"Opiniowałem operacje zwiększenia biustów. Duże zmiany mogą mieć podłoże psychotyczne"

Mariusz Bartyzel ma dwie specjalizacje - jest psychiatrą i lekarzem medycyny estetycznej. Dzięki temu patrzy na swoich pacjentów jak na całość, w której psychika współgra z cielesnością, i potrafi wyłapać przypadki dysmorfofobii czy hipochondrii piękności.

"Na własnej skórze" na Kobieta.gazeta.pl to cykl poświęcony urodzie. Co tydzień w piątek znajdziecie materiały poświęcone pielęgnacji i nowościom technologicznym.

Połączenie pana specjalizacji jest dość niecodzienne. Jest pan lekarzem psychiatrą i lekarzem medycyny estetycznej. 

Zaczęło się od praktyki psychiatrycznej - tworzyłem oddziały psychiatryczne, kierowałem nimi, w tej chwili także jestem kierownikiem jednego z największych centrów zdrowia psychicznego w Polsce  - na warszawskiej Ochocie. 

Dlaczego zdecydował się pan połączyć te dwie dziedziny?

Nie da się oddzielić psychiki od fizyczności. Czasami da się oszukać mózg, ale nie zawsze. Jeżeli człowiek ma przewlekłe, bolesne, sączące się zmiany skórne, to nie ma szansy na poprawienie stanu psychicznego takiej osoby bez wcześniejszego poprawienia kondycji skóry. Jeśli ktoś ma depresję, bo stracił rękę, to dopóki nie zrobimy mu sprawnie działającej protezy, będzie miał depresję. 

Podaje pan przykład powiązań chirurgicznych i dermatologicznych, które są dość dalekie od estetycznych.

W pewnym okresie swojej działalności zacząłem opiniować na potrzeby sądowe osoby, które chciały poddać się operacyjnej zmianie płci. Potem konsultowałem na zlecenie prywatnych klinik chirurgii plastycznej pacjentów przed zabiegami, np. przed operacją powiększania czy zmniejszania piersi. Lekarze chcieli mieć podkładkę, że powiększenie piersi o trzy rozmiary jest przemyślanym wyborem pacjentki.

Zdarzało się, że opiniował pan negatywnie? Że potrzeba powiększenia biustu wynikała z zaburzeń psychicznych?

Kilka razy wydałem opinię, że chęć powiększenia biustu ma podłoże psychotyczne. Te osoby cierpiały na zaburzenia, np. dysmorfofobię. To zaburzenie psychiczne charakteryzujące się występowaniem ciągłych obaw związanych z przekonaniem o nieestetycznym wyglądzie lub budowie ciała. Ono powodowało, że te osoby chciały poprawiać po kolei wszystko, co uznawały za ohydne. Szczęście, że chirurgowi kwalifikującemu do zabiegu zapaliła się czerwona lampka i poprosił o opinię. 

A jak mogła się skończyć ta sytuacja, gdyby zabieg się odbył?

Gdyby doszło do operacji, to po minięciu epizodu psychotycznego pacjentka mogłaby podać lekarza do sądu, argumentując, że nie zdawała sobie sprawy z tego, co robi i teraz jest niezadowolona. Historia, którą opisałem, skończyła się inaczej. Po mojej negatywnej opinii rodzina pacjentki zaczęła jej pomagać, kobieta trafiła do szpitala, zaczęła się leczyć.    

Na schizofrenię cierpi jeden procent naszego społeczeństwa, natomiast zaburzenia schizoafektywne, czyli połączenie schizofrenii z zaburzeniami nastroju, ma cztery-pięć procent. To wydaje się niewielkim odsetkiem, ale jeden procent chorych oznacza, że w Warszawie takich osób jest 17 tysięcy. To potencjalni klienci, którzy mogą przyjść z objawami związanymi z dysmorfofobią.

.. Fot. Shutterstock

Dostrzega pan jakiś współcześnie popularny kanon urody? 

Wśród młodzieży dominują powiększone usta. Niestety, młode osoby nie mają wystarczających środków finansowych na tego typu zabiegi w trzymających wysoki poziom gabinetach medycyny estetycznej, w których są specjaliści posiadający odpowiednią wiedzę i umiejętności. Coraz więcej jest powikłań, nieprawidłowo wykonanych zabiegów, które źle wyglądają. Wypełniacze w wargach to początek, potem te dziewczyny robią sobie naciągania nićmi, modelują nosy. 

Mówiąc młodzież, o jakim wieku mówimy?

Świeżo skończone 18 lat. Ale z tego, co wiem, to kosmetyczki przyjmują także młodsze klientki. 

