"Jak szłam do znajomych, to się ludzie stresowali, że córka Kuronia przyszła, a tu na obiad schabowy"

Czy bycie córką gwiazdy polskiej gastronomii rzutowało na jej dzieciństwo? Gaja Kuroń wspomina ze śmiechem, że w jej rodzinnym domu zamiast oglądać telewizję. wszyscy zbierali się w kuchni i wspólnie szykowali posiłki. Rozmawiamy o pasji do gotowania, miłości do ryb, ambitnych planach na przyszłość i wyższości awanturki nad wszystkimi innymi potrawami.

Nazwisko pomaga?

Z jednej strony tak. Ale i czasem przeszkadza. Ludzie wymagają więcej. Myślą, że skoro jestem córką Macieja Kuronia, to wiem wszystko o gastronomii i gotowaniu. Na przykład jak się rozbiera świniaka! Ale nie ma co kryć, nazwisko to dodatkowy atut. Choć nie chodzę i nie krzyczę, czyją jestem córką. Za to ludzie często mówią, że kogoś im przypominam (śmiech). Chęć zajęcia się gastronomią nie wynika z wygody, bo już tata przetarł szlak. To raczej potrzeba, wynikająca z przesiąknięcia pasją.

Widziałaś pasję w gotowaniu u taty i chciałaś gotować jak on?

Gdy człowiek kocha to co robi, to jest to dla niego naturalne, że przekazuje to innym. Ja próbowałam w życiu robić inne rzeczy. Byłam dziennikarką, fascynowała mnie moda, myślałam też o pracy w korporacji. Ale nie dałam rady, ciągnęło mnie jednak do jedzenia. Po dwóch latach poszukiwań wróciłam do gastronomii. Najpierw zaczęłam pisać o jedzeniu, potem był pomysł MasterChefa, a potem trafiłam tu, gdzie jestem dziś – robię ogólnie pojętą gastronomię. I to wszystko dzięki tacie, który nie tylko dał nam nazwisko, ale też fach w ręku.

Chciałabyś być znana jak tata?

Chciałabym, jak tata, wykorzystać to, co robię, by zrobić też coś dobrego dla innych. Tata nigdy nie szczycił się tym, że był znany. Lubił dawać autografy, robić sobie zdjęcia z ludźmi, a przede wszystkim miał potrzebę pomagania innym, działał charytatywnie. I ja, i moi bracia staramy się kontynuować te jego działania.

Wywodzisz się z domu, gdzie to gotowanie było wszechobecne. Często gotowaliście w domu z tatą?

Nasz dom był bardzo wypełniony gotowaniem. U nas gotowanie było zamiast telewizora! Myśmy się garnęli do pomocy, chcieliśmy z nim jeździć na pokazy. Zbieraliśmy się wszyscy w kuchni, która w naszym domu jest spora, połączona z jadalnią. Tata obrabiał mięso, ja, jako mała dziewczynka robiłam na przykład sos vinegret czy kręciłam majonez domowy. Chłopaki miały poważniejsze zajęcia, na przykład przysmażenie mięsa czy krojenie warzyw.

Mała Gaja z tatąMała Gaja z tatą Fot. Archiwum prywatne Gai Kuroń/studio69 - theta - Tomek Pisiski

A mama?

Moja mama mu przez całe życie pomagała, prowadziła mu papiery i szykowała go. Tata był gwiazdą i w domu, i poza nim. Poza tym czwórka dzieci, cztery psy… Mama zawsze miała co robić! Tata sporo wyjeżdżał, często go nie było, a to otwarcie galerii handlowej, a to bicie rekordu w gotowaniu bigosu czy świniobicie, święto ryby… Miał też program kulinarny. Ale gotował też w domu, to on mnie i moim braciom zaszczepił miłość do gotowania. To dzięki niemu gotowanie to nigdy nie był dla żadnego z nas obowiązek. Choć na co dzień obiady gotowała głównie mama. Zresztą tata się śmiał, że w pewnym momencie go przegoniła.

