Cytowana poniżej rozmowa pochodzi z książki Artura Górskiego i Andrzeja Gryżewskiego "Macho. Instrukcja obsługi” wydanej przez Prószyński i S-ka.
Do mojego gabinetu trafia wielu facetów, których można określić jako "macho". Wprawdzie wachlarz ich potrzeb i aspiracji jest naprawdę szeroki, ale przyświeca im jedna myśl przewodnia: "Muszę mieć wiele partnerek seksualnych, kumulować doświadczenia seksualne". Nie może być tak, że macho zadowala się jedną czy dwiema kobietami – to musi być przerób niemal na skalę przemysłową. Minimum kilkanaście, a najlepiej kilkadziesiąt czy wręcz kilkaset. A uwierz mi, że i tacy z trzycyfrową liczbą partnerek przychodzą. Wiedzą, że w którymś momencie terapii podejdę do tego sceptycznie, więc nieraz pokazują mi trofea: kolekcje zdobycznych majtek, nagie fotki śpiących partnerek, zdjęcia fragmentów twarzy kochanek podczas fellatio, fotografię gigantycznej mapy Polski z poprzypinanymi czerwonymi pinezkami w różnych miejscowościach, spis telefonów z imieniem i nazwiskiem z dopiskiem "zal.", czyli zaliczona. Długo by mówić.
Ja też zachowuję rezerwę wobec takich rekordów. Ale podczas pierwszych spotkań nigdy nie drążę tego wątku. Staram się, aby mój pacjent miał wrażenie, że wierzę w każde jego słowo. No bo jak na starcie zacznę podważać jego własne zapewnienia, mogę popsuć nawiązującą się między nami relację. Ale z czasem, kiedy już pacjent nabierze do mnie zaufania, poczuje się bezpiecznie i uzna, że powinien mówić mi całą prawdę, a nie opowiadać bajki, wówczas okazuje się, że tych partnerek nie było sto, ale o jedno zero mniej. A połowa z tego to też nie do końca. Nie było pełnego stosunku seksualnego, tylko, powiedzmy, seks oralny... (...).
Kim jest macho Fot. Volodymyr Tverdokhlib/Shutterstock
Z mojego gabinetowego doświadczenia wynika, że pomiędzy dwudziestoma a czterdziestoma w ciągu całego życia. Ale podejrzewam, że tak jak w przypadku macho niektóre relacje zostały wyolbrzymione i dotyczą nie tylko stosunków penetracyjnych. Trzeba też wziąć pod uwagę fakt, że ja pracuję w Warszawie. Ze względu na dużą anonimowość tutaj łatwiej można się umówić na przypadkowy seks w internecie, poznać kogoś na raz w klubie czy też skorzystać z szerokiej oferty agencji towarzyskich i tak zwanych cichodajek, jak kolokwialnie mawiają moi klienci.
Pamiętaj, że wszelkie badania bazują na deklaracjach, więc nie muszą być w stu procentach wiarygodne. Ja mówię o tym, czego dowiaduję się od pacjentów. Tyle że mój gabinet to miejsce specyficzne – przychodzą tutaj ludzie, dla których seks jest ważny, a wszelkie zaburzenia są traktowane w kategoriach niemal kataklizmu. Także ludzie wywodzący się ze wspomnianych przez ciebie grup przestępczych. Oni prawie nigdy nie mają na koncie mniej niż pięćdziesięciu partnerek. A przynajmniej tak deklarują. I to nie musi być nieprawda, bo dla gangstera kontakt fizyczny z kobietą to trochę coś innego niż dla przeciętnego Kowalskiego.
On nie potrzebuje dłuższej relacji, nie potrzebuje intymności na płaszczyźnie nie tylko fizycznej, ale i emocjonalnej. A już na pewno nie jest zainteresowany dostarczeniem przyjemności partnerce. On myśli tak: "Jestem smutny, to przelecę jakąś laskę, jestem zestresowany – przelecę jakąś laskę, boję się czegoś – przelecę jakąś laskę". Dla niego seks to sposób na rozładowanie złych emocji, a nie wizyta w ogrodzie wspólnego szczęścia. A skoro tak podchodzi do seksu, to rzeczywiście może nabijać licznik bez końca. No i robią się szybko trzycyfrowe liczby.
Agencje towarzyskie realizują to zapotrzebowanie skuteczniej niż matki Teresy. Poza tym jest cała masa kobiet łatwo dostępnych seksualnie, które nie mają nic wspólnego z prostytucją. Choćby mężatek niespełnionych w "suchych" związkach, w których brakuje seksu i generalnie jakiegokolwiek partnerstwa. Po każdym weekendzie, w poniedziałek i wtorek, słyszę multum historii o wyuzdanym seksie moich klientów z kuguarzycami. Inna sprawa, że są panie, które wybierają sobie mężów stanowiących, hm, doskonałą bazę wypadową do przygód z innymi. Z pewnością słyszałeś o syndromie rycerza i rozpustnika?
Dokładnie. (...) Gangster doskonale pasuje do roli rozpustnika. I wiele pań szuka sobie odskoczni właśnie w tych kręgach. Wiadomo: seks z mafiosem jest niezobowiązujący. Mafioso niczego nie będzie chcieć. Jedynie wykorzysta panią, i to w sposób, który ona doskonale zapamięta.
Oczywiście. W ten sposób dochodzimy do kolejnej cegiełki składającej się na gmach macho, także związanej z życiem seksualnym. U macho seks musi być brutalny, długi, wręcz wyczynowy. Nierzadko wspomagany narkotykami, powiedzmy koką czy dopalaczami. Czyli chemsex.
Z elementami poniżenia partnerki, wręcz ocierający się o gwałt. Dodajmy: gwałt akceptowany i do pewnego stopnia kontrolowany przez kobietę. W sumie nie po to szukała brutala, żeby teraz głaskać się z nim po łapkach. No, ale żeby dostarczyć kobiecie takich wrażeń, macho musi móc. I tu dochodzimy do kolejnego elementu, którego brak skutecznie burzy gmach samczości. Instrument macho musi zawsze stać. Na zawołanie, na pstryknięcie palcami. To jest lufa jego broni.
Kim jest macho Fot. Volodymyr Tverdokhlib/Shutterstock
Dlatego dla wielu macho środki typu viagra to naturalny składnik codziennej diety. Skoro nie da się w sposób naturalny, to trzeba się odwołać do chemii (...).
Naturalnie. Tyle że seks, który ma udowodnić, kto tu rządzi, musi być naprawdę ostry. Naprawdę brutalny. Tylko wtedy macho będzie mieć poczucie, że to on jest gospodarzem spektaklu. Czas trwania i rozwój akcji zależą tylko i wyłącznie od niego. Jeśli to się kobiecie nie podoba, to już jej problem.
Są tacy, którzy w wesołym miasteczku nawet nie spojrzą na diabelski młyn, i tacy, którzy nie wrócą do domu, jeśli nie zakosztują tej emocji. Oferta macho jest skierowana do określonego typu pań. W seksuologii istnieje pojęcie zespołu cech niemożliwych. O co chodzi? To jest to, o czym wspomniałem już wcześniej.
Otóż niektóre kobiety potrzebują czułego barbarzyńcy, a ten gatunek bardzo rzadko występuje w przyrodzie. Dlatego czuły barbarzyńca występuje najczęściej w dwóch osobach – w domu pani ma tkliwego i szlachetnego przyjaciela, a poza domem kogoś, kto dostarczy ostrych wrażeń. Mąż czy partner na stałe ma być opiekuńczy, empatyczny, wyrozumiały i wybaczający, a ten drugi – gwałtowny, brutalny, wręcz chamski. Rzecz jasna, na dłuższą metę kobiety wolą w domu tego pierwszego, ale życie z nim bywa nieco nudne i zbyt poukładane, więc nierzadko lądują w ramionach macho. Żeby było jasne: większość kobiet wolałaby, żeby oba typy osobowości znalazły się w jednym mężczyźnie, no bo po co biegać na boki? Ale to rzadki przypadek. Facet, który umie połączyć seks waniliowy z seksem doprawionym chili? To brzmi jak oksymoron.
Nie. Bo taka kraina łagodności jest niezgodna z naturą macho. Jeśli z jego seksu zacznie znikać ostrość, on przestanie być macho. Seks to dla niego forma wyżycia się, a nie wprowadzenie partnerki do raju pełnego pięknych zapachów i śpiewu słowików. Macho to rozpustny diabeł, więc daje piekło, a nie raj. Inna sprawa, że dla niektórych piekło ma smak raju (...).
Andrzej Gryżewski. Seksuolog, psychoterapeuta poznawczo-behawioralny (CBT), psycholog, certyfikowany edukator seksualny. Założyciel Gabinetu Psychoterapii Seksualnej "CBTseksuolog".
Artur Górski. Reporter, dziennikarz śledczy, korespondent wojenny, autor bestsellerowej serii "Masa o polskiej mafii", nagrodzony Bestselerem Empiku 2014 w kategorii literatura faktu.
Artur Górski i Andrzej Gryżewski 'Macho. Instrukcja obsługi', Prószyński i S-ka Fot. Materiały prasowe