Pierwsze, co pomyślałam, kiedy czytałam twoją książkę, to że jesteś cholernie odważna, pisząc pod nazwiskiem o swoich doświadczeniach seksualnych na Tinderze. W dalszym ciągu mam poczucie, że w Polsce kobiecie to nie wypada...
Tinder niesłusznie kojarzy się z aplikacją, z której ludzie korzystają przede wszystkim po to, żeby umawiać się na seks. Przeczą temu również statystyki - większość osób szuka tam znaczących relacji. Ja również nie używałam Tindera w celach czysto seksualnych. Nigdy mnie specjalnie nie interesował taki typ relacji, że uprawiasz z kimś seks, po czym ubierasz się i idziesz do domu. Choć nie ukrywam, że zdarzyło mi się umawiać na seks randki. Szczególnie za granicą - jeśli wiesz, że będziesz w danym miejscu tylko przez trzy dni, masz świadomość, że chodzi przede wszystkim o to, żeby miło spędzić czas.
Ale tak, wiem, w jakim kraju żyjemy i co niektórzy sądzą o dziewczynie, która uprawia seks niekoniecznie w celach prokreacyjnych i niekoniecznie z jednym partnerem - albo jest nimfomanką, albo ma jakieś inne zaburzenie psychiczne. Jeden z mężczyzn komentujących w internecie książkę był przekonany, że moje małżeństwo się rozpadło, bo zdradzałam męża.
Ale to on cię zdradził.
Myślisz, że ci panowie, którzy piszą takie komentarze, zajrzeli do mojej książki albo korzystali kiedykolwiek z Tindera i wiedzą, że są tam ludzie z różnymi życiowymi historiami? Raczej nie.
Nie mam zamiaru kryć się z tym, że zdarza mi się pójść do łóżka z osobą, która nie jest moim stałym partnerem, bo dopóki nie zaczniemy głośno mówić o tym, że tak, dziewczyny też to robią i jest to OK, to nic się nie zmieni.
W jednym z artykułów - zaznaczam, że napisała go kobieta - przeczytałam, że "seks bez zobowiązań nie jest osiągnięciem współczesnych kobiet. Jest męskim przywilejem patriarchatu".
To jest typowy slut shaming [potępianie kobiety za zachowania seksualne, które odbiegają od społecznej normy, oraz obarczenie jej całkowitą odpowiedzialnością za wszelkie potencjalne negatywne konsekwencje tych zachowań - przyp. red.]. To, że kobiety mogą umawiać się tylko na seks, jest absolutnie emancypujące. Nie robimy tego, bo chcą tego mężczyźni, tylko dlatego, że mamy ochotę. Jeśli korzystają na tym również mężczyźni - OK. Natomiast osiągnięcie emancypacji jest takie, że kobiety mogą robić różne rzeczy otwarcie, wychodzić z inicjatywą.
Także na Tinderze. Można tam znaleźć partnera na seks, przyjaciół, przeżyć interesujące spotkania. Jednocześnie jest tam też dużo smutku, samotności, a wielu mężczyzn, których spotkałaś na swojej drodze, cierpiało na depresję.
I jak wynika z moich rozmów z mężczyznami, którzy przeczytali książkę, w drugą stronę jest podobnie - wiele kobiet wypłakiwało im się w ramię. Może to, że spotykałam tam aż tak wielu mężczyzn z depresją, jest też kwestią mojego charakteru - szybko skracam dystans, jestem dobrą słuchaczką, wzbudzam zaufanie, sama też po rozwodzie przechodziłam epizod depresyjny. Może przyciągałam osoby w podobnym stanie emocjonalnym? Na pewno nie bez znaczenia jest też, że na Tinderze możesz spotkać się z kimś raz i już nigdy więcej tej osoby nie zobaczyć, więc dla wielu randka staje się okazją do darmowego wygadania się. W takich okolicznościach łatwiej się otworzyć.
Tinder Fot. Shutterstok Fot. Shutterstok
I łatwo przeżyć zawód.
Spędzacie ze sobą czas, przez kilka miesięcy jest cudownie, rozmawiacie o uczuciach, robicie wspólne plany, on o ciebie dba, nic nie wskazuje, że coś mogłoby pójść nie tak. I przychodzi dzień, w którym on nagle znika. Myślisz sobie: moja wina. Mijają lata i okazuje się, że spotkało to nie tylko ciebie. Niedawno poznałam dziewczynę, wobec której ten sam facet zachował się dokładnie tak samo. Bardzo pomogła jej rozmowa ze mną. Zdała sobie sprawę, że nic złego nie zrobiła, że są po prostu faceci, którzy uciekają. Ten konkretny może i miał depresję, ale nie miał prawa zachować się jak sku*wiel.
Ludzie z Tindera mają depresję czy po prostu ludzie mają depresję?
Bez wątpienia ludzie. Większość znanych mi osób, które mają depresję, nie ma konta na Tinderze. Ona jest problemem całego zachodniego świata. Turbokapitalizm, globalizacja, zabójcze tempo życia sprawiają, że coraz więcej ludzi zmaga się z problemami psychicznymi - według WHO depresja będzie niedługo trzecią przyczyną śmierci na świecie. A na Tinderze skupia się ten wycinek populacji, który jest bardzo osadzony w zachodniej cywilizacji.
Nie ma badań, które pokazałyby, że Tinder może powodować depresję. Są takie badania dotyczące Facebooka, Instagrama i Snapchata - naukowcy z Uniwersytetu w Pensylwanii dowiedli, że istnieje zależność między czasem spędzonym w tych mediach społecznościowych a poczuciem samotności i depresją. Jest jednak tak, że mężczyźni, kiedy korzystają z Tindera, oceniają samych siebie jako mniej atrakcyjnych niż wtedy, kiedy z aplikacji nie korzystają. Być może jest tak dlatego, że mężczyzn na Tinderze jest więcej i zbierają oni o wiele mniej matchów niż kobiety [match, czyli dopasowanie, jest wtedy, gdy dwie osoby polubią swój profil i od tej pory mogą ze sobą rozmawiać - przyp. red.]. Moim zdaniem mężczyźni nie są też przyzwyczajeni, że ktoś ocenia ich wygląd.
Znam takich, którzy nie chcą korzystać z Tindera, bo boją się, że zostaną odrzuceni ze względu na wygląd, a uważają się za fajnych chłopaków.
Dokładnie. A kobiety są od dziecka sztorcowane, że mają ładnie wyglądać, mają się starać, więc dla nich ocenianie jest normą. Dla mężczyzn - przeciwnie.
Niektórzy mężczyźni stają na głowie, żeby zmaksymalizować swoje szanse na zdobycie matcha i na randkę. Stają się produktem, który jednak ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Twój bohater Radek wstawił na Tindera zdjęcie z psem, który nie był jego, drugie w garniturze, przed wieżowcem, tak jakby wychodził z pracy, w której nie pracował, trzecie zaś z deskorolką, na której nie jeździł.
A w trakcie randek biegał do toalety i wyszukiwał w internecie informacje o tym, o czym opowiadała jego rozmówczyni, żeby potem dać jej poczucie, że mają ze sobą tyle wspólnego. Obrał drogę na skróty i zrobił to, przyznam, w bardzo inteligentny sposób. Z jednej strony posłużył się pewną formą kłamstwa, bo przedstawiał się jako ktoś, kim nie jest, z drugiej strony dla mnie kłamstwem większego kalibru jest mówienie komuś, że jest się singlem, kiedy w rzeczywistości ma się stałego partnera. A aż 42 proc. osób korzystających z Tindera jest w stałych relacjach. W wielu przypadkach ich partnerzy nie są świadomi, że ich ukochana czy ukochany randkują w internecie.
Też zdarzyło mi się skłamać, żeby poczuć się z kimś bliżej - kiedy chłopak wyznał mi, że cierpi na zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne, radośnie wykrzyknęłam, że ja też. Do dziś bardzo się tego wstydzę. Czułam, że poszłam o krok za daleko.
Czytając twoją książkę, zastanawiałam się, czy po tych wszystkich barwnych doświadczeniach - związkach monogamicznych, poligamicznych, seksie grupowym - na końcu spotkasz tego jednego jedynego, który sprawi, że skasujesz Tindera. Na szczęście się tego nie doczekałam.
Nawet jakbym była w związku, tobym tego nie napisała. Po pierwsze, happy endy mają często datę ważności. Spotykasz się z kimś, jest wspaniale, po czym mijają dwa miesiące albo kilka lat i koniec. Statystyki rozwodowe nie kłamią. Nie chciałam też, żeby ludzie odbierali Tindera w niewłaściwy sposób, mieli wobec niego wielkie oczekiwania - nawet jeżeli uda ci się tam trafić na kogoś sensownego, wcześniej musisz przebrnąć przez tyle nierokujących rozmów, czasem bardzo nieprzyjemnych, że można się momentami poważnie zasmucić. Po trzecie, wbrew bajkom o księżniczce i księciu tą najbardziej szczęśliwą w moim przypadku okazała się relacja poligamiczna.
Dlaczego właśnie ta?
Bo jest wygodna. Podstawową zaletą jest to, że masz w niej dużo wolności. Byłam z dwoma mężczyznami, każdy z nich miał też swoje relacje. Moje potrzeby były zaspokojone, z drugiej strony nie miałam problemu z tym, że ktoś nagle wprowadza się do mojego mieszkania, że muszę spędzać z jedną osobą większość swojego czasu, że wdaje się rutyna. Problemy związane z codziennością nie istniały. W takiej relacji możesz też w dalszym ciągu zachować status singla i spotykać się z innymi. Oczywiście nie jest to relacja dla każdego. Kiedy zaczęłam w niej funkcjonować, miałam mnóstwo wątpliwości, czy nie będę zazdrosna, sfrustrowana tym, że ktoś woli spotkać się dziś z kimś innym, a nie ze mną. Okazało się jednak, że te problemy się nie pojawiły. Co więcej, cieszyło mnie, że mój chłopak oprócz mnie ma inną fajną dziewczynę. Choć nie spotykam się już z tymi mężczyznami - przerwałam relację, bo postanowiłam wyjechać na dłużej za granicę - w dalszym ciągu się przyjaźnimy.
Związki poligamiczne są trudne, ale przede wszystkim dlatego, że większość z nas ma wbite do głów, że jedyną właściwą drogą jest monogamia. I kiedyś rzeczywiście miała ona ekonomiczne uzasadnienie, była umocowana w patriarchacie. Świat się jednak zmienił, kobiety i mężczyźni są równi, dzieci z patchworkowych rodzin to już norma. Coraz więcej ludzi dopuszcza w ramach swojego związku spotykanie się z innymi osobami.
Tinder Fot. Shutterstok Fot. Shutterstok
Wspomniałaś o dacie ważności. Ta tymczasowość tinderowych relacji trochę mnie przeraża. A niektóre znajomości, które zawarłaś, były naprawdę głębokie. Wydawałoby się, że zainwestowałaś w nie dużo emocji i uczuć. Mija kilka miesięcy i koniec.
Z mojej perspektywy wygląda to tak: przez osiem lat żyłam z jednym mężczyzną i się rozwiodłam. Po takim doświadczeniu, jak wchodzisz w relacje, to nie myślisz o nich jako o czymś, co będzie trwało do końca życia. Zdajesz sobie sprawę, że takie założenie jest bardzo szkodliwe. Żyjemy w świecie, w którym wszystko posiada tę datę ważności - nie zakładamy na przykład, że praca, którą mamy, jest na zawsze. Przecież zmienić można nawet zawód, podobnie jak mieszkanie czy samochód. Nie inaczej jest ze związkami. Sama, będąc w relacji, wiedziałam, że w pewnym momencie z niej wyjdę, bo chciałam wyjechać w podróż.
Czy to źle, że dziś tak łatwo skończyć związek? Trudno powiedzieć. Podejście, że jest on tymczasowy, może być dobre. Dzięki temu o wiele bardziej świadomie w taką relację wchodzimy, ostrożniej, z założeniem, że ludzie to odrębne jednostki, które mają swoje plany, potrzeby i mogą chcieć je realizować, niekoniecznie z nami.
A ludzie, którzy na Tinderze szukają partnera na stałe? Ani się obejrzą, a mijają lata i okazuje się, że oni wciąż na tym Tinderze są i znów są sami.
Ale w życiu też tak jest. Wiele osób przechodzi taką drogę, jaką przeszłam ja: intensywnie randkują, potem dochodzą do takiego momentu, że mają dość, że jest tego za dużo, więc przerywają. I na przykład poznają kogoś w realu, spotykają się z nim, coś nie wychodzi, wracają na Tindera. Dlaczego? Bo tu najłatwiej i najszybciej kogoś poznać. I nagle okazuje się, że nie są w nastroju na przytulanie się przed serialem, ale na seks randkę w hotelu.
Nie jest też tak, że jak korzystasz z Tindera, to cały czas dużo się dzieje i jest fajnie, rozrywkowo. Najgorsze w Tinderze jest to, że pomiędzy tym wszystkim, co opisałam w książce - ciekawymi albo zaskakującymi spotkaniami, seksem, dłuższymi relacjami - jest mnóstwo nudy. Dwumiesięczne przerwy w korzystaniu z aplikacji albo 15 randek tak beznadziejnych, że masz wrażenie, że w tej Warszawie to już nikt ciekawy nie mieszka. Albo kiepski seks. Ta frustracja po kolejnych nieudanych spotkaniach potrafi być trudna do zniesienia.
W dalszym ciągu bardzo oddzielamy świat randek wirtualnych od prawdziwego życia, ludzi dzielimy na tych, którzy korzystają z Tindera, i tych, którzy nie korzystają. Ale takich Tinderów jest coraz więcej. Nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale za dziesięć lat to raczej wirtualne randkowanie będzie normą, a nie spotykanie ludzi w realu, bez pośrednictwa aplikacji. Ale jak przed każdą zmianą, ludzie wciąż się przed tym bronią.
Joanna Jędrusik, autorka reportażu '50 twarzy Tindera' (fot: archiwum prywatne/ materiały prasowe) Joanna Jędrusik, autorka reportażu '50 twarzy Tindera' (fot: archiwum prywatne/ materiały prasowe) Joanna Jędrusik, autorka reportażu '50 twarzy Tindera' (fot: archiwum prywatne/ materiały prasowe)
Joanna Jędrusik. Kulturoznawczyni, przez lata na etacie w korpo. Prowadzi fanpejdża: Swipe me to the end of love. Lubi Balzaca i gry komputerowe.
Ewa Jankowska. Dziennikarka i redaktorka, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Zaczynała w Wirtualnej Polsce w dziale Kultura, publikowała wywiady w serwisie Ksiazki.wp.pl. Pracowała również serwisie Nasze Miasto i Metrowarszawa.pl, gdzie z czasem awansowała na redaktor naczelną.
Polub Weekend Gazeta.pl na Facebooku