Czytasz artykuł związany z cyklem "Ósmy dzień miesiąca". Począwszy od Dnia Kobiet 2019, co miesiąc publikujemy teksty dotyczące równouprawnienia płci i walki ze stereotypami. Wszystkie "Ósme dni miesiąca" znajdziesz tutaj.
Feminatywy mają sporą grupę zwolenników i zwolenniczek, ale też duże grono przeciwników i, co ciekawe, przeciwniczek. Ci pierwsi zwracają uwagę na fakt, że żeńskie odpowiedniki wielu funkcji i zawodów funkcjonowały w języku polskim niemal od zawsze, a za ich zanik należy winić czasy PRL-u. Pisarz Jacek Dehnel, który zabrał głos w dyskusji podkreśla z kolei, że feminatywy przeszkadzają wielu wówczas, gdy dotyczą kobiet na wyższych stanowiskach. "Feminatywy nie przeszkadzają w 'sprzątaczce' i 'służącej', gdzie są rzekomo 'normalniejsze', natomiast przeszkadzają przy profesorce, premierce. Przeszkadzają na pozycjach władzy i kompetencji, czyli tam, gdzie mężczyzn kobieta kole w oczko" – skomentował pisarz we wpisie na portalu społecznościowym.
Przeciwnicy i przeciwniczki żeńskich końcówek twierdzą, że są one często trudne w wymowie, a niekiedy brzmią absurdalnie. Językoznawca, Profesor Jerzy Bralczyk w rozmowie w TVN 24 podkreślił natomiast, że jeśli na tabliczkach w Sejmie pojawiłoby się określenie "posłanka", to by mu to nie przeszkadzało. - Gorzej, jeśli na drzwiach urzędu czy biura poselskiego byłaby "pani posłanka". Wolałbym "Pani poseł RP", dlatego, że to już jest urząd - wyjaśnił językoznawca i zgodził się ze stwierdzeniem, że żeńska końcówka w tym przypadku w języku polskim nie przydaje tej funkcji odpowiedniej wagi.
Poprosiliśmy o komentarz polityczki – sygnatariuszki listu. Sprawdzamy też, co o feminatywach myślą Polki i Polacy.
Jednym z koronnych argumentów zwolenników feminatywów jest to, jakoby otwierały one kobietom możliwość udziału w dziedzinach życia, które kulturowo zwykliśmy uważać za zarezerwowane dla mężczyzn. Na tę kwestię zwraca uwagę jedna z sygnatariuszek listu do szefowej Kancelarii Sejmu, posłanka Monika Rosa.
Feminatywy są potrzebne dlatego, że otwierają możliwość udziału kobiet w różnych dziedzinach życia. Kiedy mówimy: "żołnierz", myślimy o mężczyźnie, ale kiedy mówimy: "żołnierka", uświadamiamy sobie, że kobieta także może wykonywać ten zawód. Tak samo jest z "marszałkinią" czy "ministrą"
- Już od dziecka, kiedy uczymy się o policjantach, strażakach i astronautach myślimy, że tylko chłopcy mogą bawić się autami strażackimi czy przebierać się za policjantów. A tak naprawdę kobiety i mężczyźni mają równe prawa dostępu do zawodów. To działa też w drugą stronę: mężczyzna może być nauczycielem, może uczyć w przedszkolu, być pielęgniarzem czy pełnić funkcje sekretarskie lub asystenckie – mówi Rosa.
Wtóruje jej Magdalena Biejat, posłanka partii Razem. - Nasz język wpływa na rzeczywistość. Język nienawiści może prowadzić do realnych przestępstw, a język włączający może nam uświadamiać fakt, że świat jest złożony, a podział między tradycyjne role męskie i kobiece już nie jest aktualny. To bardzo ważne, aby podkreślać, że eksponowane, prestiżowe stanowiska zajmują także kobiety, bo to niestety nadal nie jest oczywiste. Co więcej, męskim formom przypisuje się zwykle większą "powagę", niż formom żeńskim i niestety zdarza się to zarówno "zwykłym" ludziom, jak i językoznawcom, jak widać po ostatniej wypowiedzi prof. Bralczyka – mówi Biejat i dodaje, że taki język prowadzi do podtrzymywania stereotypów polegających na zwyczajowym podziale na "gorsze" zawody typowo kobiece i "lepsze" - typowo męskie.
Efekt jest tu też taki, że pielęgniarka czy nauczycielka - zawody sfeminizowane i jednocześnie kluczowe dla dobrostanu każdego społeczeństwa - są postrzegane jako mniej prestiżowe
- Oczywiście nie chodzi o to, żeby cokolwiek odgórnie dekretować. Jednak coraz większej liczbie kobiet zależy na tym, aby ich płeć była dostrzegana, kiedy funkcjonują w sferze zawodowej czy publicznej. Zwiększa to świadomość obecności kobiet w tej, stereotypowo męskiej sferze oraz pokazuje innym kobietom i dziewczynkom, że to również jest przestrzeń dla nich – przekonuje Biejat.
Zdanie posłanek Lewicy podziela wiele Polek. Ola Wysocka, nauczycielka, uważa, że niechęć do feminatywów dotyka kwestii ogólnej pozycji kobiet w społeczeństwie. - Jesteśmy bardzo konserwatywnym, mało równościowym krajem, a od czasu rządów skrajnej prawicy, której marzy się powrót do patriarchatu rodem z XIX wieku, sytuacja się tylko pogarsza. Kobiety nie są w Polsce traktowane podmiotowo, nie są w stanie decydować samodzielnie o własnym ciele (najbardziej drakońskie prawo antyaborcyjne), politycy partii rządzącej bez cienia wstydu potrafią powiedzieć, że kobiety nie powinny pracować, tylko zajmować się dziećmi, a samotna matka, która nie łapie się na 500 plus, ma znaleźć sobie faceta i dać się zapłodnić raz jeszcze. Język odzwierciedla te desperackie próby utrzymania władzy przez patriarchat – mówi Wysocka.
Zgadza się z nią Monika Ankudowicz, techniczka rolniczka.
Ludzie tkwią w utartym przekonaniu, że predyspozycje do dobrego wykonywania niektórych zawodów warunkuje płeć. I jest to raczej głównie męskie podejście, bo tak się przyjęło, że to kobiety muszą udowadniać, że nie potrzebują męskiej krzepy, aby być dobrymi chirurgami, kierowcami tirów czy żołnierzami
- W polityce nie chodzi o siłę fizyczną, ale o typowe kobiece zachowania uwarunkowane płcią i zaszufladkowane, czy też przypisane każdej kobiecie, jak np. zmienność nastroju, humoru i PMS, czy też matczyna tkliwości w sytuacji, gdy chodzi o dzieci lub zwierzęta. Bo baby są miękkie – mówi Monika.
Ale nie wszystkie kobiety uważają, jakoby "męskie" nazwy zawodów stały na drodze chcącym je wykonywać kobietom. Agnieszka Lisikiewicz, mama piątki dzieci twierdzi, że szacunek i docenianie umiejętności na pełnionym stanowisku powinno się zdobyć pracą. - Jestem mamą dwóch synów i trzech córek i nie uważam, że nazwa zawodu - chirurg czy psycholog, zniechęci moje dziewczyny do aplikowania na te stanowiska, jeśli będą się kształciły w ich kierunku. Wychowujemy je w poczuciu równości płci i ich pewność siebie nie pozwoli im na rezygnowanie z takiego stanowiska ze względu na nazwę.
Kobiety pewnej siebie nie będzie uwierała męska nazywa zawodu. Możemy i potrafimy tyle co mężczyźni, o czym świadczy choćby to, że coraz więcej stanowisk, niegdyś zajmowanych tylko przez mężczyzn, dziś jest obleganych przez kobiety
– przekonuje Agnieszka i dodaje, że jej córki, zapytane o to, czy wolałby być tytułowane np. psychologiem czy też psycholożką, wybrały formę męską, choć wychowywane są w duchu równouprawnienia. - Dlatego mam nadzieję, że wyznacznikiem ich pewności siebie nie będzie żeńska nazwa wykonywanego zawodu – mówi Lisikiewicz.
Przeciwnicy feminatywów uważają, że są tworzeniem bytów ponad miarę, niepotrzebną nowomową. Anna Łacina, autorka literatury młodzieżowej uważa to za działanie wbrew zdrowemu rozsądkowi. Mam wrażenie, że zaczynamy przesadzać tworząc sztuczne twory językowe - byleby tylko udowodnić ... no właśnie, co? Szacunek? Naprawdę końcówka żeńska ma to zapewnić?
Większość odmian jest wprowadzana na siłę i mówię o tym, od lat obserwując większość środowisk i różnych grup społecznych. W dodatku to co się dzieje teraz, zaczyna przypominać ryk i agresywne rozpychanie się łokciami przez kobiety, które z dobrych założeń feminizmu zaczynają wkraczać na ścieżkę radykalizmu
– przekonuje Anna. I dodaje, że feminatywy mają jej zdaniem rację bytu w językach niefleksyjnych. - Do takich należy np. angielski. W języku polskim istnieje zawód "chirurg" tak jak istnieje zawód "kierowca". Nie ma osobnego zawodu "chirurg" i osobnego "chirurżka" tak jak nie ma osobnego zawodu "kierowca" i osobnego "kierowiec" – mówi Anna.
Tymczasem, jak wyjaśnia posłanka Joanna Scheuring- Wielgus, feminatywy w języku polskim są świetnie zakorzenione. - Były powszechnie używane przed wojną. Tworzenie żeńskich form stanowisk czy tytułów było obowiązującą normą i nikogo wówczas nie dziwiła na przykład "profesorka" czy "posłanka". Niestety, po wojnie zrobiono wszystko, aby te końcówki zlikwidować.
Uważam, że różnica płci wymaga od nas różnicy językowej. Im bardziej będziemy feminatywów używać, tym bardziej ludzie przyzwyczają się do tego, że to jest zupełnie normalne, że mówimy: "polityczka", "posłanka", "prezeska", "wykładowczyni" czy "socjolożka"
- To są formy, które zostały schowane do szafy, myślę, że specjalnie, że było to podszyte tym, aby kobiety odsunąć na boczny tor – tłumaczy Scheuring- Wielgus.
Zdanie posłanki Lewicy podziela wiele Polek. Marta Luxor, moderatorka biznesowa Facebooka uważa, że feminatywy to staropolskie bogactwo i dziedzictwo języka polskiego. - Wspaniale się miały przed wojną. To za komuny na siłę przerabiano feminatywy na męskie końcówki i nieszczęsne panie doktor, bo to "wstyd" przecież mówić doktorka albo kierowniczka.
To, że teraz pewien polityk krzywi się na widok pięknej, staropolskiej "gościni", świadczy tylko o jego nieuctwie
- A ci, którzy twierdzą, że feminatywy obniżają wartość zawodu, i że niby końcówka "ka" to "nieprofesjonalne", po prostu czytają za mało książek – mówi Marta.
Język polski nie należy do najłatwiejszych i podobnie jest w przypadku feminatywów. Ale choć ich zwolennicy twierdzą, że skoro radzimy sobie z brzmiącym w trzcinie chrząszczem czy stołem z powyłamywanymi nogami, udźwigniemy też "politolożkę" czy "chirurżkę", przeciwników takie formy kłują w uszy. Paulina Urbańska mówi:
Na architektce język mi się łamie. Tworzenie takich form to działanie na siłę. Ładniej brzmi, jak dodamy "pani", ale tylko, jeżeli się do kogoś zwracamy
- Jeśli mówię o swoim zawodzie i lub wykształceniu, używam formy męskiej, bo "technolożka", "chemiczka", "specjalistka" czy ta nieszczęsna "kierowniczka" brzmią źle lub mało profesjonalnie – przekonuje Urbańska. Podobne zdanie ma Adrianna Piernicka, projektantka biżuterii. - Nie przeszkadzają mi feminatywy, jednak prawdą jest, że niektóre twory brzmią śmiesznie. Sama też ich nie potrzebuję, by czuć się kobietą, czy odczuwać szacunek do mojej pracy. Byłam już projektantką biżuterii, ale byłam również monterem biżuterii, co za tym idzie szlifierzem również. Gdybym chciała tu feminatywu, to byłabym szlifierką – śmieje się Piernicka.
Z kolei Małgorzata Wimmer, bibliotekarka, przekonuje, iż niektóre feminatywy brzmią karkołomnie, ale tylko dlatego, że dawno ich nie używano. - Sama miałam długo problem z "bibliotekarką", bo brzmiała mi jak zdrobnienie i trochę mnie to denerwowało, ale to kwestia przyzwyczajenia. Poza tym, zawody typu pielęgniarka dostosowaliśmy do mężczyzn i mamy pielęgniarza, bo nikt przecież nie powie "pan pielęgniarka", więc to powinno działać w obydwie strony - przekonuje Wimmer.
Na językowy problem z feminaytwami zwraca uwagę Katarzyna Kamińska, managerka działu marketingu w branży finansowej. - Nie jestem zwolenniczką feminatywów z powodu zawodowego i prywatnego. Nie ma nic przeciw używaniu ich w stosunku do pojedynczej osoby, np. "prezydentki". Jednak pracując w dziale marketingu i przygotowując wiele przekazów komunikacyjnych, często piszę je jednocześnie dla kobiet i mężczyzn, głównie w liczbie mnogiej. Stawiając na pierwszym miejscu copywriterskie świętości: krótkość i dynamizm, używając feminatywów razem z męskimi odpowiednikami słów (np. prezydentki i prezydenci), tracę na atrakcyjności treści, która brzmi nie tylko długo i skomplikowanie, ale również sztucznie.
Język polski jest zbyt rozwlekły, by przebudowywać formy w liczbie mnogiej rodzaju męskiego
– przekonuje Kamińska. I dodaje, że nie widzi problemu w tym, że nazywa się ją menedżerem, zamiast menedżerką. - Nazwa stanowiska nie wpływa na mnie demotywująco i nie obniża poczucia własnej wartości jako kobiety, ale jestem w stanie w uwierzyć w to, że to kwestia bardzo Indywidualna – mówi Kamińska.
Feminatywy mają sporo przeciwników wśród mężczyzn. Sebastian Wrażeń - barman, uważa, że feminatywy to "gwałt na polszczyźnie" i powołuje się na profesora Jerzego Bralczyka: -W języku polskim, rodzajnik żeński jest rodzajnikiem generycznym.
Zakłamywanie rzeczywistości nie ma sensu... Wiem, że mówi się, że jeśli będzie się dostatecznie często powtarzać nieprawda, owa stanie się prawdą, ale tym sposobem, niedługo facetowi, który w sklepie wskaże jabłko i powie: "To jest kapusta", będziemy bić brawo i powtarzać, że idzie z duchem czasu
- Poza tym, że nie o równość tu chodzi, jednoznacznie wskazuje fakt, że feminazistki nie walczą o "maskulinatywy", np. sędzi. Nie słyszałem też o mężczyźnie, który miałby problem z tym, że jest sędzią – mówi Wrażeń.
Jednak Rafał Stanowski, dyrektor PR Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru jest zdania, że feminatywy są jak ciastko. - Mogą smakować znakomicie, ale jeśli dosypiemy zbyt dużo cukru… Uważam, że powinniśmy widzieć kobiece role tam, gdzie można, bo czemu świat ma być opisywany wyłącznie z perspektywy mężczyzn?
Wiele feminatywów z powodzeniem funkcjonuje w obiegu, np. "projektantka", "stylistka", ale bywa, że mogą okazać się językową niezręcznością
Weźmy na warsztat na przykład "profesorkę" (oby nie Nerwosolkę, parafrazując komiks Tadeusza Baranowskiego), "żołnierkę" (co ciekawe, mamy przecież "wojowniczkę", co świetnie brzmi) czy "pilotkę" (wypadałoby zmienić nazwę czapki, ale to przecież mało realne)” – mówi Stanowski i dodaje, że wystarczyłoby dodać słowo "pani" przed nazwą zawodu. - Myślę, że powinniśmy o tym rozmawiać w gronie językowych ekspertów, ale niekoniecznie na forum publicznym, gdzie nie oczekiwałbym zrozumienia dla zawiłych kwestii słowotwórczych – przekonuje Stanowski.
Tymczasem, jak wyjaśnia posłanka Monika Rosa, tworzenie feminatywów jest naturalnym procesem w przypadku języka, który wciąż ewoluuje.
Wszystko jest do zrobienia. Myślę, że dziewczynki, które są teraz w podstawówce nie będą się już nad tym zastanawiały, tylko będą tworzyć feminatywy w naturalny sposób
Jak wyjaśnia pochodząca z Katowic Rosa, feminatywy występują także w języku śląskim. - Niedawno zastawiano się nad odmianą słowa 'górnik' w języku polskim i śląskim. Po śląsku to 'grubiorz', więc jego żeńskim odpowiednikiem byłaby chyba 'grubiorka' - mówi posłanka Rosa.
Podobne zdanie ma Alicja Mosur, polonistka w liceum w Krzeszowicach.
Język jest organizmem żywym i niezależnie od tego, co sądzą językoznawcy, nauczyciele i propagatorzy poprawnej polszczyzny pójdzie swoją drogą, z której trudno go zawrócić i wcześniej czy później trzeba tę drogę zaakceptować
– przekonuje Mosur.
***
Natalia Jeziorek. Absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UJ i Wydziału Form Przemysłowych ASP. Na florenckiej Polimodzie studiowała fashion marketing i organizację eventów. Obecnie współpracuje z magazynami Vogue Polska, Weekend.gazeta.pl oraz Kmag.