"Na własnej skórze" na Kobieta.gazeta.pl to cykl poświęcony urodzie. Co tydzień w piątek znajdziecie materiały poświęcone pielęgnacji i nowościom technologicznym: testy sprzętów oraz rozmowy ze specjalistami i szczegółowe informacje np. o tym, jak prawidłowo stosować kremy z filtrami UV .
. Rys. Shutterstock Rys. Shutterstock
Długie paznokcie - obok przedłużanych rzęs oraz mocno podkreślonych brwi - są absolutnym hitem wśród kobiet do 35. roku życia (na moje oko). Za każdym razem, kiedy widzę młodą dziewczynę z długimi pazami (tak się mówi na paznokcie w kręgach fascynujących się nimi) walczącą o dostęp opuszki palca do ekranu smartfona, nie mogę przestać się zastanawiać nad tym, czym ona się zajmuje? Czy jak już wysiądzie z autobusu, wchodzi do studia radiowego, gdzie pracuje głosem? A może jej praca polega na rozdzielaniu zadań i wskazywaniu innym swoim szponiastym paznokciem rzeczy do zrobienia? Bo normalnie funkcjonować z takimi paznokciami przecież się nie da. A może się da? Może to kwestia przystosowania? Może z pazami można być stomatologiem (chociaż rękawiczki mogą nie lubić ostrych krawędzi paznokci), pracować w biurze, prowadzić księgowość?
Bo ja zawsze miałam krótkie paznokcie. Chociaż żeby nie było, swego czasu temat mnie ewidentnie kusił. Jako ośmiolatka podczas wakacji u cioci w Kanadzie naciągnęłam ją na zakup niedostępnych wtedy w Polsce sztucznych paznokci i kleju. Natychmiast pomalowałam je na wściekle różowy kolor i przykleiłam taśmą dwustronną do własnych płytek. Epizod z długimi paznokciami miałam więc już w dzieciństwie.
Krótkie paznokcie Fot. Archiwum prywatne Fot. Archiwum prywatne
Teraz przeżywam dość zabawny flirt z własnymi, nieco dłuższymi paznokciami. Po uzupełnieniu niedoborów żelaza i kwasu foliowego stały się one nadzwyczaj twarde i mocne. Ale tak serio, jak u jakiejś harpii wielkiej z rodziny jastrzębiowatych. Musiałam im tylko nadać lekko zaokrąglony kształt. Piłowanie twardych paznokci może być nieprzyjemne, a jak coś jest nieprzyjemne, to się tego unika, stąd ich swobodny i skracaniem nieprzerywany wzrost. Ta nowa długość i kształt były już dla mnie wyjściem poza strefę komfortu. Jednak na potrzeby cyklu "Na własnej skórze" postanowiłam pójść krok dalej.
Dzięki uprzejmości Zuzy Wiślickiej ze znanego warszawskiego Salonu Wisła umówiłam się na zrobienie przedłużanych żelowych paznokci (patrz: efekt, który można obserwować u Rihanny i połowy sióstr Jenner/Kardashian), a do tego modnych zdobień lakierami hybrydowymi. Mój cel? Zrozumieć fenomen i przekonać się, czy osoba taka jak ja, przez większość dnia stukająca w klawiaturę, matka dwojga dzieci, kobieta, która nie stroni od codziennych prac domowych (w ochronnych rękawicach), gotuje i traktuje dłonie użytkowo, jest w stanie żyć z długimi pazami.
Długie paznokcie Fot. Archiwum prywatne Fot. Archiwum prywatne
Ale mój romans z żelowymi szponami skończył się, zanim w ogóle się zaczął. Kiedy Inka, specjalistka od przedłużania paznokci, zaczęła mi opowiadać, jak będzie wyglądał cały proces i późniejsze uzupełnianie odrastających paznokci (między żelową warstwą, która jest scalona z naturalną płytką nakładką, a odrastającym paznokciem robi się odstęp), mina mi zrzedła. Bo żeby "założyć żele", trzeba maksymalnie skrócić własne paznokcie i zmatowić ich płytkę, przez dwie godziny formować i utrwalać, a potem regularnie uzupełniać żel. Kiedy usłyszałam, że jedna z jej klientek, studentka geodezji i fanka dłuuugich pazów, używa wyłącznie płaskiej klawiatury, bo na tej z nóżkami nie da się fizycznie pisać, wycofałam się rakiem z tego pomysłu.
Bo bardzo długie paznokcie wymagają adaptacji do życia z nimi: trzeba nauczyć się inaczej pisać na telefonie, regularnie dbać o czystość pod paznokciami (lubią tam się chować kremy, jedzenie, ciastolina), nauczyć się od nowa podnoszenia z powierzchni płaskich przedmiotów... To dla mnie za dużo, ja jednak podziękuję.
Sugeruję jednak, że skoro mam mocne i dość długie własne paznokcie, to może zrobimy coś na ich bazie? "Oczywiście, nic na siłę" - zgadza się na zmianę koncepcji Inka. Manikiurzystka robi mi jeszcze radykalniejsze migdałki. Paznokcie są teraz spiczaste. Pierwszy raz będę miała nakładany lakier hybrydowy. Od zwykłego odróżnia go to, że w idealnym stanie trzyma się nawet przez trzy tygodnie, nie odpryskuje i nie traci blasku (dzięki bazie, lakierowi i topwarstwie utwardzanym lampą ledową).
Pierwszy raz także moje skórki zostały usunięte frezarką, a lakier położony naprawdę bardzo blisko u nasady paznokcia. Obstawiam, że przy średnim czasie wzrostu płytki widoczny odrost pojawi się dopiero za około 21 dni (zwykle normalny lakier wystarcza latem, kiedy paznokcie szybciej rosną, na tydzień)!
Kiedy po raz pierwszy wkładam palce z bazą utwardzającą pod światło LED, aż syczę z bólu. Bo pierwsza warstwa potrafi porządnie zapiec podczas utwardzania, kolejne już tak nie bolą.
Wrażenie robi czas, który zabiera manikiur. Przy malowaniu jednolitym może zająć godzinę. U mnie trwało to dwie i pół godziny, ale zażyczyłam sobie manikiur typu moon - półksiężyce u nasady w innym kolorze niż reszta płytki. No i dużo rozmawiałyśmy.
Długie paznokcie Fot. Archiwum prywatne Fot. Archiwum prywatne
W autobusie w drodze powrotnej do redakcji wyłapuję pełne aprobaty spojrzenia młodszych współpasażerek. W redakcji odgłos mojego klikania w klawiaturę przypomina bardziej stukanie pazurków jamnika na panelach. W domu córka nie kryje zachwytu, syn śmieje się pod nosem. Na Instagramie (na którym paznokcie to wielka rzecz) koleżanka, która samodzielnie robi sobie hybrydy, a o "paznokciach mogłaby gadać godzinami", wrzuca komentarz:
Piękne! Aż sobie zrobię podobne :-).
Kilka razy kaleczę się nimi, zwłaszcza podczas mycia rano, kiedy jestem półprzytomna.
W nowej odsłonie czuję, że wyglądam (jeśli chodzi o dłonie) jak Joan Holloway z serialu "Mad Men". Albo jak Rita Hayworth. Ale życie szybko sprowadza mnie na ziemię, kiedy wieczorem zaczynamy z mężem przeprowadzkę i muszę znosić z nim kanapy, fotele i krzesła. Z drugiego piętra, po stromych schodach, do furgonetki i z furgonetki. Bo pazy pazami, a realia realiami (lakier wychodzi z tych opresji bez najmniejszego zadraśnięcia).
W normalnych warunkach (klasyczny manicure zwyczajnym lakierem) na bank dzień skończyłabym z dwoma złamanymi paznokciami, odkruszonym lakierem, zmatowionym połyskiem, miejscami, w których widać zarysowania. A tu - serio - ani śladu po walce z meblami, kurzem i kartonami.
Od manikiurzystek dowiaduję się, że długie, bogato zdobione i kolorowo malowane paznokcie prezentowane na Instagramie w większości należą do paznokciowych instagramerek i influencerek, które zajmują się... głównie paznokciami. Pozostałe, które mają normalne zawody, ale kochają taką stylówkę, radzą sobie za pomocą różnych trików, na przykład wbijają towar na kasę zakończonym gumką ołówkiem. Ja mam problem z zaciśnięciem pięści na prośbę pielęgniarki podczas pobrania krwi. Nie jestem także w stanie podnieść malutkiego cekina w podłogi. Za to dzieci aż mruczą z zachwytu, kiedy miziam je po pogryzionych przez komary pleckach.
Po miesiącu lakier nadal trzyma się mocno. Zero odprysków, idealny blask. Odrost jest, ale nie wygląda źle. Hybryda ratuje mnie przed ucięciem palca - ostry nóż ześlizguje się z lakieru i nie kaleczy mnie. Z tak długimi paznokciami życie zaczyna być jednak trudne. Nie mogę wypiąć córki z fotelika samochodowego: trzeba mocno wcisnąć jeden punkt, a paznokciem nie daję rady. Przyciski w windzie naciskam palcem wskazującym zgiętym jak do pukania w drzwi, balsam do ust ze słoiczka nabieram wierzchnią częścią paznokcia, a wiadomości na komórce piszę miękką końcówką długopisu.
Po kilka razy muszę wpisywać hasła, bo ciągle naciskam złe znaki, co mnie na przemian śmieszy i denerwuje. Nie daję sobie także rady z zapinaniem guzików, a w porannym biegu jest to niestety dużym utrudnieniem. Dla mnie bardzo długie paznokcie łączą się z koniecznością wsparcia przez osoby trzecie, nie będę więc tej przygody kontynuować. Ale...
Długie paznokcie Fot. Archiwum prywatne Fot. Archiwum prywatne
Po pięciu tygodniach ponownie stawiam się na manikiur i doświadczam zdjęcia hybrydy, którego obawiałam się najbardziej. Prawidłowo warstwę z kolorem powinno się delikatnie zeszlifować frezarką aż do bazy utwardzającej. Jak zapewnia Inka, która znowu zajmuje się moimi paznokciami, nie ma nic gorszego niż siedzenie z palcami owiniętymi w sreberka z wacikami nasączonymi acetonem. Bo ta technika sprawia, że po kilku takich zabiegach płytka staje się cienka jak pergamin. Zdjęcie lakieru zajmuje dosłownie chwilę.
Gołe paznokcie wyglądają normalnie. Są zdrowe i długie. Aż za długie. Skracamy je trochę i nadajemy im bardziej okrągły kształt. Wybieram lakier w kolorze Bling, czyli pięknie mieniący się srebrny brokat... i oficjalnie przechodzę na stronę wyznawczyń hybrydy.
Ta metoda sprawia, że z paznokciami wiąże się sama radość, zero nieprzyjemności i obowiązków. A najlepsze jest to, że można w nich pływać w basenie i nie obawiać się, jak w przypadku używania klasycznych lakierów, że świeżo położony kolor natychmiast odpryśnie. Przez miesiąc nie wzięłam do ręki cążków, bo nie było żadnych zadartych skórek, które musiałabym wyciąć. Dla takiej przyjemności jestem w stanie pozwolić sobie na wydatek 120 zł raz na miesiąc. A za cztery tygodnie lecę na mani i pedi. I będzie znowu brokat!
To byłam ja, jeszcze do niedawna hybrydosceptyczka.