Przytoczony poniżej fragment pochodzi z niezwykle ciekawej i poruszającej tematy dotyczące seksualności książki Marty Szarejko "Seksuolożki. Sekrety gabinetów". Książkę wydał Znak Horyzont Kraków.
Zajmuje się pani ofiarami gwałtów.
Pracuję nie tylko z nimi, ale faktycznie mam na nie uważność. Tego oczywiście też nie zaplanowałam: pod koniec lat 90. tu niedaleko - możemy przejść do okna, pokażę pani - moja koleżanka z pracy została zgwałcona w biały dzień. Centrum Warszawy, stara opuszczona kamienica, mieszkała w niej tylko jedna rodzina na parterze. Oprócz tego mieściła się w niej firma, w której pracowałyśmy, i warsztat samochodowy.
Ta dziewczyna przyjechała z małego miasteczka. Cichutka, szara myszka, zawsze przepraszająca. Nie nadawała się na sekretarkę - jak klienci dzwonili, to żartem pytali, czy przypadkiem nie jest jej potrzebna pomoc medyczna. Nie miała do tej pracy temperamentu, ale wywiązywała się ze swoich obowiązków, ludzie ją lubili.
To był 15 kwietnia, godzina 16.00, więc widno. Koleżanka wyszła z pracy, miała do pokonania może ze sto metrów do tramwaju. Sprawców było dwóch, jeden miał sweter straży miejskiej. I właśnie on wyszedł z bramy i poprosił ją o pomoc, powiedział, że czeka na patrol, znalazł rannego, ale trzeba go przenieść, więc niech ona mu pomoże. I ona w tę bramę weszła. A wyszła z niej dopiero wieczorem.
Najpierw ją upili, potem gwałcili, na koniec wysmarowali kałem i wsadzili w tramwaj. Dojechała do pętli i wróciła - jedyne, co była w stanie zrobić, to znów przyjść do kamienicy, do warsztatu samochodowego.
Zaopiekowali się nią mężczyźni, którzy kilka godzin wcześniej mówili jej "cześć", gdy wychodziła. Wieczorem odebrałam telefon od mechaników i usłyszałam, że jest u nich nasza sekretarka. Pijana, bełkocze, dziwnie się zachowuje. Kiedy przyjechałam, ona stłukła szklankę i próbowała ciąć sobie ręce. Potem cały czas się do mnie przytulała i powtarzała: "Co oni mi zrobili, co oni mi zrobili?". Zawiozłam ją do szpitala. Nigdy więcej jej nie widziałam, nie pojawiła się w sądzie. Zostałam wezwana jako świadek w sprawie. Kiedy czekałam przed wejściem na salę rozpraw, podszedł do mnie rudy, łysiejący mężczyzna i zapytał, na jaką czekam sprawę. Potem okazało się, że to jeden ze sprawców. Odpowiadał z wolnej stopy, drugiego nie zatrzymano.
O co panią pytano?
O koleżankę - jaka była. Czy była skromna? Jak spędzała czas? Czy spotykała się z mężczyznami i czy nosiła biżuterię. I jaką. Bo oprócz tego, że ją zgwałcili, to jeszcze okradli. Nie wiem, jaki wyrok zapadł w tej sprawie, ale pamiętam ją dokładnie, bo wtedy zrozumiałam, że to się może zdarzyć każdej kobiecie w dowolnie uczęszczanym miejscu. Wszędzie. Więc jak ktoś ma czelność zadawać pytanie, po co ona tam weszła, to mówię, że zrobiłabym to samo.
Ja też.
Prawda? Człowiek chce pomóc, nie zastanawia się. Zwłaszcza jeśli to środek dnia, za plecami ludzie, którym przed chwilą powiedziało się "cześć" na pożegnanie. Ale proszę zwrócić uwagę na tupet tych sprawców: centrum Warszawy, bardzo blisko zakład mechaniczny, ktoś ciągle się kręci - jaka determinacja!
Rodzina, która tam mieszkała, zeznała, że widziała jednego ze sprawców w okolicy już rano. A kiedy on zeznawał, wyszło, że wybrał to miejsce bardzo świadomie - niedaleko była szkoła fotograficzna, więc on wiedział, że będą tamtędy szły dziewczyny. Tylko nie przewidział, że jak ktoś wychodzi ze szkoły, to zwykle idzie w grupkach, parach albo między grupami. A ona szła sama. Dramatem było to, że dla niej to był pierwszy raz.
To jest takie zdarzenie, którego nie da się zapomnieć, nawet po 20 latach. Często tankuję samochód na stacji obok i zawsze o tym myślę. Uświadomiłam sobie wtedy, że w wypadku ofiary nic nie ma znaczenia, że ważna jest tylko determinacja sprawcy. I kobiety wobec niej są bezradne. Mówię o tym wszystkim nie po to, żeby szokować, tylko żeby uświadomić każdego, kto myśli, że ofiara może się do gwałtu przyczynić.
Oczywiście, są kobiety, które lubią zwracać uwagę ubiorem, ale żadna nie chce sprowokować gwałtu! Mówienie, że powinna się z tym liczyć, to za przeproszeniem potworny idiotyzm. Bo jeśliby to przełożyć na inne sfery, to po co ludzie budują wille za kilka milionów? Powinni się liczyć z tym, że będą regularnie okradani. Dlaczego jeżdżą samochodami za 500 tysięcy? - żeby dostać po głowie i z niego wysiąść na pierwszym skrzyżowaniu?
No pewnie, że nie! Więc dlaczego kobieta, która lubi duży dekolt i krótkie spódnice, ma się zakrywać? Nosi je, bo chce. A mężczyzna ma rozum i powinien kontrolować popęd, nie może z takiego powodu gwałcić.
Jak pani myśli - dlaczego kobiety atakują inne kobiety w tym kontekście?
Pracuję z ofiarami od wielu lat, ale na to pytanie nie znajduję odpowiedzi. Może udziela się im myślenie, że jak suka nie da, to pies nie weźmie? Przepraszam za wulgarność. Może sama chciała? Może prowokowała? A jak prowokowała, to ma za swoje! Powszechne jest przecież myślenie, że kobiety marzą o gwałcie.
Ale fantazja erotyczna to jedno, a paść ofiarą gwałtu to drugie.
Wszystko, co jest fantazją, mamy pod kontrolą. Gwałt nigdy nie jest pod naszą kontrolą. Najgorsze według mnie jest to, że słysząc o gwałcie, ludzie w pierwszym odruchu nie okazują współczucia, tylko stawiają pytanie: "Właściwie to jak do tego doszło?". Ono oczywiście zakłada udział ofiary.
Pamiętam fakultet z kryminalistyki na wydziale prawa UW, zajęcia, na których omawialiśmy sprawę dziewczyny zgwałconej w małej miejscowości. To było na tyle dawno, że przestępstwo zgwałcenia ścigało się na wniosek ofiary, teraz ściga się z urzędu. Dziewczyna została zgwałcona, zgłosiła to na policję, ale po kilku dniach, pod presją rodziny, zwłaszcza braci, wycofała zeznania.
I jak zareagowały moje koleżanki na sali? "Czy ona zwariowała?! Raz zgłasza, raz nie zgłasza, co to ma być?" W dwudziestoletnich dziewczynach nie było empatii, zrozumienia, tylko wściekłe: "Czy ona jest poważna? Ona jest niepoważna! Jak już się podjęło taką decyzję, to się jej nie zmienia!". Pomyślałam wtedy: "Kurczę pieczone, to mała miejscowość, każdy każdego zna, nie ma żadnego zrozumienia dla takiej sytuacji, jest za to inne podejście do seksu, wiadomo, jak traktuje się kobietę, więc gdyby ona poszła do sądu, nie miałaby tam już życia. Bracia pewnie jej nakładli do głowy, że będą teraz wytykani, bo ją przeleciało kilku". Te same dziewczyny zostały później prawniczkami, adwokatkami, sędziami skazującymi sprawców.
Jak kobiety, które do pani przychodzą, opisują gwałt?
Często po prostu płaczą. Potrzebują dużo czasu, żeby na ten temat zacząć mówić. Dla nich to bardzo trudne, czasem muszę pytać, a potem mówić za nie. One najczęściej nie zgłaszają tych gwałtów, a ja ich nie namawiam do złożenia zawiadomienia, zwłaszcza że jeśli nie zrobiły tego przez dwa, trzy lata po zdarzeniu, to udowodnienie czynu narażałoby je na dodatkową traumę. Uczą się z tym dramatycznym doświadczeniem żyć. Często mają potrzebę, by o tym zapomnieć, ale to nie jest dobre, bo prędzej czy później to wspomnienie wróci, i to w najbardziej nieoczekiwanym momencie.