A dlaczego akurat powiększają usta?

Bo chcą być równie atrakcyjne jak inne koleżanki, nie odstawać.

Ja widuję z kolei dużo supernaturalnych nastolatek. I widać, że ta naturalność to ich świadomy wybór, manifest. Mają piękne włosy, idealne cery, nie malują nawet rzęs. Inna sprawa, że wyglądają tak zjawiskowo i kompletnie, że jakikolwiek dodatek zniszczyłby efekt. 

To grupa młodzieży, bańka warszawska. W stolicy z jednej strony są kobiety "zrobione" od góry do dołu - z wypełniaczami, botoksem, przedłużonymi rzęsami, makijażem permanentnym, żelowymi paznokciami, doczepionymi włosami, konturowanym makijażem na twarzy. A z drugiej nieumalowane joginki, weganki, piorące w orzechach i nieingerujące w ogóle w urodę. 

Medycyna estetyczna jest dzisiaj powszechna, ale ona przecież kosztuje, i to niemało. 

Jak już wspomniałem, zabiegi często wykonują kosmetyczki i ich ceny są o wiele niższe - nawet o 70 procent. Materiały przez nie używane też są tańsze, najczęściej zza wschodniej granicy, nieatestowane, nie za bardzo wiadomo, co jest w ich składzie - czy tam aby nie ma pianki budowlanej.

Gdy u mnie w gabinecie dzieje się cokolwiek złego, najważniejsza jest ampułka hialuronidazy - antidotum, które w razie potrzeby rozpuści kwas hialuronowy, zwiększy jego biodegradację i zniweluje powikłania i obrzęk. Jeśli coś źle pójdzie w klinice, w ciągu dwóch minut cofnę sytuację, która w gabinecie kosmetyczki w przypadku powikłania doprowadzi do martwicy tkanki. 

No tak, ale zgodnie z dyrektywą europejską, która ma wejść w życie w 2020 roku, ta sytuacja zostanie uregulowana. Będzie wiadomo, co wolno kosmetyczkom, a czego nie. Będą inspektorzy kontrolujący ich działalność, a przekroczenie granicy skóry właściwej będzie działalnością medyczną wymagającą praw do wykonywania zawodu.

W teorii tak, ale zawsze będzie istniał czarny rynek. Doskonale pamiętam, jak w Polsce kwitło ukraińskie podziemie stomatologiczne. Po powikłaniach i interwencji izby lekarskiej oraz dzięki zmianie świadomości społecznej, że to jest niebezpieczne i ryzykowne, udało się nad sytuacją zapanować. W przypadku medycyny estetycznej wciąż mała jest świadomość ryzyka, a zbyt kusząca niska cena i okazyjność.

Mam poczucie, że w prasie kolorowej, a już na pewno w prasie plotkarskiej nadużywanie medycyny estetycznej jest piętnowane. Pełno tam zdjęć "przed" i "po" z podpisami, że ktoś przesadził z medycyną estetyczną, że siebie nie przypomina. To jednak kobiet, o których pan mówi, nie odstrasza.

"Zrobienie się" albo raczej "robienie się" to forma przymusu związanego z "zauważaniem" u siebie defektu.  Wykonanie kolejnego zabiegu powoduje czasowe uwolnienie od natrętnych myśli związanych z koniecznością "usunięcia defektu urody" i może być formą bycia. Osoba, która ma defekt wymagający korekty, nie będzie o tym, co poprawiła, opowiadać wszystkim naokoło. 

Kiedy przychodzi do pana pacjentka, to pan patrzy na nią i pod kątem tego, co siedzi jej w głowie, i tego, co chciałaby poprawić w wyglądzie? 

Ostatnio przyszła do mnie bardzo ładna pani na początku poważnego kryzysu małżeńskiego. Widziałem zmęczenie skóry, "chomiki" wynikające z utraty jędrności. Pacjentka nie miała siły ani ochoty dbać o siebie. Teraz jest po dwóch miesiącach leczenia lekami antydepresyjnymi, żeby zmniejszyć zaburzenia adaptacyjne, i już się pojawił błysk w oku, wróciło napięcie tkanek. Smutek ściąga mięśnie w dół, stąd ludzie pogodni są atrakcyjniejsi. 

Znajoma opowiadała mi, że dla niej przełomowym momentem w postrzeganiu siebie była chwila, kiedy zakochała się w swoim mężu. Zdała sobie wtedy sprawę, że nie zależy jej na tym, żeby być atrakcyjną dla wszystkich, że nie chce się podobać osobom, których nie zna, chce taka być tylko dla siebie i dla niego. Wręcz od tej chwili przeszkadza jej, kiedy czuje oblepiające spojrzenia w tramwajach. 

Bo kocha się całokształt. Sama skorupka nie wystarczy. Fizyczność zawsze przeminie, bo upływ czasu jest nieubłagany. We mnie wzbudza ogromną czułość widok starszych zakochanych ludzi, którzy idą za rękę ulicą - dla nich upływ czasu nie zmienił niczego w relacjach. 

Jerzy Stuhr zapytany kiedyś o zdrady, odpowiedział, że jest bardzo wybredny, jeśli chodzi o kobiety, bo po seksie lubi także porozmawiać. A nie zna oprócz swojej żony żadnej innej kobiety, która spełniałaby te wymagania. Kochamy kogoś nie za coś, tylko mimo wszystko. 

Należy kochać też wnętrze człowieka, a nie tylko jego powłokę. Co nie znaczy, że nie należy korzystać z zalet medycyny. Warto, ale z głową. Działamy tam, gdzie jest coś rzeczywiście do korekty. Opóźnianie starzenia skóry? Opóźniajmy, bo da się to zrobić, i to wcale nie jakimiś wielkimi nakładami. 

Na ile potrzeby korekty czy zmiany w wyglądzie są z pana doświadczenia wyimaginowane, a na ile zasadne? 

70 procent to potrzeby wyimaginowane, 30 procent realne. Wyimaginowane wynikają z reakcji otoczenia, z chęci przypodobania się środowisku. - Otoczenie nie mówi co prawda "masz wąskie wargi", tylko mówi "zobacz, jakie mam pełne usta".

No ale to reakcja, w ramach której odnosimy wszystko do siebie. Zamiast powiedzieć "o, wspaniale, masz pełne usta, pasują ci", zaczynamy się porównywać i uruchamiają się kompleksy. Ja tu obiektywnej presji nie widzę.

Bo ona jest w podtekście i w nagrodzie. Fizycznością wygrywa się na rynku pracy, zdobywa się partnera w coraz bardziej brutalnej walce. Dzisiaj to, że ktoś jest w związku, wcale nie znaczy, że nie będzie miał propozycji stworzenia nowego. Kiedyś obrączka o czymś świadczyła, stanowiła rodzaj sygnału: jestem zajęty. Dzisiaj tak nie jest, szczególnie w młodszym pokoleniu. Z tego także wynika potrzeba dbałości o wygląd. Medycyna estetyczna służy również autokreacji. 

.. Fot. Shutterstock

Jak się nie dać wmanewrować w narzucane odgórnie wzorce? Trzeba mieć silne poczucie własnej wartości? Zdrowy dystans do siebie, bezkresne pokłady miłości własnej?

Prawidłowa samoocena to podstawa. Przy czym samoocena jest budowana na podstawie zachowań własnych, najbliższego otoczenia i osób, z którymi jesteśmy związani emocjonalnie. One i głaski, które od nich na co dzień dostajemy, są bardzo ważne, żeby prawidłowo funkcjonować.

Jakie pacjentki pan woli? Takie, które przychodzą i dokładnie wiedzą, co chcą zrobić z twarzą, czy może takie, które przychodzą i mówią "co pana zdaniem powinnam sobie zrobić?". Ja u tych drugich wyczuwam brak realnej potrzeby. Tu od razu zaznaczę, że każdy lekarz medycyny estetycznej najchętniej zabrałby się za moje zmarszczki pod oczami, z którymi jestem pogodzona. 

Ostatnio miałem klientkę 50+, pod względem medycyny estetycznej dziewiczą. Opowiedziała mi o zmarszczkach, które jej przeszkadzają, i analizowaliśmy wszystkie jej ewentualne potrzeby i na co, jako osoba pracująca wizerunkiem, może sobie pozwolić. Dla mnie taka otwartość jest cenna. Czasami przychodzą osoby, które proszą o sugestie, a tak naprawdę doskonale wiedzą, co chcą zmienić.

Taka kokieteria. 

Osoba mówiąca "chcę to i to" traktuje mnie jak pacjent, który przychodzi do lekarza i rzuca "ja tylko po receptę". Żeby zrobić coś dobrze, trzeba z pacjentem porozmawiać. 

Jest taki moment, kiedy człowiek się w medycynie estetycznej zatraca, gubi dystans, przestaje zauważać, że przesadził? 

U starszych klientek może nie chodzić nawet o zatracenie. Z czasem skóra zaczyna wiotczeć w takim tempie, że trzeba częściej podawać większe dawki wypełniaczy. Te skóry są wypełnione, ale niezadbane od strony fizjologicznej. Musimy sobie wyjaśnić jedną sprawę. Podawanie wypełniaczy nie powoduje poprawy funkcjonowania skóry jako narządu. Zostaje ona wygładzona poprzez naciągnięcie przez podany wypełniacz, ale nie funkcjonuje lepiej. Stan funkcjonowania naszej skóry może być poprawiany poprzez wykonywanie zabiegów pielęgnacyjnych.

Do tego wszystkiego dochodzi kwestia uczciwości lekarzy. Część z nich nie proponuje, żeby pójść inną drogą, zrobić coś inaczej, tylko pompuje wypełniacze. 

Różne są przyczyny braku dystansu do siebie. W okresie pomenopauzalnym niektóre kobiety przestają o siebie dbać, przestają zwracać uwagę na swój wygląd, jest im wszystko jedno. Inne z kolei zaczynają o siebie dbać nadmiernie i bezkrytycznie.

Mówiąc o pacjentach medycyny estetycznej, używa pan też określenia "hipochondria piękności". Te osoby nie dostrzegają tego, że są piękne?

Nie. Widzą brzydkie usta, starość. 

Skoro takie osoby nie widzą, że mają piękne usta, to po korekcie wreszcie dostrzegają ich urodę?

Są takie, które dostrzegają i biorą się za kolejne elementy, które w ich oczach są brzydkie, i są takie, które nigdy nie osiągają zadowolenia z efektu. 

.. Fot. Shutterstock

Dysmorfofobia jest uwarunkowana płciowo? 

Trochę tak, bo ma związek z estrogenami. Całkiem jak anoreksja, która w 95 procentach występuje u kobiet, w pięciu u mężczyzn. Chorują na nią kobiety inteligentne, ambitne, pracowite, poukładane. W ich przypadku da się pomóc psychoterapią. 

Inne pytanie, czy dysmorfofobia jest kulturowa. Nie, ona zależy od budowy mózgu kobiet, jego funkcjonowania. Należymy do nielicznych gatunków biologicznych, w których to samice się prezentują, one są te ładniejsze. I taką mamy potrzebę mózgu. 

Są zabiegi, które od razu uruchamiają u pana alarm?   

Najczęściej te związane z wypełniaczami. Jeśli widzę, że pacjentka jest już powypełniana, a chciałaby więcej, niż byłoby to wskazane, często odmawiam. Klientki wychodzą wtedy obrażone. 

Jak wynika z pana obserwacji - mężczyźni dostrzegają zmiany u kobiet: wypełnienia, przedłużenia, doklejenia?

Różnie bywa. Na pewno zauważają nadmiernie powiększone usta. W środowiskach, które obserwuję, w których się na co dzień obracam, mężczyźni lubią, kiedy kobieta jest zadbana - ma makijaż, przykłada wagę do wyglądu - ale bez dużych ingerencji. 

Jest grupa, w której mężczyznom podobają się kobiety z wypełnieniami, a one chcą tak wyglądać. Oprócz samochodów i mięśni mężczyźni mogą się wtedy pochwalić, że za takie zabiegi zapłacili. 

Wiążąc się z kimś, bierzemy go takim, jaki jest. Ale możemy nie zaakceptować zmian, które partnerzy przechodzą - w wyglądzie i w charakterze. Znam parę, w której partner powiedział "byłaś kiedyś szczuplejsza", na co partnerka odparowała "a ty miałeś więcej włosów". To są jednak zmiany w miarę naturalne. Zdarzyło się panu, że para poróżniła się na płaszczyźnie estetyki?     

Zdarzają się rozwody z tego powodu. Zachowania związane z przekroczeniem pewnych granic wynikają ze zmian, które zachodzą w osobowości i są na pograniczu zachowań chorobowych. Początek zmian jest zawsze w głowie, a efekt w ciele.   

Mariusz Bartyzel - lekarz medycyny, specjalista psychiatra i lekarz medycyny estetycznej, wykładowca WUM, kierownik Centrum Zdrowia psychicznego SZPZLO Warszawa-Ochota, lekarz kliniki M-Estetica w Warszawie. Członek American Psychiatric Association i American Academy of Aesthetic Medicine.

Ola Długołęcka - redaktorka, która inspirację do tematu potrafi znaleźć w podbitym niechcący oku. Czujnie obserwuje ludzi i przysłuchuje się ich rozmowom. Chodzący spokój i zorganizowanie. Wieloletnia wielbicielka Roberta Redforda.

Dr Mariusz BartyzelDr Mariusz Bartyzel Fot. Archiwum prywatne

Więcej o: