"Na własnej skórze" na Kobieta.gazeta.pl to cykl poświęcony urodzie. Co tydzień w piątek znajdziecie materiały poświęcone pielęgnacji i nowościom technologicznym: testy sprzętów oraz rozmowy ze specjalistami i szczegółowe informacje np. o tym, jak prawidłowo stosować kremy z filtrami UV.
Z przerwami od 1993 roku, czyli ponad 25 lat.
Rok 1993 był rokiem przełomu. Jakiekolwiek kosmetyki pojawiały się na rynku, były rozchwytywane. Pracowałam wtedy w L’Oréal, miałam więc do czynienia z produktami w tamtych latach z najwyższej półki. Wtedy pojawił się krem Plénitude z liposomami i firma nie nadążała z dostawami. Kiedy była emitowana jego reklama w telewizji, magazyny pustoszały.
Też, do tego zagraniczne pochodzenie kosmetyków było gwarancją dobrej jakości. Alternatywą dla nich w tamtych czasach były polskie kremy z laboratoriów zakładanych w garażach. Potem pojawiły się marki dermokosmetyczne Vichy, La Roche-Posay, niedługo po nich SVR. Sprzedawane były w aptece. To był kolejny trend, za którym podążyły Polki, bo za dermokosmetykami stał autorytet lekarza, farmaceuty, gwarancja bezpieczeństwa, skuteczności.
Tak, i nowością jest zalew marek dystrybuujących swoje kosmetyki przez Internet. Kobiety mają odwagę kupować produkty w sieci. Mają zaufanie do formuł roślinnych, ekologicznych, wegańskich.
Właśnie! Certyfikaty także budzą zaufanie. Na rynek wchodzi też coraz więcej marek naturalnych, które są luksusowe, selektywne, drogie.
Trochę tak (śmiech).
Dalej im wierzymy i ulegamy. Ale jesteśmy bardziej wymagające i potrzebujemy dostępu do większej liczby informacji na temat produktu. Obserwujemy to podczas dermokonsultacji w aptekach. Klientki chcą wiedzieć więcej, szukają informacji w Internecie, u specjalistów, znajomych. I potem znowu wracają do Internetu, żeby dokonać zakupu. Proces decyzyjny się wydłużył, jeśli chodzi o wybór kosmetyku, a sama pielęgnacja dzięki modzie na koreańskie kosmetyki stała się czynnością rytualną. Używamy coraz większej liczby produktów. To już nie jest przemywanie twarzy wodą albo mycie jej mydłem.
Kosmetyk przestał być jedynym środkiem do spowalniania procesów starzeniowych, doszły zabiegi. Parę lat temu kobiety przychodziły do lekarzy medycyny estetycznej na rozległe, mocne wypełniacze na całą twarz, lasery. To było jak remont generalny. Teraz nie doprowadzamy się do sytuacji, w której taka rewolucja jest potrzebna - dbamy odpowiednio o skórę, chroniąc ją przed fotostarzeniem.
Obniża się jednak zdecydowanie wiek pacjentek, które zaczynają stosować zabiegi medycyny estetycznej - np. prewencyjnie, żeby nie powstawały zmarszczki, toksynę botulinową [tzw. botoks - przyp. red.] i wypełniacze do powiększenia ust czy uwydatnienia kości policzkowych. Kiedyś „grupą docelową” dla kampanii reklamujących zabiegi medycyny estetycznej były kobiety 35+, z dużych miast. Dzisiaj to jest 25+.
W Polsce i w Europie Wschodniej firma, w której pracuję, wciąż sprzedaje więcej niż w Europie Zachodniej produktów zmieniających wygląd twarzy, czyli wypełniaczy. Ale dzisiaj tendencja do zmiany, a wręcz przebudowywania wyglądu nie wynika już z konieczności zrobienia "remontu", tylko oczekiwań estetycznych, jakie mają klientki.