Miałam pacjentkę, której wszystko uruchomiło się przez zapach - wsiadła do podmiejskiego autobusu, usiadła koło mężczyzny i poczuła zapach papierosów i alkoholu. To było ze cztery lata po zdarzeniu. Ona w sobie to skrzętnie zakopała, wiedzieli tylko najbliżsi, którzy też do tego nie wracali. I nagle do niej to wszystko wróciło.
Problem w tym, że gdy mówimy o gwałcie, to jedynie przez chwilę zajmujemy się ofiarą. Kiedy tylko ją opiszemy, przechodzimy do sprawcy i koncentrujemy się na nim. Ofiara przechodzi do cienia, jest coraz bardziej wyblakła, wreszcie znika. Rodzina też jest przezroczysta, najczęściej milczy, bo zupełnie nie wie, jak pomóc, jest bezradna. Dodatkowo nie ma żadnego systemu wsparcia dla mężów, rodziców, dzieci, rodzeństwa zgwałconych. A oni się często obwiniają.
Dochodzi do rozłamu w rodzinach, bo żadna ze stron nie umie sobie z tym poradzić. Sprawca dostaje jakiś wyrok, a zgwałcona kobieta żyje z tym doświadczeniem już do końca. Ono determinuje później wiele jej wyborów życiowych. Poza tym ciągle się obwinia. Myśli: "Po co ja tam szłam?" Albo: "Mogłam to przewidzieć, przecież czułam, że coś jest nie tak!" Tak myślą dziewczyny, które zostały zgwałcone przez kogoś obcego.
Ale trafiają do mnie również kobiety zgwałcone przez kolegów, znajomych. Miałam pacjentkę, która została zgwałcona po spożyciu pigułki gwałtu we własnym mieszkaniu, przez przyjaciela rodziny. Został pod pretekstem pomocy przy sprzątaniu po imprezie. Wiedział, że jest wysportowana, silna i nie poradzi sobie z nią, jeśli będzie przytomna.
Gwałt Rys. polonez/Shutterstock Rys. polonez/Shutterstock
Zgłosiła to?
Nie, ale zrobiła wszystko, żeby mu zatruć życie. W pewnym momencie stało się to jej obsesją, zaczęło jej szkodzić psychicznie.
W ogóle zaobserwowałam, że ofiary zaatakowane po podaniu pigułki znoszą gwałt dużo gorzej. Trudniej wychodzi im się z traumy. Przytomne wiedzą, co się wydarzyło, i nie piszą scenariuszy. A te, które nic nie pamiętają, zaczynają sobie wyobrażać, wymyślać, bo nie mają pojęcia, co się stało. Bolą je różne części ciała, ale nie wiedzą - było ich dwóch czy trzech? Co właściwie z nią robili? Jak długo to trwało? Gdzie? Te pierwsze mają odniesienie do rzeczywistości, drugie tylko do własnych wizji, które się rozrastają. Staram się je od razu wyciszać, żeby nic się nie wymknęło, bo potem trzeba zamykać pięć scenariuszy, a nie jeden.
Przyszła do mnie ostatnio pani w średnim wieku, zgwałcona właśnie po podaniu pigułki, na firmowym wyjeździe integracyjnym. Zorientowała się dlatego, że była poobijana, miała przebłyski w pamięci, że ktoś ją wlecze po schodach. Powiedziała wszystko mężowi, a on na to: "O co ci chodzi, przecież i tak nic nie pamiętasz!". Wkurzyła się, że wszyscy to bagatelizują, bo jedyne, czego ona chciała, to przeżyć to i iść dalej.
Czasem przychodzą do mnie pary, w których jest ten problem. Mąż wie, ale dochowuje tajemnicy, czeka, aż żona o tym powie, bo tak się umówili. To wielki problem, bo często kobieta po gwałcie długo unika zbliżeń. Taki partner zwykle jej nie pospiesza, nie nalega, nie ma pretensji, ale z drugiej strony nie jest w stanie czekać w nieskończoność. Zwłaszcza że przywrócenie pozytywnych wspomnień związanych z seksem często jest dla niej zbyt trudne.
Czasem w ogóle się nie udaje. Bo to bardzo zależy od konstrukcji - nie ma dwóch takich samych ofiar, dwóch podobnych gwałtów.
Od czego zależy, jak kobieta go zniesie?
Od stopnia integracji ciała z umysłem. Od brutalności sprawcy, osobowości ofiary. Różne czynniki tu grają rolę. Proszę spojrzeć na świat prostytutek - dlaczego niektóre piją alkohol i biorą narkotyki, a inne nie? Dlatego, że związek ciała z umysłem u niektórych jest nie do rozerwania, a inne potrafią jedno od drugiego odseparować.
