się opiekować. Randkowi "guru" uczulają kursantów, że warto to wykorzystać. Nie zawsze, ale na jakiś odsetek kobiet jedna czy druga strategia zadziała, bo w końcu idea trafi na podatny grunt. Na przykład jeśli kobieta miała niedostępnego ojca, o którego uwagę musiała walczyć, to wybierze faceta mentora. W dużym skrócie.
A co z Piotrusiem Panem? Na kogo ta strategia działa?
Ta strategia działa na kobiety, które doświadczały tzw. odwróconego rodzicielstwa. Była to sytuacja, w której ojciec był alkoholikiem i kobieta musiała opiekować się nim, dbać o to, by nie zawalał pracy czy innych zobowiązań. Zdarza się, że mężczyzna swoją niedojrzałością może wziąć kobietę na litość, bo jest spora populacja pań, które lubią się zaopiekować lekkoduchami.
Po przejrzeniu kilku stron z ofertami i artykułami o strategiach podrywu autorstwa "guru" podrywania poczułam się jak w szatni w gimnazjum - bo to mniej więcej ten poziom komunikacji. Jeden z nich opisuje siebie tak: "Tłumaczy od A do Z dlaczego kobietom miękną nogi, tracą rozsądek i szaleją na punkcie konkretnego faceta. Pomaga nie tylko w kwestiach damsko-męskich, ale także egzystencjonalnych" (pisownia oryginalna). Już po tym opisie wiemy, że raczej mamy do czynienia z osobą niezbyt wykształconą. Na pewno nie z psychologiem.
"Guru" marketingowo kusi pewnością siebie i przekonuje, że wie wszystko i tą wiedzą się podzieli. Obowiązkowo za spore pieniądze, bo przecież jeśli coś jest drogie, to jest dobre. Osoby zajmujące się szkoleniami z podrywania, które spotkałem osobiście lub widziałem np. w telewizji, nie mają żadnej wiedzy psychologicznej. To są raczej ludzie, którym wydaje się, że mają talent, więc postanawiają, że będą erotycznymi coachami czy terapeutami i sprzedają siebie w ten sposób. Często bazują na swoich doświadczeniach życiowych i doświadczeniach kolegów. Są pewni siebie, mają gadane, i to przekonuje klientów.
Nie do wiary, że ludzie naprawdę wydają na to pieniądze. A wydają! Jeden z popularniejszych internetowych "guru" od podrywu ma grafik zapełniony, czyli są chętni.
Jakie ma kwalifikacje?
To młody mężczyzna, który - jak sam siebie opisuje - kiedyś miał problem z kontaktami z kobietami, ale to przepracował i teraz uczy innych. Ma nawet dowody na to, że jest skuteczny - filmowe relacje z podrywów, opinie zadowolonych klientów, którzy chwalą go na filmikach zamieszczonych na stronie.
No tak, ale nie wiemy, ile było pozytywnych, ile negatywnych opinii, bo mamy dostępne tylko te pozytywne. Tak samo nie wiemy, ile z tych praktycznych lekcji podrywu w terenie było skutecznych. Załóżmy, że tzw. coach zbiera grupę trzech-czterech mężczyzn do klubu. I co jakiś czas któryś ma za zadanie zaczepienie kobiety. Ile z tych kontaktów kończy się jakąś znajomością? Przecież podobnie bywa w grupach rówieśniczych. Pięciu facetów idzie do baru i wypuszczają jednego, który zaczepia kobietę, dają mu rady, podpowiadają, co ma robić, mówić, jak reagować. "Patrz, patrz, ta dziewczyna się na ciebie gapi, idź, zagadaj". On idzie, wraca z niczym. To koledzy go "coachują": "To idź i powiedz jej to i tamto". Wszyscy mu doradzają, jest zabawa i udany wieczór. Potem kolejni z grupy próbują swych sił i tak mija noc.
Psychologia Rys. Shutterstock; Kolaż gazeta.pl Rys. Shutterstock; Kolaż gazeta.pl
Czy warto płacić za takie "nauki"? Czy klienci, którzy trafiają potem do pana, nie mają refleksji, że dali się nabrać?
Często taką refleksję mają. Ale decydując się na kupno tego szkolenia, myślą: "Jestem inteligentny, wykształcony, dobrze wyglądam, mam dobrą pracę, a kobiety zupełnie się mną nie interesują". I decydują się na desperacki ruch. Poznają proste chwyty, które być może działają na niektóre kobiety, ale czy na te, które oni chcieliby poznać?
To jak podrywać kobiety, gdy chce się zbudować relację, a nie tylko poznać kogoś na jedną noc czy też "zaliczyć podryw w knajpie"?
Można budować relację przy okazji jakiegoś wydarzenia, w którym obie strony biorą udział, na przykład na imprezie integracyjnej czy podczas organizowania zawodowego eventu. W trakcie okazuje się, że rośnie zainteresowanie, pojawia się flirt, wzajemna fascynacja, to trwa.
Mężczyzna, dbając oczywiście o granice - by kobieta nie uznała go za jamochłona - zachowując swój świat, zainteresowania, hobby, poświęca jej coraz więcej czasu, uwodzi, zabiera na randki, zaskakuje, docenia, powoli wsiąka w jej świat. Nie na szybko, nic na siłę, to powolne poznawanie się, rozmowy, odkrywanie przed sobą tajemnic. Wiele kobiet w takiej kiełkującej relacji ceni szacunek, emocje, wyrafinowany flirt, zaangażowanie. Tak uwodzi wytrawny kochanek, a nie Piotruś Pan czy mężczyzna po kursie podrywu.
Jak kobieta może rozpoznać, że podrywa ją mężczyzna po kursie uwodzenia? Na co uważać?
Czerwona lampka powinna zapalić się, gdy kobieta słyszy niby komplement, ale robi jej się po nim przykro. "Wyglądasz atrakcyjnie, ale ta sukienka nie pasuje do twojej figury. Pewnie pożyczyłaś od siostry".
Jest znacząca różnica między flirtem, kiedy sobie wzajemnie dogryzamy, ale to jest konwencja i nikomu nie robi się przykro, a komunikatem w stylu "lubię cię, choć jesteś zerem" - oczywiście to metafora, a nie cytat.
Jeśli dla kobiety ten flirt z nowo poznanym mężczyzną kończy się upokorzeniem, weryfikacją jej atrakcyjności, trzymaniem w niepewności - to warto sobie odpuścić takiego pana. Nic dobrego z tego nie będzie.
A co powinno zaniepokoić mężczyzn, którzy zechcą wziąć udział w takim kursie?
Na pewno warto zwrócić uwagę na trenera - na to, jakie ma kompetencje, jak wygląda, jak się wysławia, jak się zachowuje. Bo - jak to ująć, żeby nikogo nie urazić? - jeżeli kurs prowadzi przysłowiowy "Janusz" - nie obrażając nikogo o tym imieniu - to raczej jego metody nie będą działały na kobiety inne niż przysłowiowe "Grażyny" - też nie obrażając nikogo o tym imieniu, mam na myśli popkulturowe znaczenie tych imion. Jeżeli nie mamy większych oczekiwań - OK.
Popularność tych kursów nie wynika z tego, że dowiemy się czegoś odkrywczego o kobietach. Chodzi o to, że nie mając kolegów, z którymi możemy umówić się na wyjście wieczorem na podryw, kupujemy sobie męską grupę, która nas akceptuje i nam pomaga, na której tle nie wychodzimy na nieudaczników, mamy wsparcie, rady, wskazówki. Akceptację grupy, trenera.
Czyli są jakieś plusy?
Tak - na tym poziomie. Natomiast jeżeli inteligentny, wrażliwy mężczyzna poturbowany po trudnym związku, rozwodzie trafi na taki kurs, to nic dobrego z tego nie wyniknie. On bierze za eksperta takiego "Janusza", a potem przez miesiące czy lata nie jest w stanie nawiązać relacji z kobietą na swoim poziomie.
Proszę sobie wyobrazić, że mężczyzna o wyglądzie i inteligencji Woody'ego Allena zaczyna stosować te januszowe triki. Przecież żadna kobieta w grupie, w którą on celuje, na to się nie złapie.
No ale przecież Woody Allen nie poszedłby na taki kurs.
On akurat by poszedł (śmiech). Marketing i PR robią swoje. Gdy człowiek jest zrezygnowany i zdesperowany, to działa na zasadzie "tonący brzytwy się chwyta". Potem taki mężczyzna, czasami po latach, trafia do mnie i musimy pracować nie dość, że nad podstawami, takimi jak pewność siebie czy poczucie własnej wartości, to jeszcze nad tym, by wygrzebać mężczyznę z tego galimatiasu, którego doświadczył, na przykład traum, jakie były jego udziałem, gdy zawierzył zasadom życiowym mistrza podrywu. Klienci mi mówią, że to rady w stylu: "nie licz się z kobietami", "jak kobieta będzie płakała, to będziesz wiedział, że jej na tobie zależy", "ograj i wykorzystaj kobietę, nim ona zrobi to pierwsza".
Znalazłam też stronę innego eksperta od kobiet - "milionera" mieszkającego na tajskiej wyspie, który sprzedaje DVD z kursami, prowadzi wykłady i nazywa siebie trenerem rozwoju osobistego. Ponoć jego kursanci w trzy tygodnie zmieniali swoje życie. Czy da się w trzy tygodnie np. z wycofanego introwertyka zrobić Casanovę? Bo to brzmi jak dieta cud - 15 kg mniej w 21 dni.
Da się wyprać mózg i da się wmówić, by nieustannie próbował się sprawdzać. I on próbuje. Może w końcu się uda. I taki desperat trafi na kogoś, kto ma deficyty emocjonalne i skusi się na stosowane przez niego triki.
"Ekspert" z tajskiej wyspy oprócz udzielania porad na temat uwodzenia kobiet doradza, jak wyjść z depresji. Przecierałam oczy ze zdumienia. Skomentowała to jakaś osoba, która choruje na depresję. W niecenzuralnych słowach napisała, że te porady mogą tylko zaszkodzić.
Niestety, to prawda.
Czy porady dotyczące podrywania kobiet i związków serwowane przez domorosłych coachów też są szkodliwe?
Tak. Mężczyźni mogą zacząć traktować kobiety przedmiotowo, upokarzać je, przy okazji racjonalizując to jako niewinną metodę podrywu. Czyniąc to niby w dobrej wierze. Gdy trafią na kobietę z konkretnymi przeżyciami, np. z dzieciństwa, powstanie toksyczna relacja. Szkody poniesie społeczeństwo, bo utrwalają się patriarchalne schematy. I sami mężczyźni wydłużają czas znalezienia odpowiedniej dla nich partnerki.
Większość tych kursów jest nastawiona na to, by upokarzać kobiety w białych rękawiczkach. Czy naprawdę to jest dobra strategia budowania wartościowej relacji? Nie sądzę.
Andrzej Gryżewski. Seksuolog, psychoterapeuta poznawczo-behawioralny (CBT), psycholog, certyfikowany edukator seksualny. Autor książek - bestsellerowej "Sztuki obsługi penisa" oraz "Jak facet z facetem, rozmowy o seksualności". Założyciel Gabinetu Psychoterapii Seksualnej CBTseksuolog .
Joanna Germak. Po 20 latach w mediach postanowiła związać się z zupełnie inną branżą. Nie tęskni za kontentem, ale brakuje jej dziennikarstwa, dlatego współpracuje jako autorka tekstów i wywiadów. Zawodowo lubi robić rzeczy, które mają sens.