Mamy skłonność upodabniania się do wzorców urody - stąd kobiety, które chcą wyglądać jak Kim Kardashian czy Natalia Siwiec. Taka jest estetyka, gust, i jest grupa kobiet, które będą do tych wzorców równać. Z drugiej strony coraz modniejsze są naturalność, wegetarianizm, ekologia. Ten trend obejmie także wygląd.
Musimy rozróżnić grupę pięćdziesięcio- i sześćdziesięciolatek - dekada, która je dzieli, to okres, w którym bardzo wzrosła świadomość na temat pielęgnacji skóry. Pięćdziesięciolatki jeszcze w dobrym momencie załapały się na zabiegi nowej generacji. Dlatego teraz często nie wyglądają na swój wiek. Mówi się, że dzisiejsza pięćdziesiątka to jak czterdziestolatka dwadzieścia lat temu.
Madonna w 2018 roku. Fot. Shutterstock/J Stone
Dzisiejsze sześćdziesięciolatki plus nie słyszały w młodości o prewencji przeciwstarzeniowej, intensywnie się opalały, a to skutkuje w niektórych przypadkach tym, że wyglądają na starsze, niż wskazuje na to metryka.
Mają też niewiele możliwości, żeby osiągnąć spektakularny efekt odmłodzenia: zabiegi HIFU [zabieg wykorzystujący ultradźwięki - przyp. red.] kondycjonują skórę, ale nie wyrównują zmarszczek, lasery nieco poprawią wygląd, ale nie usuną oznak starzenia. Dlatego takim kobietom często najłatwiej ostrzyknąć twarz wypełniaczami, a żeby "wyprostować zmarszczki" w tym wieku, potrzeba więcej kwasu hialuronowego.
Brakuje nam świadomości, że stan naszej skóry nie jest nam dany raz na zawsze. Nie możemy się przyzwyczajać do jednego typu produktów, bo one mogą z czasem przestać odpowiadać na potrzeby naszej cery.
Tak. Skórę trzeba obserwować, wiązać jej stan z ogólnym stanem organizmu. Grypa z wysoką gorączką może przyczynić się do wypadania włosów. Stres wyzwala różnego rodzaju reakcje - w szczególności to powiązanie widać u chorych na atopowe zapalenie skóry czy łuszczycę. Nadmierne pocenie również może być efektem dużego stresu.
Skóra się z czasem starzeje, przesusza, pojawiają się na niej przebarwienia, w dojrzałym wieku może wystąpić tzw. trądzik dorosłych. I to u osób, które nie miały trądziku młodzieńczego. Trzeba się obserwować i w miarę możliwości korzystać z konsultacji dermatologa, lekarza medycyny estetycznej czy kosmetyczki lub kosmetologa, a nawet z bezpłatnych dermokonsultacji kosmetologów w aptekach. Lepiej samemu przy skórze w takich wypadkach nie majstrować.
Kosmetyki, które kochają Polacy Fot. Shutterstock/Ekaterina Minaeva
Dermatolog z zacięciem kosmetologicznym - to byłby ideał. W 1997 roku postanowiliśmy, że główną rolę w komunikacji marki, dla której wtedy pracowałam, będzie odgrywał lekarz jako rekomendujący stosowanie
dermokosmetyków. Gdy zaczęliśmy odwiedzać lekarzy, aby przedstawić im nasze produkty, często słyszałam: "Z kremem kosmetycznym do dermatologa? Nie ośmieszaj się". Dzisiaj dermatolog, który zaleca dermokosmetyki, to standard.
Mody, które nie przeminęły i są niekwestionowanymi liderami, jeśli chodzi o pielęgnację przeciwstarzeniową, to: retinol i witamina C. To są najpotężniejsze składniki w kosmetyce. Technologia idzie do przodu, więc sposób podania witaminy C jest dzisiaj o wiele lepszy - witamina jest stabilniejsza, jej skuteczność i przenikanie także. Składnikiem, który króluje niepodzielnie od lat osiemdziesiątych - dzięki działaniu nawilżającemu - jest kwas hialuronowy.
Lata temu wprowadzono do Polski plastry oczyszczające zaskórniki. Nie sprawdziły się. Inna firma za wcześnie, bo już ponad 10 lat temu, wprowadziła do polskich aptek wegańskie kosmetyki Sanoflore i one się u nas nie przyjęły. We Francji ta marka świetnie funkcjonuje.
Nie utrzymała się na naszym rynku marka dermokosmetyków Eucerin. Mój kolega z branży zapytany o różnicę między francuskim Vichy a niemieckim Eucerinem mówił, że jest ona taka jak między Pepsi a Coca-Colą - i sprowadza się do kwestii gustu. Ale my generalnie kochamy kosmetyki z Francji, to, co niemieckie - poza Niveą - gorzej się przyjmuje. Teraz po zachłyśnięciu się zagranicą doceniliśmy to, co polskie. Lubimy nasze marki, mamy do nich zaufanie.
W Europie jesteśmy na miejscu szóstym, jeśli chodzi o pieniądze wydawane na kosmetyki [średnio 341 zł rocznie, jak wynika z raportu Gfk - przyp. red.]. Na pierwszym miejscu - wymiennie - są Francja i Włochy. Z wewnętrznych badań przeprowadzonych na potrzeby naszej firmy na reprezentatywnej grupie kobiet między 30. a 60. rokiem życia, zamożnych, wykształconych, z dużych miast, wynika, że Polska jest absolutnym liderem, jeśli chodzi o korzystanie z zabiegów medycyny estetycznej: przy średniej w innych krajach sięgających 8 procent, w Polsce około 12 procent badanych kobiet zadeklarowało, że z nich korzysta. Lubimy jak jest tanio - to nas odróżnia. Stąd u nas zabiegi robi się często w gabinetach kosmetycznych, nie u lekarza.
Pochodzenie produktu ma ogromne znaczenie. Tym bardziej że nie brakuje chińskich podróbek produktów renomowanych firm - zwłaszcza kupowanych przez Internet. Produkty złej jakości, zanieczyszczone, mogą powodować reakcje uczuleniowe, powstawanie tzw. ziarniniaków, czyli wyczuwalnych pod skórą zgrubień. Im lepszy produkt, tym większa gwarancja jego bezpieczeństwa, jakości i skuteczności. A różnica w cenie to nawet 100 procent na jednej strzykawce.
To duże ryzyko. Trzeba uważać. Rynek chiński jest znany z tego, że stara się podrabiać 1:1, ale przy niskiej cenie podróbka nigdy nie będzie jakościowo odpowiadać oryginałowi.
Na połączenie medycyny estetycznej i kosmetyków. Po latach prób i błędów - a całe szczęście mogłam sobie pozwolić na różne eksperymenty - na mnie świetnie działa dobry krem nawilżający, mezoterapia, peeling i od czasu do czasu niewielka ilość toksyny botulinowej.
Jest niewątpliwie taki trend, ale obawiam się, że kobiety chcą ładnie wyglądać, a unikanie malowania się demaskuje nasze niedoskonałości.
Na pewno będzie grupa kobiet, którym pasuje takie podejście - jak piękna Lidia Popiel, która zawsze była naturalna. Jej to pasuje, ale czy będzie optymalne dla kobiety, która chodzi do biura? Nie wiem. Jedno to samoakceptacja, a drugie to akceptacja społeczna. Trend na absolutną naturalność jest na razie nowy i niszowy.
Monika Nowak-Bartyzel Fot. Archiwum prywatne
Monika Nowak-Bartyzel, dyrektor generalna FILLMED Polska, producenta preparatów do komórkowej terapii przeciwstarzeniowej oraz koktajle do zabiegów mezoterapii. W branży kosmetycznej, pracując dla różnych marek, przepracowała ponad 25 lat.
Ola Długołęcka. Redaktorka, która inspirację do tematu potrafi znaleźć w podbitym niechcący oku. Czujnie obserwuje ludzi i przysłuchuje się ich rozmowom. Chodzący spokój i zorganizowanie. Wieloletnia wielbicielka Roberta Redforda.