Niektóre kobiety o gwałcie mówią jedno zdanie: "Mnie tam nie było, to tylko moje ciało". Inne mówią, że wolałyby być zamordowane niż zgwałcone. Nie chcę być źle zrozumiana, ale z mojego doświadczenia wynika, że kobiety reagują na te same sytuacje bardzo różnie, także na gwałt. Mało tego: każda kobieta inaczej będzie reagować na takie zdarzenie w różnych momentach swojego życia. Inaczej zniesie gwałt dziewczyna, która nigdy nie miała doświadczeń seksualnych, a inaczej kobieta po pięćdziesiątce, która ma za sobą bogate i satysfakcjonujące życie erotyczne, bo będzie miała się do czego odwołać, a seks nie będzie jej się kojarzył wyłącznie z gwałtem. Jeszcze inaczej przeżyje gwałt mężatka, dla której seks jest sferą życia niekoniecznie najważniejszą. Albo dziewczyna, która lubi seks, ale akurat jest samotna, nie ma żadnego wsparcia. Składowych jest wiele, pytanie, jakie dziewczyna ma doświadczenie, jaki temperament, charakter, osobowość. Czy ma wsparcie otoczenia? I jak bardzo brutalny był sprawca.
A jak kobiety definiują gwałt?
Przychodzą do mnie dziewczyny, które zostały zgwałcone na imprezie, i one czują, że to gwałt, ale nie chcą tak tego nazwać. Boją się, że jak uznają, że zostały zgwałcone, to przyjdzie poczucie winy, trzeba będzie coś z nim zrobić. Usłyszałam mnóstwo takich historii, mało tego - czasem mam wrażenie, że dziewczyny opowiadają o tym samym sprawcy. Ale superwizor mi zawsze powtarza, że ja tu jestem jako terapeuta, nie prokurator, więc nie mogę go ścigać z urzędu.
Te dziewczyny przychodzą i mówią: "Byłam na imprezie, upiłam się, zaczęliśmy się całować, on komodą zasunął drzwi." I ta komoda ciągle się powtarza! Więc wydaje mi się, że to jeden sprawca. Pytam: "Chciałaś tego?" A ona: "Nie. A właściwie to tak". Więc ja nie brnę już dalej, bo moją rolą nie jest udowadnianie jej, że została zgwałcona, tylko mówię: "Jak dojdziesz do siebie, to dobrze, żebyś się nad tym zastanowiła, bo jeśli uświadomisz sobie coś innego za jakiś czas, to będzie ci trudniej się z tym skonfrontować niż teraz". No, ale to jest konkretna decyzja - konfrontuję się z tym czy nie.
Gwałt Rys. HTWE/Shutterstock Rys. HTWE/Shutterstock
Kobiety, z którymi pracuję, najczęściej myślą tak: "Jeśli tego chciałam, to nie był gwałt. Ale jeśli nie, to był. I sama jestem sobie winna. Bo przecież matka mówiła, żebym nie piła". Pytam je wtedy, czy uważają, że każda kobieta, która wypiła alkohol powinna być zgwałcona.
Każdy ma swoją definicję?
W pewnym sensie tak. Przychodzą do mnie żony seksoholików - większość z nich uprawia seks kilka, kilkanaście razy dziennie. Przez wiele lat. I nigdy żadna z nich nie powiedziała mi, że czuje się zgwałcona. Mówią, że mają dość zdrad albo tego, że oni zarażają je różnymi chorobami. Ale nie gwałtu.
Z drugiej strony przychodzą też dziewczyny, które poszły z kimś do łóżka, w żaden sposób nie zakomunikowały, że tego nie chcą, a potem szlochają w gabinecie przez 50 minut. Miesiącami. Bo czują się zgwałcone.
Akcja #MeToo w Polsce sprowokowała oskarżenie lewicowego dziennikarza. Jego partnerka wyznała, że zgwałcił ją na pierwszej randce. W ogóle nie podaję tego w wątpliwość - czy to był gwałt, czy nie, ona ma prawo tak czuć. Ale jednak weszła z nim później w relację. Więc z jednej strony pojawia się pytanie: "Jak można być w związku z gwałcicielem?". Bo to nie było małżeństwo z małymi dziećmi, uwikłane w różne wspólne sprawy, w którym on po jakimś czasie ją zgwałcił. Nie. On to zrobił według niej na pierwszej randce. A z drugiej strony nie można odbierać jej prawa do poczucia, że została zgwałcona. To jej definicja tego, co wtedy między nimi zaszło.
Ofiara wyznacza granicę.
Tak. Dlatego ja mam łatwiej, bo nie jestem sądem, nie muszę oceniać ani orzekać o winie. Mogę się skupić na ofierze. Jeśli kobieta mówi mi, że czuje się zgwałcona, to nie będę jej z tego wyprowadzać, bo ona ma prawo tak się czuć. Nie moją rolą jest ocenianie prawdziwości jej uczuć i przekonań.
Miałam kiedyś pacjentkę, która potwornie bała się ciąży, ale bycia matką już nie. Ciąża była dowodem na współżycie, a ona chciała zostać dziewczynką dla swojego ojca. I nie chodzi tu o relację kazirodczą - jakby urodziła dziecko, byłaby kobietą. Więc dla niej każdy stosunek, także z mężem był gwałtem, ponieważ nie odbywał się dlatego, że ona tego chciała.
Albo weźmy seks sadystyczny. W nim obowiązuje chyba konkretna umowa. Zgoda jest bardzo ważna, ale bywa wymuszona. Czasami obie strony się tym cieszą, mają podobne upodobania, a czasami ona się godzi na to, czego on chce, bo wie, że on będzie miał z tego dużo radości. I myśli, że nie będzie jej zdradzał. Mam pacjentkę, o której życie się obawiam - ona nie wyznacza żadnej granicy, bo jej nie zna. To wypływa z jej wychowania, całej przeszłości. Dlatego właśnie kobiety różnie znoszą gwałt. Ta moja pacjentka siedzi ostatnio na kanapie i tak strasznie się kręci, widzę, że nie może wytrzymać, więc pytam, co się dzieje. A ona mówi: "Zlał mnie, skóra mi popękała".
Ona czerpie z tego przyjemność?
Z tej konkretnej formy seksu nie, raczej z tego, że ma nad nim władzę, bo ma jego uwielbienie. Trwa to co prawda trzy minuty na krzyż, ale zawsze. I nigdy by nie pomyślała, że została zgwałcona. Więc ja nie będę jej tego wmawiać. Gwałt to przemoc, na którą się emocjonalnie nie godzimy.
Najbardziej przerażające wydają mi się gwałty w małżeństwach.
Gwałt wykonywany przez bliską osobę jest podwójnie straszny, nic dziwnego, że kobiety nie chcą o nich mówić. Bo to wymaga według nich wzięcia odpowiedzialności za to, jaką osobę się wybrało.
Mam za swoje, widziały gały, co brały.
No właśnie, raczej nie widziały, w tym problem. To myślenie błędne i magiczne, kobiety mówią: "On zawsze był agresywny, ale myślałam, że przy mnie się zmieni". Albo że na początku było inaczej, wyszły za fantastycznego mężczyznę, którego zazdrościły jej wszystkie koleżanki - zawsze się takich boję, bo jak wszyscy zazdroszczą, to coś za kolorowo, ale ona mówi, że był idealny, a potem zaczął się robić agresywny. Tymczasem on zawsze taki był, tylko umiał to tłumić! Agresja często ujawnia się, kiedy mężczyzna słyszy odmowę. Do tej pory układało się świetnie, bo kobieta na wszystko się zgadzała, a kiedy zaczęła mówić "nie", czar prysł.
23 procent Polaków uważa, że w małżeństwie nie może dojść do gwałtu.
No a co powiedział Andrzej Lepper? Że nie da się zgwałcić prostytutki. Gwałt w małżeństwie to też nie gwałt, bo przecież żona ma obowiązki. Pamiętam taką parę: kiedy przyszli do mnie, miałam tyle lat, ile oni stażu małżeńskiego. Zaskoczyło ich to, więc powiedziałam: "Proszę państwa, zdaję sobie sprawę z tego, co myślicie, ale skoro już tu przyszliście, wdrapaliście się na to piętro, to może porozmawiamy? W każdej chwili możecie wyjść". Zostali. Ona powiedziała, że mają już dorosłe dzieci, więc ona odchodzi, i przyprowadziła męża, żebym się nim trochę zaopiekowała, bo ona ma dosyć bycia z nim i tej przemocy, którą on wobec niej stosował. Na co on zrobił wielkie oczy, więc ona mówi: "Stosowałeś wobec mnie przemoc przez wiele lat!" Chodziło jej o wymuszone stosunki, ona czuła się gwałcona, a on nie czuł, że ją gwałci. Więc ona mówi: "Tak? A te moje łzy, które płynęły mi po policzkach za każdym razem?! Jak je interpretowałeś?". Na co on pyta: "Jakie łzy?".
Nie widział, czy udawał?
Udawał, ponad 30 lat. Ta kobieta powiedziała, że nikt jej w rodzinie nie rozumie. A on jej po prostu używał, jej potrzeby nigdy nie były ważne.
Gwałt Rys. rudall30/Shutterstock Rys. rudall30/Shutterstock
Komunikowała to jakoś?
Tymi łzami. Oczywiście można zapytać - dlaczego nic nie mówiła? Ale kto ich uczył wtedy rozmawiać o seksie? Nie wierzę, że ona sobie te łzy wymyśliła, i nie wierzę, że on przez tyle lat ich nie widział. Tylko być może musiał usłyszeć jasny komunikat, jak ona mówi wprost: nie rób mi tego. A dla niej to było już za dużo, ona liczyła na to, że łzy wystarczą.
Zawsze mówię swoim pacjentom, że w seksie nie można się poświęcać. Nie znoszę już samego słowa poświęcenie. Bo zakłada jakiś rodzaj cierpienia. W seksie nie można cierpieć! Dla jednej i drugiej strony to kompletnie niewłaściwe wyjście.
Polki najrzadziej w całej Unii przyznają się do gwałtów w małżeństwie.
Mówienie o problemach w związku to wciąż tabu. Kobiety, które są bite, też rzadko o tym mówią. Znam takie, które są wykształcone, bogate, na eksponowanych stanowiskach i świetnie to ukrywają. Ze wstydu.
Albo boją się, że mąż straci pracę, a jest głównym żywicielem rodziny. Ewentualnie go zamkną. Jak on pójdzie siedzieć, ona będzie miała problem, to nie są proste rzeczy. Można takiej kobiecie powiedzieć, żeby odeszła. Ale ona często nie ma dokąd iść. Dlatego zwykle nie chce słuchać tych rad, tylko się wygadać, zrzucić to z siebie. Usłyszeć, że ktoś pyta, jak ona się czuje. I tyle. Więc jeśli bite kobiety nie mówią o przemocy fizycznej, to tym bardziej gwałcone nie powiedzą o seksualnej.
Najbardziej przerażają mnie argumenty w stylu: nie sprzeciwiałam się, bo nie chciałam budzić dzieci.
Mam pacjenta, który jako dziecko widział wielokrotnie, jak jego ojciec gwałci matkę. I on nie jest pacjentem dlatego, że dobrze mu to zrobiło.
Można się jakoś chronić? Co wskazuje na to, że mamy do czynienia z potencjalnym gwałcicielem?
Ważna jest ostrożność, nielekceważenie różnych sygnałów. To trudne, jeśli jest się zakochanym. W tym zakochaniu też nam coś czasem zgrzyta. Ale odsuwamy wtedy intuicję.
No właśnie, a to się zaczyna od prostych rzeczy - ktoś nie szanuje naszych granic w różnych przestrzeniach, aż orientujemy się, że w łóżku nie jest zainteresowany nami, tylko swoim zaspokojeniem, ma gdzieś nasze potrzeby.
Trudno to konkretnie opisać, niewiele osób potrafi to przewidzieć. Zarówno na temat sprawców, jak i ofiar wszystko można systematyzować na poziomie akt, kiedy już bada się konkretną sprawę, jest się biegłym. Ale terapeucie trochę strach, bo może komuś coś odebrać albo za dużo przypisać. Ani sprawcy, ani ofiary nie są sobie równi, łatwo można coś przegapić.
'Seksuolożki' Marta Szarejko 'Seksuolożki' Marty Szarejko. Fot. Materiały prasowe 'Seksuolożki' Marty Szarejko. Fot. Materiały prasowe
Katarzyna Klimko-Damska. Psychoterapeutka, seksuolog kliniczny i sądowy, kryminolog. Pracuje z osobami dorosłymi i młodzieżą od 17 roku życia. Prowadzi terapię indywidualną, terapię pary oraz terapię rodzinną.
Marta Szarejko. Dziennikarka, publikowała w "Dużym Formacie", "Kulturze Miasta", "Nowych Książkach", "op. cit.", "Chimerze". Autorka książki o bezdomnych "Nie ma o czym mówić" (2010), za którą została nominowana do Literackiej Nagrody Angelus, oraz współautorka zbioru reportaży "Odwaga jest kobietą" (2014). Stypendystka Fundacji Herodot imienia Ryszarda Kapuścińskiego.