Macie w rodzinie rytuały związane z gotowaniem? Na przykład związane ze świętami?

Ojciec bardzo sobie cenił domowe jedzenie. Już na kilka tygodni przed świętami zaczynało się szykowanie, wędzenie. Tata zaganiał do roboty moich braci, czasem też sąsiadów, znajomych. Dziś, gdy idą święta – dzielimy się, każdy gotuje to, w czym jest najlepszy. Babcia na przykład hoduje własne kury, ma pyszne jajka i słynie z jajek z majonezem. Ciocia robi sałatkę jarzynową i piecze pyszną szarlotkę. Za czasów taty – już dwa trzy tygodnie przed świętami zaczynało się szykowanie: piekliśmy, wędziliśmy, robiliśmy kiełbasy… Ja byłam jeszcze dzieckiem, nie byłam w to jakoś bardzo wciągana, ale moi bracia nie mieli łatwo (śmiech). Dziś jest łatwiej od kiedy mamy firmę caterignową, którą mocno nadzoruje moja mama, wszystko jest tam dobre: pyszne i domowe. Przygotowujemy przed świętami sporo jedzenia na wynos dla siebie i dla pracowników. Moja mama robi pyszną rybę w galarecie. Ale też „zaczynamy święta” miesiąc wcześniej – przez te wszystkie wigilie pracownicze i zamówienia. I jak potem siadam do stołu, to już nie tykam pierogów czy kapusty, za to objadam się śledziami i karpiem w wykonaniu mojej mamy.

Czyli zawsze lubiłaś gotować?

Uwielbiałam gotować, pomagać, jeździć z tatą na pokazy. Byłam z tego bardzo dumna, że mogę mu pomagać. Nigdy gotowanie nie było w naszym domu przymusem, raczej frajdą i spędzaniem razem czasu. Rodzice sporo podróżowali i przywozili różne ciekawe przepisy. W początku lat dwutysięcznych tata robił dania, których wówczas w Polsce się nie robiło: carpaccio, gaspacho, chłodnik mazowiecki. Jak szłam do znajomych, to się ludzie stresowali, że córka Kuronia przyszła, a tu na obiad schabowy. A ja się cieszyłam, bo u nas takie tradycyjne dania były rzadko (śmiech). Tata gotował dania wypasione, urozmaicał sporo. A ja lubiłam też takie jedzenie stołówkowe, zawsze miałam spory apetyt, potrafiłam zjeść obiad w szkole i drugi w domu. Panie w przedszkolu czy w szkole się pytały: „No to kto lepiej gotuje, Grażynko, my czy tata?”. A ja byłam zachwycona tymi ziemniaczkami, kotletami i zawsze mówiłam: „Panie lepiej gotują!”. I one były zachwycone.

Maciej Kuroń z dziećmi - od lewej: Jan, Kacper i GajaMaciej Kuroń z dziećmi - od lewej: Jan, Kacper i Gaja Maciej Kuroń z dziećmi - od lewej: Jan, Kacper i Gaja. Fot. Archiwum prywatne Gai Kuroń/studio69 - theta - Tomek Pisiski

Miałaś też moment, gdy chciałaś, mimo miłości do gotowania, odejść od gastronomii.

Po maturze chciałam wyjechać na studia za granicę, bo tam się można naprawdę dobrze nauczyć gastronomii. Ale po śmierci taty niestety nie było najlepiej z pieniędzmi, nie mogłam sobie pozwolić na taki wyjazd. Pojechałam więc za miłością do trójmiasta, pracować jako kelnerka. Wróciłam jednak szybko do Warszawy, bo za bardzo tęskniłam za rodziną. Tu zaczęłam pracować na zmywaku, jako bufetowa, czasem miałam kuchnię zimną. Tak wygląda praca w gastronomii: trzeba przejść przez wszystkie szczeble, wtedy cię lepiej traktują. Bardzo mnie to przeszkoliło. Potem zostałam kierownikiem, podobało mi się to, choć bardzo wówczas spoważniałam. Przez dwa lata pracowałam po 10-12 godzin, do tego studia zaoczne. Trochę za dużo na siebie wzięłam i nagle się przestraszyłam, czy na pewno chcę to robić. Postanowiłam odpocząć i spróbować czegoś innego. Pracowałam w Onecie, w piśmie „Kukbuk”. Pisałam, ale i wkręciłam się w zarządzanie stroną www. Wciąż się zastanawiałam, co chcę robić. I wtedy zobaczyłam reklamę MasterChefa. Założyłam się z moim chłopakiem, że ja pójdę do MasterChefa, a on do Milionerów. Zrealizowałam swój plan, on nie (śmiech).

Żałujesz tego MasterChefa?

Zupełnie nie! To był dla mnie super krok. Nie uważam, żebym wypadła źle. I tak bym daleko nie zaszła ze względu na nazwisko, a gdzieś mi ten program pomógł zrozumieć, co chcę robić dziś. Idąc tam nie wiedziałam, co z tego wyniknie. Ja się kamer nie bałam, byłam do nich dość przyzwyczajona, bo zawsze było ich sporo wokół taty. Chociaż… gdy nagle widzisz dookoła siebie 12... Ludziom się często wydaje, że taki 40 minutowy odcinek to takie rach ciach. A to są dwa dni ciężkiej pracy. Makijaż, siedzimy, czekamy.

Ale jednak cię to pociąga?

Tak. Zrozumiałam, że dobrze się czuję gotując przed kamerą, że chcę iść w tym kierunku. Będę ruszać niedługo z moim kanałem kulinarnym. Skupię się na przygotowywaniu potraw z wykorzystaniem ryb.

Dlaczego akurat ryby?

Bo kocham ponad wszystko kuchnię śródziemnomorską, za te wszystkie owoce morza i ryby właśnie! Dziwi mnie bardzo, gdy czytam, że Polacy jedzą tak niewiele ryb na tle Europy! Ja sobie nie wyobrażam, by w tygodniu nie zjeść dwa czy trzy razy ryby. Nasz rodzinny przepis to awanturka, czyli ryba z puszki z twarogiem, najlepiej wędzonym. Sardynki lub tuńczyk, sos pomidorowy. Podane na grzance. Mój tata robił je często. Robię się zawsze sentymentalna, gdy jem taką grzankę z awanturką…

Maciej Kuroń z żoną Joanną i dziećmi - od lewej: Jan, Gaja, KacperMaciej Kuroń z żoną Joanną i dziećmi - od lewej: Jan, Gaja, Kacper Maciej Kuroń z żoną Joanną i dziećmi - od lewej: Jan, Gaja, Kacper. Fot. Archiwum prywatne Gai Kuroń/studio69 - theta - Tomek Pisiski

Ryby rządzą w twojej kuchni?

Nie tylko w kuchni, też w życiu! (śmiech) Jak jedziemy z moim chłopakiem na wakacje, to zawsze szukamy miejsca pod tym kątem: by były dobre owoce morza i ryby. Bo dla nas dobre jedzenie, to dobry odpoczynek. Ostatnio byliśmy na Mazurach i znajomi patrzyli na mnie jak na jakąś wariatkę, co nigdy ryb nie widziała. Przez trzy dni zamawialiśmy codziennie ogromną rybę, płaciliśmy za nią majątek - ale była warta swojej ceny. Właściciel knajpy przy nas ją w wody wyciągał. Pyszna!

W domu też przygotowujesz posiłki z rybą w roli głównej?

Tak, często robię rybę z pieca. Kawałek dorsza, łososia czy halibuta - do pieca i po 20 minutach pyszne danie. Bardzo stawiam na ryby i owoce morza. Lubię też wędzonego pstrąga. Jak mam dostęp do świeżej ryby z dobrego źródła, to korzystam i wszystkich do tego namawiam. A jak niekoniecznie - to zawsze można sięgać po ryby z puszki. Zawsze mam w domu zapas i często dodaję je do różnych potraw.

Chyba się trochę tych ryb w puszce boimy, że nie wiadomo, co jest w środku…

Nie ma się czego bać, bo ryby w puszce są tak zrobione, by mogły długo przetrwać w zamknięciu, zachowując wartości odżywcze i smak. Są naturalne sposoby, by je zamknąć tak, by po otwarciu były pyszne. Zresztą na przykład pomidory same w sobie mają właściwości pasteryzujące, więc jeżeli mamy rybę w pomidorach, to to się naturalnie nie ma szansy zepsuć!

A po czym poznajesz, że ryba jest dobra?

Gdy kupuję rybę w całości, patrzę na nią, na jej skrzela, oczy. Czy nie jest poturbowana. Gdy kupujemy na przykład dorsza, zwróćmy uwagę, czy mięso jest białe i sprężyste. Jeśli chodzi o rybę z puszki, to tu jakość ryby poznajemy po tym, że po otwarciu puszki widzimy tę rybę, jej strukturę. Gdy otwieramy tuńczyka w sosie własnym - powinniśmy widzieć miękką, ale zbitą strukturę. Taką, że możemy złapać kawałek. Wystarczy porównać różne puszki i wybrać tę, która ma zawartość dobrej jakości. Gdyby to była kiepska ryba, to tam w środku by była taka, hmm… paciaja. Otwieram puszkę z sardynkami i widzę, że to są całe ryby. Tak oceniam jakość ryby - po teksturze, po wyglądzie.

Brat Gai - Kacper, Maciej Kuroń i mała GajaBrat Gai - Kacper, Maciej Kuroń i mała Gaja Brat Gai - Kacper, Maciej Kuroń i mała Gaja. Fot. Archiwum prywatne Gai Kuroń/studio69 - theta - Tomek Pisiski

Sporo rozmawiamy o rybach i zamierzasz jej poświęcić swój kanał wideo - czy ona według ciebie staje się dziś trendem?

Kiedyś ryby były znane jako zło konieczne w piątek, kiedy nie wolno było jeść mięsa. A dziś mówi się coraz więcej o tym, że ryby są zdrowe, że warto je jeść w miejsce mięsa. Mam nadzieje, że staje się trendem, a jeśli nie - to może ja sprawię, że się stanie? (śmiech)

Mój kanał będzie o tym, co warto mieć zawsze w domu, by móc coś szybko przygotować. Proste, a pyszne dania. A że ja mam zawsze w domu zapas ryb w puszce… To skupię się na nich!

Co serwuje Gaja Kuroń, gdy wpadają przyjaciele?

Ja bardzo lubię taki lżejszy klimat przy stole, nie że obiad z trzech dań i deser, a potem ludzie nie mogą się ruszyć. Chętnie podaję na przykład tapas, grzanki, sałatkę. Serek, oliwki. Lubię serwować awanturkę, czyli twarożek z rybą. Dziś ta moda na rybne tapas zaczyna się i u nas – odkrywamy je podczas podróży po Hiszpanii czy Portugalii i coraz częściej serwujemy i w Polsce. Mnie się to bardzo podoba, bo - znów się powtórzę - ja ryby uwielbiam.

Zresztą moje danie na szybko, którym się zajadam i ja, i znajomi, gdy wpadną to makaron puttanesca. Oliwki, przysmażona cebulka, pomidory i tuńczyk na oliwie. Poczęstowałam nim kiedyś babcię i ona pyta: a co ty tam dałaś, wołowinkę? A nie, to tuńczyk z puszki.

Wymyśliłam ostatnio sporo przepisów z użyciem ryb. Liczę, że tak jak mój tata wprowadził do Polski modę na gastronomię, ja zarażę wszystkich moją miłością do ryb! (śmiech)

Więcej o: